[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamknęła
drzwi z głośnym trzaskiem i nabrała powietrza, by krzyknąć... Nie zdążyła. On był
szybszy.
- W co ty do diabła grasz? - ryknął.
- Ja? - Leith nie straciła kolejnej cennej sekundy. - Jak śmiesz ogłaszać...?
- Wiesz dobrze, że nasze zaręczyny były tylko na użytek rodziny! Ty...!
- Kto, na litość boską...?
- Ejże, posłuchaj, moja pani - jego agresja sięgała szczytu. - Nikt mnie tak nie złapie
na haczyk...
- Haczyk? Ty myślisz, że to ja...! - kompletnie ogłupiała Leith pojęła, że Naylor
oskarża ją o rozgłoszenie ich zaręczyn wszem i wobec. - Nie pisnęłam nawet słów...
Urwała. Z jego agresywnej postawy wywnioskowała, że może zaprzeczać do śmierci,
a on i tak jej nie uwierzy.
- Haczyk na ciebie! - parsknęła, usiłując ukryć, że rani ją każdym słowem. -
Massingham, o ile pamiętam, wcale z ciebie nie jest aż tak wspaniały kochanek!
Te nieszczere przecież słowa musiały go dotknąć i nie spodobała mu się jej
arogancja. Mimo to nie była przygotowana na tak dotkliwy cios, kiedy odparł:
- Skoro, mimo wszystko, pamiętasz te parę chwil, musiałem wywrzeć na tobie
ogromne wrażenie - wysyczał z błyskiem w oku. - Chociaż, właściwie, wcale nie miałem
na myśli naszych spraw łóżkowych, a jedynie twoje zainteresowanie moimi finansami!
- Och - jęknęła boleśnie, nie wierząc własnym uszom. Nie była pewna, czy
przypadkiem nie zbladła. Nagle okręciła się na pięcie. Musiała uciec, musiała ukryć swój
ból.
On jednak już dostrzegł jej cierpienie, bo zaledwie zrobiła ruch w stronę drzwi,
znalazł się obok niej.
- O, Boże - wymamrotał bez cienia złości i nieoczekiwanie objął ją ramionami.
Nie przeprosił za to, co powiedział. Nie oczekiwała tego. Jednak, kiedy stała sztywna
i nieruchoma w jego objęciach, przyciągnął ją delikatnie - i nagle znalazła się tuż przy
jego piersi. Wytrzymała jeszcze kilka sekund, po czym poddała się jego uściskowi.
Nie pocałował jej, zresztą nie miała na to ochoty. Wiedziała, że wkrótce odzyska
zmysły, ale na razie rozkoszą było pozostawanie w jego ramionach.
- Rozpuściłaś włosy - wymruczał gdzieś sponad jej głowy.
- Zaspałam i w pośpiechu zapomniałam je spiąć - odparła po prostu.
- Podoba mi się to - szepnął i wcale nie była pewna, czy nie pocałował jej w czubek
głowy.
Leith przytuliła się do niego mocniej. Cała ta huśtawka - od miłości do nienawiści -
uspokoiła się w niej nagle. Kochała go i chciała, by to wiedział. Podniosła głowę i
powiedziała poważnie.
- Nie mówiłam nikomu o... o nas.
Serce biło jej jak zwariowany zegar, kiedy ujrzała w jego oczach wyraz równie czuły,
jak jego dotknięcie.
- Ja też nie - odparł cicho.
Stali tak, spleceni ramionami, patrząc sobie w oczy, kiedy drzwi otworzyły się
powoli.
- Więc kto...? - zaczął i oboje odwrócili się, czując nagle, że nie są sami.
- Travis! - krzyknęła Leith zaskoczona.
- Cześć, Leith, Naylor! - uśmiechnął się Travis.
Leith nagle zdała sobie sprawę z tego, jak muszą wyglądać, objęci i przytuleni, w
oczach każdego wchodzącego. Odruchowo odsunęła się od Naylora. On wprawdzie jej
nie zatrzymywał... ale i Travis nie widział nic w tym złego, że się obejmują. Odkryła też,
że za ogłoszenie zaręczyn całej firmie mogą podziękować nie komuś innemu, lecz
właśnie Travisowi.
- Chyba się nie gniewasz, Naylor? - zapytał z błogim uśmiechem. - Byłem tu
wcześniej, bo miałem coś do powiedzenia Leith. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie
powiedzieć asystentowi Leith, że powodem spóznienia mogą być wasze zaręczyny.
Leith była aż nadto świadoma wymownego spojrzenia, jakim Naylor obdarzył ją i
Travisa... i wiedziała, dlaczego. Jak na kogoś, kto powinien być zmartwiony tym, że
ukochana kobieta zaręczyła się z kimś innym, Travis trzymał się świetnie.
Przyszło jej do głowy, że skoro Naylor wie już, kto jest odpowiedzialny za
rozgłoszenie informacji o zaręczynach, to właściwie może sobie pójść...
- Chyba lepiej popracuję trochę - oznajmiła.
- Ja też już muszę się zbierać - powiedział Travis. Leith wyskoczyła z gabinetu jak
oparzona, nie czekając, aż kuzyni wymienią między sobą ostatnie żarciki.
Travis dogonił ją w korytarzu.
- Przyszedłem tu specjalnie po to, żeby się z tobą zobaczyć - oświadczył.
- Rosemary? - domyśliła się.
- Tym razem nie chodzi o Rosemary, chociaż sytuacja się nie zmieniła - westchnął i
wyjaśnił: - Wczoraj dotarło do mnie, że musiałem się zachować jak dureń, kiedy w
sobotę ogłosiliście swoje zaręczyny.
- Ależ skądże - zapewniła go Leith. Nie potrafiła mu powiedzieć wprost, że był to
tylko element gry.
Travis jednak już przepraszał, upierając się, że nie okazał wystarczającego
entuzjazmu.
- Po tym wszystkim, co zrobiłaś dla Rosemary i dla mnie... i dalej robisz...
pomyślałem sobie wczoraj, że mógłbym choć trochę okazać, jak bardzo się cieszę, że
wyjdziesz za mojego kuzyna. Przyszedłem powiedzieć ci, że nie wyobrażam sobie lepszej
żony dla Naylora.
- Och, Travis - jęknęła bezradnie.
- Nie było cię jeszcze, kiedy przyszedłem - ciągnął -więc wybrałem się na kawę. Kiedy
wróciłem, asystent powiedział mi, że jesteś z Naylorem.
Leith miała ochotę wyznać mu, że może zapomnieć o nowej kuzynce, ale poczuła, że
nie może.
- Jesteś kochany - oznajmiła po prostu. Wiedziała, że zjawił się tu tylko po to, by [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl