[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odgryzał kawałeczki tak małe, \e zmieściłyby się w naparstku i jeszcze zostałoby miejsca. Chwilę \uł, potem
połknął.
Tłuste jak włosy stygijskiej kurtyzany powiedział. Ale jadałem gorsze rzeczy.
A ile trzeba ci czasu, \eby przypomnieć sobie, kiedy i gdzie?
Och, daj mi rok, mo\e dwa& Przerwał i przyło\ył rękę do ucha. Valeria zrobiła to samo, chwytając
drugą ręką miecz, ale nic nie usłyszała.
To chyba tylko echo, strasznie niesie w tym grobowcu powiedział Conan. Valeria wolałaby, \eby nie
u\ył tego słowa.
Cymeryjczyk odciął następny kawałek grzyba. Przełknął i oblizał usta.
Bardziej tłusty ni\ poprzedni, ale poza tym w porządku oznajmił. Poczekajmy, a\ się ule\y w
\ołądku&
Upiorny dzwięk zabrzmiał jak zwierzęce warknięcie, potem przeszedł w ludzki wrzask. Odbijał się echem po
pieczarze tak długo, \e Valeria poczuła się jak we wnętrzu ogromnego bębna, w który wali szaleniec.
Wolałaby sama oszaleć ni\ zobaczyć stworzenie, które wtoczyło się do pieczary wylotem jednego z
korytarzy. W kłębie było wysokie jak dorosły mę\czyzna; du\e płaskie kości sterczały jak tarcze, chroniąc
grubą szyję. Czerwone ślepia przeszywały ich wściekłym spojrzeniem ponad dwoma krótkimi kłami
wystającymi z paszczy w kształcie dzioba. Razem z ogonem było to dłu\sze ni\ spora szalupa. Zapadało się
w ziemię tak głęboko, \e musiało być cię\sze od słonia.
Następny smok, a nie ma Jabłek Dekrety, by go uśmiercić taka była pierwsza myśl Valerii. Zaraz za nią
przyszła następna: w dobrym towarzystwie ruszam do ostatniej bitwy!
Jakby walczyli z Conanem od lat, odruchowo ustawili się tak, \e stwór nie mógł zaatakować obojga naraz.
Valeria przyglądała się jego kłom i tarczom. Gdyby nie były ostre, mo\na by się było ich złapać. A potem,
odpowiednim pchnięciem miecza albo sztyletu, załatwić go jak krokodyla.
Zamiast zaatakować, stwór znów zaryczał. Zdawał się czekać, a\ ucichnie echo. Nadal nie atakował.
Powlókł się do kępy grzybów, opuścił szeroką paszczę i odgryzł kilka.
To bydlę nie jest smokiem zawołał Conan. To ten grzybo\erca.
No to co zabiło drugie& zaczęła Valeria.
Za chwilę mogła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Potwór miał mo\e słaby wzrok, ale słyszał doskonale.
Obrócił się w kierunku ich głosów. Conan dał Valerii znak, by się uciszyła.
Valerii nie trzeba było namawiać. Jeszcze bardziej oddaliła się od towarzysza.
Jeśli potwór ma słaby wzrok, mo\e nie dostrze\e dwóch przeciwników, a tym bardziej ich nie zaatakuje.
Nawet gdy jedno z nich zginie, drugie będzie miało szansę go zabić.
Je\eli potwór ich widział, nie dał tego po sobie poznać. Valerię ciekawiło, czy mając kiepski wzrok mo\e
Strona 22
Green Roland - Conan i bogowie gór
wyczuć ruch. Stwór po chwili opuścił głowę i wrócił do posiłku.
Nie jadł bynajmniej elegancko. Gramolił się przez wielką jak aquiloński warzywniak kępę grzybów i mlaskał
śliniąc się obficie. Mlaskanie, beknięcia i kroki wiernie powtarzało echo. Mo\e zwróciłaby jego uwagę
kawaleryjska trąbka tu\ przy uchu, ale nic cichszego.
Nasycony podniósł się i pomaszerował do trupa drugiego stwora być mo\e ofiary śmiertelnej walki o tę
pieczarę pełną jedzenia. Obwąchał go, a potem podniósł głowę i wydał jeszcze głośniejszy ryk ni\ ten, którym
ich powitał.
Valerii zdawało się, \e ktoś wbija jej w uszy rozpalone gwozdzie, ale nie spuszczała z potwora oczu. Nawet
jeśli wzrok miał zły, a słuch przytępiony własnym rykiem, zapewne mógł wyczuć obcego węchem.
Conan zamachał do niej, \eby podeszła. Wcią\ mając potwora na oku, uklękła i na czworakach
przeczołgała się przez grzyby. Cymeryjczyk, stojąc nieruchomo jak posąg w świątyni, obserwował, jak potwór
obchodzi pieczarę.
Musimy się z nim zmierzyć wyszeptał, kiedy Valeria dotarła do niego. Poczuł zapach intruza na
swoim terytorium. Jeśli go teraz nie zabijemy, będzie nas ścigał, dopóki nie dopadnie.
Valeria zgodziła się. Płaskie szczęki potwora były właściwie bezzębne, ale jednak dość du\e, by połknąć ją
w całości& i dość silne, by połamać kości Conana jak słomki.
Znów się rozdzielili. Byli od siebie ze czterdzieści kroków, kiedy nagle poczuli powiew wiatru. Valeria
znieruchomiała i wstrzymała oddech, czekając na reakcję potwora.
Jeszcze raz powietrze rozdarł przenikliwy, wyzywający ryk. Jeszcze nie wybrzmiało echo, kiedy zwierz
zaszar\ował. Jak cię\ko obładowany statek przez wzburzone fale, przedzierał się przez gąszcz, przewracał i
tratował grzyby. Głowę trzymał nisko, prąc naprzód pyskiem jak galera dziobem. Valeria stała bez ruchu.
Bestia weszła pomiędzy nich.
W tym momencie Conan wyskoczył jak kamień z procy. Chwycił się górnego rogu i przerzucił ciało wysoko
nad pyskiem bestii, mierząc w jej szyję.
Niestety, \elazny chwyt zawiódł i Conan rozciągnął się w poprzek szyi, zamiast bezpiecznie wylądować na
niej okrakiem. Zsunął się i potoczył po ziemi, wypuszczając miecz.
Valeria desperacko nabrała w płuca powietrza i wrzasnęła jak udręczona dusza. Głowa bestii odwróciła się
ku niej. Bogowie chyba uznali, \e nadszedł dzień, w którym Conan zginie, a ona zwycię\y, lecz Valeria z
Czerwonego Bractwa nie pozwalała ludziom ani bogom decydować za nią w takich sprawach.
Najwyrazniej zapach dwóch intruzów zdezorientował głupawego potwora. Znów wyzywająco zawył, ale
zaczął się cofać.
Razem! ryknął Conan.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]