[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przesuwając ręką po ścianie. Jeśli nie znajdzie uchwytu, nie będzie ju\ miał \adnej szansy!
Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery. Pięć& sześć& Powinien ju\ być blisko celu,
ale nie mógł do końca ocenić długości swych kroków z wodą plączącą mu się między
kolanami. Jego palce natrafiły na coś w ścianie. Czy to to? Wdrapał się wy\ej, ale nie było
tam \adnych uchwytów, a więc to nie to miejsce! Conan zaśmiał się w ciemności. Jak dotąd
udawało mu się& jednak woda, jaką uwolnił z fosy, mo\e zakończyć jego dobrą passę. Miał
królować przez jeden dzień. I mo\e ten dzień minął, gdy spał, podczas gdy ludzie na ulicach
krzyczeli: Ty jesteś tym człowiekiem.
Nie było ju\ teraz po co liczyć. Stracił wszelkie poczucie odległości, ale jego palce nadal
macały ścianę. Inny uchwyt. Czy ten będzie właściwy? Wiedział, \e nie ma ju\ szans. Woda
sięgała mu ponad kolana, a jej szum huczał mu w uszach. Musi zaryzykować. Sięgnął w
ciemności w górę i podniósł się na rękach. Jeszcze jeden uchwyt& i jeszcze jeden& Znalazł
drogę do magazynu. Zaduch skór wypełnił jego nozdrza, a potem spłynął w dół, w wir wody.
Conan zaklął cicho, wspinając się na górę. Potem szybko zało\ył ubranie. Stracił linę i
wspaniały pas, ale nadal miał swe \ycie i jeśli bogowie pozwolą, jeśli Crom pozwoli&
podbije miasto przed świtem!
Przebiegł przez magazyn i uderzył ramieniem w drzwi, a potem wdrapał się na parter. Nie
widać było \adnego blasku płomieni. Mogło to oznaczać tylko jedno. Bourtai roztoczył
czarną mgłę! Trzy długie, chwiejne kroki doprowadziły go do kolejnych drzwi, które
otworzył z niecierpliwością. Wyskoczył na zewnątrz w czyste powietrze i nagle otoczyła go
czarna, gęsta mgła snująca się tu\ przy ziemi. Miała duszący zapach, podobny do zapachu
palących się przypraw, a Conan uśmiechnął się z aprobatą dla magii Bourtai i ruszył na oślep,
w kierunku gwałtownych krzyków, wznoszących się w niebiosa; w kierunku kryształowej
kuli w fontannie.
Jeden ruch uwolnił jego miecz z fałd białego płaszcza i kilka kolejnych szybkich gestów
napięło jego łuk. Zatrzymał się, jego łuk napiął się trzykrotnie i trzykrotnie strzały wysłane
zostały w ciemność mknąc na wysokości ludzkiego serca. Okrzyki się wzmogły i na ka\dy lot
strzały odpowiedziały echa wrzasków. Wolno posuwając się do przodu i nie tracąc orientacji,
gdzie zostaje budynek, który opuścił, wysyłał przed siebie strzały. Jeśli wielokolorowi
stra\nicy nie zaczęli jeszcze walczyć ze sobą, to wkrótce zaczną. Skręcił w lewo i wysłał
kolejne trzy strzały w tę stronę. Potem zrobił to samo w prawo. Usłyszał teraz przyjemny dla
jego ucha szczęk stali i bitewne okrzyki ludzi. Przerzucił sobie łuk przez plecy i chwycił
miecz w dłoń. Ach, gdyby miał to cudo w ręku podczas bitew, to nie trwałyby one tak długo!
Machnął nim pewnie w powietrzu i zdecydowanie ruszył do przodu.
Z ciemności wychynął jakiś cień i barbarzyńca bez zastanowienia uderzył go mieczem.
Jakiś człowiek upadł cię\ko na ziemię, i gdy Conan zrobił nad nim krok, zobaczył lekki blask
złotej tuniki. Na jego drodze były równie\ inne ciała, ledwo widoczne w gęstej mgle. Dwa z
nich miały w sobie jego strzały, ale byli te\ inni, z poder\niętymi gardłami. Prawdopodobnie
natarli na siebie w chwili, gdy zapadła mgła. Conan zaczął biec. Lekko, długimi skokami.
Poprzez bitewne zamieszanie usłyszał delikatne pluskanie pachnącej fontanny. Dotarł do niej
nagle, jego stopy ledwo zdą\yły zatrzymać się na jej brzegu. Wysilił oczy, by się przyjrzeć,
by zobaczyć, \e& kryształowej kuli nie było w środku!
Z gardła Conana dobiegł przera\ający ryk złości. Teraz wiedział ju\ na pewno, \e nie
pomylił się, co do czasu. Bourtai ośmielił się go oszukać, ośmielił się samemu zadziałać.
Bourtai miał klucz do miasta i jego bogactw! To on zabrał kryształową kulę!
ROZDZIAA VIII
KSIśNICZKA
Conan wysilił oczy we mgle i spojrzał w kierunku Wie\y Płomienia. Z trudem mógł
dostrzec jej biały kształt. Płomienie w fosie gasły dzięki jego magii. Tam znajdzie
złodziejskiego Bourtai. Usta Cymmeryjczyka wykrzywił ponury uśmiech i ręką dotknął
sandałów wiszących mu u szyi, jednocześnie długimi krokami zbli\ając się do wie\y.
Chwycił sandały i nagle zaśmiał się lekko.
Tak, ten Bourtai to całkiem cwany kundel! Przywołał do siebie swoją duszę. Tak, z
pewnością mógł to zrobić. Jeśli mo\e umieścić ją, gdzie tylko zechce, z pewnością mo\e ją
te\ do siebie przywołać?
Strona 40
Howard Robert E - Conan. Ognisty wicher
Tak więc Conan nie miał ju\ \adnej broni na Bourtai, z wyjątkiem swej własnej magii i
wiedzy, jaką nabył podczas trzech bitew. Miał niejasne przeczucie, \e rzeczy, jakie
powiedziała mu Zmierć, jeśli oczywiście to Zmierć do niego mówiła, stanowiły jedynie małą
część tego, co powinien wiedzieć; myślał, \e dowiedział się, jak człowiek, który prze\ył trzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]