[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lację przekształciła się w stałe zatrudnienie. Płaca była niska Don obliczył,
że zaoszczędzenie pieniędzy na radiogram do rodziców zajmie mu mniej więcej
wieczność ale jej elementem były trzy posiłki dziennie, a Charlie był wyśmie-
nitym kucharzem. Wydawał się też pod pokrywą szorstkości bardzo przy-
zwoitym facetem. Wyraził w skomplikowany sposób bardzo niepochlebną opinię
o Johnnym Lingu, używając tej samej, pełnej pikanterii lingua franca, którą za-
stosował wobec wynochów. Zaprzeczył też jakoby między nim a Lingiem istniało
jakieś pokrewieństwo, przypisując jednocześnie tamtemu inne powiązania rodzin-
ne, które na pierwszy rzut oka nie wydawały się prawdopodobne.
Gdy wyszedł już ostatni klient i wyschło ostatnie naczynie, Charlie przygo-
tował dla Dona legowisko na podłodze pokoiku, w którym jadł on posiłek. Gdy
chłopiec rozebrał się i wśliznął do łóżka, przypomniał sobie, że powinien zadzwo-
nić do biura bezpieczeństwa kosmoportu i podać im adres. Mogę to zrobić jutro,
pomyślał sennie. Zresztą w restauracji nie było telefonu.
Obudził się w ciemności, czując, że coś go przygniata. Przez wypełnioną prze-
rażeniem chwilę myślał, że trzyma go ktoś, kto pragnie go obrabować. Gdy rozbu-
dził się w pełni, zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje i co go przygniata. Wynochy.
Dwa z nich dostały się do jego łóżka. Jeden wśliznął się za plecy i przycisnął do
barków, a drugi ułożył się przed nim, jak łyżka. Oba pochrapywały cichutko. Nie-
wątpliwie ktoś pozostawił na chwilę drzwi otwarte i fauny zakradły się do środka.
Don zachichotał sam do siebie. Nie sposób było się gniewać na małe, uczucio-
we stworki. Podrapał jednego z nich z przodu głowy między rogami i powiedział.
Słuchajcie, dzieciaki, to moje łóżko. Zmiatajcie stąd zanim się zrobię zły.
Beknęły oba i przycisnęły się mocniej. Don wstał, złapał każdego z nich za
ucho i wyprowadził za zasłonę.
Teraz jazda stąd!
Były w łóżku szybciej od niego.
Pomyślał nad tym chwilę i postanowił dać spokój. W pomieszczeniu nie było
drzwi, które można by zamknąć. Jeśli zaś chodzi o wyrzucenie ich na zewnątrz
budynku, to panowała tu ciemność, miejsce było obce i nie pamiętał dokładnie,
86
gdzie są wyłączniki. Nie chciał też budzić Charliego. Ostatecznie spanie z wy-
nochem nikomu nie zaszkodzi. To czyste, małe stworzenie. To tak samo, jakby
przytulił się do ciebie pies. Nawet lepiej, bo psy mają pchły.
No, wynocha powiedział, powtarzając niechcący ich nazwę. Zróbcie
mi trochę miejsca.
Nie zasnął natychmiast. Sen, który spowodował jego przebudzenie, nadal go
niepokoił. Usiadł, pomacał na oślep rękoma w ciemności i znalazł pieniądze, które
schował pod sobą. Nagle przypomniał sobie o pierścionku i czując się odrobinę
głupio, wciągnął skarpetkę i wepchnął pierścionek głęboko do środka.
Po chwili cała trójka chrapała.
Obudziło go przestraszone beczenie. Przez kilka następnych chwil panowało
zamieszanie. Don usiadł i szepnął.
Cisza! i chciał zdzielić swego towarzysza snu, gdy nagle poczuł, że za
nadgarstek złapała go jakaś ręka nie mała, pozbawiona kciuka łapka wynocha,
lecz ludzka dłoń.
Kopnął na oślep i trafił w coś. Rozległ się jęk, któremu towarzyszyło dalsze,
pełne strachu beczenie i klik-klik-klik małych kopytek po nagiej podłodze. Kopnął
po raz drugi i omal nie złamał sobie palca u nogi. Dłoń zwolniła uścisk.
Cofnął się, stając jednocześnie na nogi. Tuż obok słychać było odgłosy walki
oraz głośne beczenie. Dzwięki ucichły, podczas gdy Don nadal próbował prze-
szyć wzrokiem ciemność, by dostrzec, co się dzieje. Nagle rozbłysło oślepiające
światło i dostrzegł, że w drzwiach stoi odziany w spódnicę Charlie z wielkim,
lśniącym tasakiem w dłoni.
Co się z tobą dzieje? zapytał Chińczyk.
Don zrobił, co mógł, by to wyjaśnić, ale wynochy, sny i ręce chwytające go
w ciemności pomieszały się ze sobą.
Za dużo zjadłeś na noc stwierdził Charlie, sprawdził jednak pokój. Don
podążał jego śladami.
Gdy odnalazł okno ze złamanym haczykiem, nie powiedział nic, lecz poszedł
natychmiast do kasy i sejfu. Wyglądały na nienaruszone. Przybił złamany haczyk,
wygnał wynochy w noc i powiedział Donowi.
Idz spać po czym wrócił do swego pokoju.
Don próbował zasnąć, minęło jednak trochę czasu zanim zdołał się uspoko-
ić. Zarówno pieniądze, jak i pierścionek nadal były pod ręką. Założył ten drugi
z powrotem na palec i zasnął z zaciśniętą pięścią.
Rankiem Don miał mnóstwo czasu na myślenie, podczas zmagań z niekończą-
cym się stosem brudnych naczyń. Pierścionek zaprzątał jego myśli. Nie założył
go. Nie tylko pragnął uniknąć ciągłego zanurzania go w wodę, lecz również nie
miał teraz ochoty go pokazywać.
Czy to możliwe, by złodziej chciał zabrać pierścionek, a nie pieniądze? Wyda-
wało się, że nie nędzna pamiątka warta pół kredytu! A może pięć kredytów
87
poprawił się tu, na Wenus, gdzie wszystkie ważne artykuły kosztowały drogo.
Góra dziesięć.
Zaczął się jednak zastanawiać. Zbyt wielu ludzi interesowało się tą błyskotką.
Przypomniał sobie dokładnie, w jaki sposób wszedł w jej posiadanie. Na pierw-
szy rzut oka wyglądało to tak, jakby doktor Jefferson naraził życie a nawet je
[ Pobierz całość w formacie PDF ]