[ Pobierz całość w formacie PDF ]
antilliańskiej mowy.
Z podsłuchanych słów i strzępów zdań, które zdołał zrozumieć, Cymmerianin zorientował się,
\e aktualnie w Ptahuacan plotkowano głównie na dwa tematy. Pierwszym z nich była walka
pomiędzy smoczym statkiem ze stra\y morskiej i obcym okrętem z nieznanych stron. Drugim zaś
bluzniercza napaść na jednego z kapłanów, którego, rzecz nie do wiary, okradziono ze świętej
szaty z piór. Conan spragniony nowin nasłuchiwał, gdzie przebywa i jak się ma jego załoga, lecz
jeśli ktoś znał odpowiedz na to pytanie, to zachowywał tę wiedzę wyłącznie dla siebie.
W pewnej chwili, gdy Cymmerianin przechodził koło kramów na zatłoczonym targowisku,
pojawiła się szansa rozwiązania tego problemu. Mały człowieczek w podartej przepasce
biodrowej podszedł z obojętną miną do okutej miedzią skrzynki, w której jeden z kupców
trzymał sprzedawane wyroby: kule z ołowiu, pierścienie z miedzi i srebra, tulejki ze złotym
pyłem. W momencie gdy Conan na niego patrzył, złodziej ze zręcznością i szybkością
atakującego wę\a zanurzył chudą rękę w skrzyni, chwytając dwie tulejki ze złotym pyłem.
Kupiec, zajęty rozmową z bogato ubranym klientem, nic nie zauwa\ył. Conan uśmiechnął się,
obserwując jak złodziej odchodzi na bok, a tulejki znikają w fałdach jego przepaski.
Człowieczek przemknął chyłkiem przez bazar, a Conan ruszył za nim pustą aleją. Chwilę
potem jednym skokiem dopadł małego Antillianina, który pisnął jak przestraszona mysz, kiedy
potę\na dłoń Cymmerianina zacisnęła się na jego cienkim ramieniu. W następnym momencie
Conan odbił pchnięcie ostrego jak igła no\a z obsydianu, który pojawił się nie wiadomo skąd, i
wykręcił rękę mę\czyzny. Nó\ o ostrzu z wulkanicznego szkła zadzwonił na bruku.
Kiedy złodziej podniósł przera\one oczy na olbrzyma w kapturze z piór, Conan warknął po
antilliańsku, potwornie kalecząc zgłoski:
Zaprowadz mnie do króla złodziei, albo złamię ci rękę!
Nareszcie kości w tej grze odwróciły się na korzyść Cymmerianina. Tak jak wszystkie wielkie
miasta, równie\ Ptahuacan musiał mieć swój podziemny świat przestępców, zorganizowanych w
bractwo złodziei.
Zła istota z Mroku przybyła
z odległych wymiarów,
Ci co uchwycili jej bramy,
zginą, jak całe doczesne \ycie.
Proroctwo Epemitreusa
13
ZAODZIEJE Z PTAHUACAN
Jeniec poprowadził Conana przez najnędzniejsze dzielnice staro\ytnego miasta. Tutaj
bezdomni nędzarze i brudni \ebracy le\eli w poprzek chodników. Wymalowane dziewki
wychylały się z okien, obrzucając się wyzwiskami i nagabując przechodniów. Conan uświadomił
sobie niewyobra\alny wiek miasta. Niektóre kamienne stopnie i pochylnie zostały zeszlifowane
w ukośne siodła przez kroki niezliczonych pokoleń. Kamienne balustrady były wyślizgane
dotykiem milionów dłoni. W innych miejscach deszcz i wiatr zmieniły głazy w bryły porowatej,
rozsypującej się masy. W tej części miasta wiele domów le\ało w gruzach. Trawa rosła pomiędzy
rozluznionymi kamieniami bruku, a drzewa wypełniały gmatwaniną gałęzi opuszczone ogrody i
podwórza. Je\eli widok kapłana w szacie z piór był tu czymś niezwykłym, to \aden z
mieszkańców nie dał tego po sobie poznać. Na widok Conana ciągnącego ze sobą małego
złodzieja o szczurzej twarzy zaledwie jeden człek podniósł na nich zdziwione oczy. Wydawało
się, \e w tej części Ptahuacan istnieje zwyczaj ostentacyjnego ignorowania poczynań innych.
Ka\dy pilnował tylko własnej skóry. Bez wątpienia kwitło tutaj bezprawie.
Kiedy dotarli na miejsce, stanęły przed nimi dwie tęgie postacie uzbrojone w pałki.
Następnych dwóch pojawiło się tu\ za nimi. Jak na Antillian, byli to wielcy i tędzy mę\czyzni.
Ubrani byli tylko w przepaski z połatanej skóry. Patrzyli na Conana zimnym, ponurym
spojrzeniem czarnych oczu, zbli\ając się z obydwu stron.
Strona 30
Carter Lin - Conan z wysp
Conan puścił jeńca, aby poło\yć dłoń na rękojeści miecza ukrytego pod szatą. Mały złodziej
odsunął się o krok, a potem wyrzucił z siebie potok słów zbyt szybki, by Conan mógł go
zrozumieć.
Chapnął mnie po tym, jak wziąłem trochę złotego pyłu z budy Hatupera tłumaczył się
złodziej. Nie wiem, czego on chce w imię piekła, ale&
Spadaj, Itzera warknął jeden ze zbirów. Dowiemy się czego chce. Zbli\ył się
szybko, unosząc maczugę nabijaną miedzianymi ćwiekami.
Conan parsknął śmiechem odrzucając kaptur i szatę z piór. Szeroki miecz syknął opuszczając
pochwę. Tamci zatrzymali się nagle, jak zaczarowani. Powodem tej reakcji nie był jednak strach.
O władco piekieł& \elazo, albo jestem ślepcem! sapnął ze zdumienia jeden z nich.
Drugi mruknął coś, przypatrując się Conanowi. Wzrost, nie strzy\ona broda, włosy oraz
pałające błękitne oczy barbarzyńcy wprawiły Antillianina w osłupienie.
Na bogów śmierci, kim on jest? syknął. Takich mę\czyzn nigdy nie było na \adnej z
wysp!
Wsparty plecami o mur, Conan uśmiechnął się kołysząc mieczem z boku na bok.
Ktoś, kto ukradł kapłanowi taką szatę, przyjaciele, na pewno nie szpieguje dla waszych
władców! zagrzmiał Cymmerianin z trudem dobierając słowa. Ja chcę mówić z waszym
królem w dobrym interesie dla obydwu. I będę z nim mówić, czy to się wam podoba, czy nie!
Uniósł miecz tak, \e dzienne światło zamigotało na ostrzu. Tamci czterej i rzezimieszek
cofnęli się, spoglądając na przeciwnika ze wzrastającą trwogą. Miecz Conana wydawał się
wzbudzać większy lęk ni\ on sam. Nale\ało przypuszczać, \e zapewne z braku rud stopy \elaza
były tutaj nieznane i tylko w legendach przetrwały opowieści o \elazie i stali ze staro\ytnej
Atlantydy.
No! mruknął Conan. Zaprowadzicie mnie do swego wodza, czy wolicie walczyć?
Miejscowym przywódcą podziemia był nieprawdopodobnie gruby człowiek imieniem
Metemphoc. Twarz jego była kulistą bryłą słoniny, w której dwoje oczu połyskiwało jak kawałki
szlifowanego obsydianu. Usta o cienkich wargach rozcinały okrągłe oblicze, a nos był zaledwie
kroplą pomiędzy rozdętymi policzkami.
Kwaterę króla złodziei tworzył ciąg opuszczonych piwnic biegnących pod zrujnowanymi
domami. Zciany lochów obwieszono wspaniałymi gobelinami, a na kamiennej podłodze
rozło\ono maty i garbowane skóry wielu rodzajów zwierząt. Srebrne kadzielnice wypełniały
powietrze mieszaniną cudownych woni. Luksus i jaskrawy przepych apartamentów Metemphoca
\ywo kontrastował z nędzą panującą na zewnątrz.
Król złodziei wyglądał jak gruba ropucha owinięta wspaniałym brokatem. Le\ał na stercie
poduszek i słuchał opowieści Conana z kamienną twarzą i błyszczącymi zimno oczyma. Nie
wyrzekł ani słowa, dopóki Conan nie skończył. Potem, przez denerwująco długą chwilę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]