[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rafaelo ujął ją pod brodę.
- Spójrz na mnie! Jak możesz mówić, że nie powinno mnie to obchodzić? Czy
nie czujesz tego, co jest między nami?
- Nie. - Caitlyn potrząsnęła głową. - Między nami niczego takiego nie ma.
- Nie kłam.
- Puść mnie. - Caitlyn zaczęła się bać.
Zamknęła oczy. Może ktoś będzie tu przechodził i usłyszy, kiedy zacznie
krzyczeć.
- Caitlyn, spójrz na mnie, querida.
Kiedy otworzyła oczy, Rafaelo natychmiast ją puścił i cofnął się. Patrzył na
nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Dobrze się czujesz? Może powinienem kogoś zawołać, Megan albo Kay.
Dlaczego chciał kogoś wołać?
- Chodz, zaprowadzę cię do domu. Wyglądasz, jakbyś za chwilę miała ze-
mdleć.
Caitlyn nie ruszyła się z miejsca. Rafaelo wyjął komórkę z kieszeni. Ale ona
nie odczuwała już strachu. Wziął ją pod rękę i doprowadził do zewnętrznych scho-
dów, które prowadziły do mansardy. Usiadła na stopniu. Wiedziała już, że on jej
nie skrzywdzi. Już nie panikowała.
- Jesteś bardzo blada. Czy już kiedyś miałaś takie sensacje?
Tak, miała. Ale nie będzie mu o tym opowiadać.
S
R
- Pójdę na górę i zrobię sobie coś ciepłego do picia. - Caitlyn niepewnie wsta-
ła. - Już się dobrze czuję.
- Może zawiezć cię do lekarza?
- Nie, nie trzeba. Nic mi nie jest.
- Zaprowadzę cię na górę.
- Nie. - Szybko szła po schodach, czując, że ponownie ogarnia ją panika.
Następnego dnia była dziwnie poirytowana. Wszystko ją drażniło. Wyszła z
winiarni i usiadła na dziedzińcu. Rafaelo musiał ją wziąć za wariatkę. Jak ona teraz
spojrzy mu w twarz? Chciał ją pocałować, a ją ogarnęła panika. Zachowała się jak
mały, głupi kociak.
Kociak. To żartobliwe przezwisko symbolizowało to wszystko, z czego po-
winna się wreszcie otrząsnąć. Nic dziwnego, że Heath nigdy nie widział w niej ko-
biety. Rafaelo miał rację, mówiąc, że jej zadurzenie w Heacie było stratą czasu.
Musiała się wreszcie obudzić. Co prawda nie żyła w stanie śpiączki, ale jakby za-
mrożenia. Jednak czy powinna była pozwolić Rafaelowi na to, by ją pocałował? On
by jej nie skrzywdził...
Lecz zaraz przyszła chwila zastanowienia. Przecież ledwie go znała. Prak-
tycznie znała tylko zewnętrzne oblicze tego przystojnego macho. Chyba powinna
być ostrożna. On już niedługo wyjedzie. A ona musi utrzymać na wodzy swoją bu-
dzącą się namiętność do tego mężczyzny. Zresztą on i tak spędza większość czasu z
tym dzikim ogierem, który nienawidzi ludzi.
A gdyby koń zrobił krzywdę Rafaelowi? Nie mogła znieść takiej myśli. Po
lunchu, udając sama przed sobą, że chce wstąpić do swojej mansardy, a nie z po-
wodu obawy o tego wyniosłego Hiszpana, poszła w kierunku stajni.
Musiała sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Zaniepokoiła się, nie widząc go
w okolicy. Przyspieszyła kroku. Leżał na trawie z kapeluszem na twarzy, a obok
niego stał ogier z wyciągniętą szyją, szybko poruszając nozdrzami.
S
R
To był człowiek, o którego się tak bardzo niepokoiła?
Była głodna, więc poszła do budynku gospodarczego, by zjeść kanapkę i na-
pić się czegoś. Potem włożyła do przenośnej lodówki kanapkę dla Rafaela, napój i
brzoskwinię.
Teraz ogier pasł się tuż obok nieruchomej, szczupłej sylwetki Rafaela. Pode-
szła do ogrodzenia. Na jej widok Diablo parsknął groznie, ale Rafaelo się nie poru-
szył. Postawiła lodówkę za barierką ogrodzenia i przypatrywała się przez chwilę
jego długim nogom w dżinsach, szerokim ramionom i zmysłowym ustom, które
widać było spod kapelusza.
Wróciła do winiarni, próbując zapomnieć o tym pociągającym Hiszpanie.
Szybko uporała się ze swoimi zajęciami, pragnąc jak najszybciej powrócić do
stajni. Tłumaczyła sobie, że chce tylko sprawdzić, jakie postępy zrobił Rafaelo z
ogierem.
Stał przed boksem Diabla, trzymając w ręku kubełek z owsem. Podawał go
Diablowi na dłoni, ale koń nie chciał go tknąć.
Kay, Megan i Jim, pomocnik z winiarni, którego Diablo przyparł kiedyś do
ściany, obserwowali to wszystko uważnie.
- Chyba pod koniec tygodnia on już będzie jezdził na tym koniu - odezwała
się Megan.
- Diablo przywykł do Rolanda dopiero po upływie miesiąca. - Caitlyn potrzą-
snęła głową. - Kiedy chciał go dosiąść, musiał go trzymać twój ojciec i Jim.
- Rafaelo jest bardzo cierpliwy. Uspokoi tego konia bez niczyjej pomocy. Ale
dlaczego nazywasz go Diablo? - spytała Megan.
- Tak go nazywa Rafaelo. - Caitlyn zaczerwieniła się z lekka.
Megan obrzuciła krytycznym spojrzeniem poplamione dżinsy Caitlyn.
- Czas się wybrać na zakupy - stwierdziła.
S
R
Caitlyn nienawidziła zakupów. Nigdy nie wiedziała co wybrać. Była wysoka,
bardzo szczupła, miała chłopięcą figurę, krępował ją badawczy wzrok sprzedaw-
czyń i była szczęśliwa, kiedy Megan jej asystowała.
- Caitlyn i tak dobrze wygląda - wtrącił Jim. - Po co jej eleganckie stroje do
pracy?
Jim miał rację. Miała dwa zestawy elegantszych ubrań, które wkładała na ofi-
cjalne degustacje win, a poza tym nosiła tylko podkoszulki i dżinsy. Były popla-
mione, ale co z tego. Nowe też się szybko poplamią.
- Nie potrzebuję nowych ubrań - prychnęła Caitlyn.
- Pomyśl o Rafaelu. Nie uważasz, że on jest sexy? - spytała Megan.
- Pochlebiasz mi - odezwał się Rafaelo. - Dziękuję za lunch - zwrócił się do
Caitlyn.
- Zrobiłaś mu lunch? - Megan uniosła brwi.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? Przecież spałeś. - Zażenowana Caitlyn odwróciła
głowę.
- Tylko udawałem, żeby nie spłoszyć Diabla.
Caitlyn przypomniała sobie, jak mu się przypatrywała przechylona przez
ogrodzenie, jak podziwiała jego wspaniałą, męską sylwetkę, jak jakaś zwariowana
nastolatka. Czy on o tym wiedział? Podejrzewała, że tak.
- Nie powinieneś dać teraz Diablowi owsa? - spytała, by skierować rozmowę
na inne tory.
- Ma dosyć siana. - Rafaelo potrząsnął głową.
- Ile zjadł ci z ręki? - Caitlyn zrobiło się żal konia.
- Dwie garstki.
- Megan mówi, że jesteś cierpliwy, a ja uważam, że jesteś okrutny.
- Nic mu nie będzie.
- Mam nadzieję. Czy tak samo traktujesz kobiety?
S
R
- Caitlyn, co za pytanie? - roześmiała się Megan. - Muszę już lecieć - dodała,
zostawiając ich samych z tą nierozstrzygniętą kwestią.
- To zależy - odparł, patrząc na nią przymrużonymi oczami.
- Od czego?
- To zależy od kobiety. Doświadczona kobieta nie wymaga wiele cierpliwo-
ści. A jeśli nie ma doświadczenia, to trzeba ją traktować delikatnie.
- Delikatnie? - zdenerwowała się Caitlyn. Zła była na siebie, że sprowokowała
rozmowę, która dawała jej wyobrazni zbyt duże pole do popisu. - Nie możesz po-
stępować z kobietą jak z koniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl