[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wróciłem do ławki zadowolony z mojego zdania. Zadowolony, bo jak
nadejdą wakacje, będę jezdził z Portuga, że hej.
Potem inni się zgłosili do tablicy. Ale bohaterem byłem ja.
Ktoś wszedł do klasy i przeprosił za spóznienie. To był Jeronimo.
Wszedł zdenerwowany i usiadł za mną. Ze stukiem położył książki i
zaczął coś mówić do sąsiada.
Nie zwracałem na to uwagi. Chciałem pilnie pracować, ażeby zostać
uczonym. Ale jedno wyszeptane słowo przykuło moją uwagę. Mówili
o Mangaratiba.
 Uderzył w samochód?
 W ten wielki, taki piękny wóz seu Manuela Valadares.
Odwróciłem się wzburzony.
 Co powiedziałeś?
 Powiedziałem, że Mangaratiba uderzył w wóz Portugalczyka na.
przejezdzie przy Rua da Chita. Dlatego się spózniłem. Wóz został
zdruzgotany przez pociÄ…g.
Ludzi tam jest do cholery... Wezwali nawet strażaków z Realengo.
Oblał mnie zimny pot i czarno mi się zrobiło przed oczami.
Jeronimo odpowiadał na pytanie sąsiada.
 Nie wiem, czy zginął. Dzieciom nie pozwolili się zbliżać.
Bezwiednie wstałem. Zebrało mi się na wymioty, ciało miałem mokre
od zimnego potu. Wyszedłem z ławki i zdążałem do drzwi
wyjściowych. Nie widziałem twarzy dony Cecilii Paim, która wyszła
mi naprzeciw, może przestraszona moją bladością.
 Co siÄ™ staÅ‚o, Zezé?
Nie mogłem odpowiedzieć. Oczy zaczęły mi się napełniać łzami.
Raptem ogarnął mnie jakiś szał, zacząłem biec i nie myśląc o niczym
biegłem dalej i dalej. Znalazłem się na ulicy, nie myślałem o Rio
Sao Paulo ani o samochodach.
Chciałem tylko biec, biec i być tam. Serce bardziej mnie bolało niż
żołądek, całą ulicę das Casinhas przeleciałem bez zatrzymania. Koło
cukierni obrzuciłem spojrzeniem samochody, aby się przekonać, czy
Jeronimo nie skłamał. Ale naszego wozu tam nie było. Z piersi
wyrwał mi się jęk i znowu zacząłem biec. Chwyciły mnie mocne
ramiona seu Ladislau.
 DokÄ…d lecisz, Zezé?
 IdÄ™ tam.
 Tam nie pójdziesz.
Zacząłem wierzgać jak szalony, lecz nie mogłem uwolnić się z jego
ramion.
 Uspokój się, synu. Nie pozwolę ci tam pójść.
 Czy on zginÄ…Å‚?
 Nie. Przyjechało już pogotowie. Tylko samochód został mocno
uszkodzony.
 Pan nie mówi prawdy, seu Ladislau.
 Po co miałbym kłamać? Przecież powiedziałem, że pociąg najechał
na samochód. Jak go będzie można odwiedzić w szpitalu, pójdę z
tobÄ…, przyrzekam ci. A teraz napijemy siÄ™ czegoÅ› orzezwiajÄ…cego.
Wziął chustkę i otarł pot z mojej twarzy
 Muszę trochę zwymiotować. Oparłem się o ścianę, a on
podtrzymał mi głowę.
 Już ci lepiej, Zezé? SkinÄ…Å‚em gÅ‚owÄ…, że tak.
 OdprowadzÄ™ ciÄ™ do domu, dobrze?
Głową dałem znak, że nie, i oszołomiony, pomaluśku wyszedłem na
drogę. Znałem całą prawdę. Z Mangaratibą nie ma żartów. To
najsilniejszy pociąg, jaki istnieje. Zwymiotowałem jeszcze dwa razy,
ale nikogo to nie obchodziło.
Nie miałem już nikogo, kto by się o mnie troszczył. Nie wróciłem do
szkoły robiłem. co mi serce kazało. Od czasu do czasu chlipałem i
wycierałem twarz bluzą mundurka. Już nigdy nie zobaczę mojego
Portugi.
Nigdy, jego już nie ma. Szedłem i szedłem. Zatrzymałem się na
szosie, tam gdzie mi pozwolił mówić "ty" i "Portuga", i gdzie mi
pomógł zrobić nietoperza. Siadłem na pniaku i skulony oparłem twarz
na kolanach.
Poczułem ogromną ulgę.
 Niedobry jesteś, Jezusku. Myślałem, że tym razem narodzisz się
jako Bóg, a ty jak postępujesz ze mną? Dlaczego innych chłopców
lubisz, a mnie nie?
Przecież byłem grzeczny. Już się nie biłem, uczyłem się lekcji,
przestałem mówić brzydkie słowa. Nawet dupa już nie mówiłem.
Dlaczego mi to zrobiłeś, Jezusku?
Mają ściąć moją pomarańczę i nawet o to się nie pogniewałem.
Popłakałem trochę i tyle... A teraz... A teraz... Nowy potok łez.
 Chcę mieć mojego Portugę, Jezusku. Musisz mi zwrócić mojego
PortugÄ™...
I oto jakiś słodki, cichy głos przemówił do mojego serca. Chyba był to
przyjacielski glos drzewa, na którym usiadłem.
 Nie płacz, chłopcze. On poszedł do nieba.
Pod wieczór odnalazł mnie Totoca. Bezsilny, nie mogąc już nawet
wymiotować ani płakać, siedziałem na stopniu u wejścia do domu
Heleny Villas-Boas.
Mówił do mnie, a ja tylko jęczałem.
 Co ci jest, Zezé? Powiedz mi. Ale ja wciąż jÄ™czaÅ‚em po cichutku.
Totoca położył mi rękę na czole.
 JesteÅ› rozpalony, masz gorÄ…czkÄ™. Co siÄ™ staÅ‚o, Zezé? Chodz ze mnÄ…
do domu.
Pomogę ci pójść pomaleńku.
Zdołałem wykrztusić wśród jęków:
 Zostaw mnie, Totoca. Ja już tam nie pójdę, do tego domu.
 Pójdziesz. To jest nasz dom.
 Ja już tam nic nie mam. Wszystko się skończyło.
Próbował mi pomóc wstać, ale zrozumiał, że nie mam już sił.
Otoczył swoją szyję moimi ramionami i poniósł mnie na rękach.
Wszedł do domu i położył mnie na łóżku.
 Jandira! Gloria! Gdzie one sÄ…?
Znalazł Jandirę u sąsiadki.
 Jandira, Zezé jest bardzo chory.
Przyszła, burcząc pod nosem:
 Pewnie znowu jakiś film. Dostanie pantoflem po tyłku...
Lecz Totoca wszedł do pokoju, wzburzony.
 Nie, Jandira. Tym razem jest bardzo chory. On umrze...
Trzy dni i trzy noce leżałem. Nic mi się nie chciało. Zżerała mnie
gorączka i męczyły wymioty, kiedy chcieli mi dać coś do jedzenia
albo do picia.
Marniałem, marniałem. Godzinami leżałem nieruchomo i wlepiałem
oczy w ścianę.
Słyszałem, co mówili wokół mnie. Wszystko rozumiałem, ale nie
chciałem odpowiadać. Nie chciałem mówić. Miałem jedno pragnienie:
pójść do nieba.
Gloria spędzała przy mnie noce. Nie pozwalała gasić światła.
Wszyscy byli mili i uprzejmi. Nawet Dindinha przyszła do nas na parę
dni.
Totoca godzinami siedział z wybałuszonymi oczami i od czasu do
czasu coś do mnie mówił.
 To byÅ‚o kÅ‚amstwo, Zezé. Możesz mi wierzyć. To wszystko byÅ‚o ze
złości.
Nie będą poszerzać ulicy ani nic...
Dom okrył się milczeniem, jak gdyby śmierć nadchodziła ledwie
słyszalnymi krokami. Starali się unikać hałasu. Wszyscy mówili po
cichu. Mama była prawie całą noc przy mnie. A ja tylko jego miałem
w pamięci. Jego śmiech. Jego sposób mówienia. Nawet świerszcze
tam na dworze naśladowały, jak on się golił: rekete, rekete.
Nie mogłem przestać myśleć o nim. Teraz wiedziałem naprawdę, co
to ból.
Ból to nie znaczy brać w skórę aż do nieprzytomności. To nie znaczy
skaleczyć nogę odłamkiem szkła i dostać zastrzyk w aptece.
Ból to znaczy, że boli calutkie serce i że człowiek od tego umrze, i
nikomu nie może powierzyć swojej tajemnicy.
Ból to nie chcieć poruszyć ręką ani głową, i nawet nie mieć ochoty
odwrócić głowy na poduszce.
I było, coraz gorzej. Zostały ze mnie skóra i kości. Wezwali lekarza.
Przyszedł dr Faulhaber i zbadał mnie. Szybko znalazł przyczynę
choroby.
 To był wstrząs. Bardzo silny szok. Będzie żył, jeżeli potrafi
przezwyciężyć ten szok.
Gloria wyprowadziła lekarza na dwór i powiedziała:
 To był rzeczywiście wstrząs, panie doktorze. To stało się wtedy,
kiedy się dowiedział, że zetną jego drzewko.
 Musicie go więc przekonać, że to nieprawda.
 Staramy siÄ™ na wszystkie sposoby, ale on nie wierzy. Dla niego to
drzewko jest żywą istotą. To bardzo dziwny chłopiec. Strasznie
wrażliwy i nad wiek dojrzały.
Ja to wszystko słyszałem i ciągle nie chciało mi się żyć. Chciałem
pójść do nieba, a żywy tam nie idzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl