[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co nadawało wszystkiemu, co mówił, jakby kpiący charakter.
- Witam panią naczelnikową, witam. - Z galanterią dawnych czasów pocałował
ją w rękę. Poprosił, aby siadła w jednym z wielkich foteli, które stały pod
wyrastającą z doniczki rozłożystą palmą. - Cieszę się, że widzę panią
naczelnikową zdrową. A co tam u pani naczelnikowej. Czyżby jakieś
kłopoty?
Opowiedziała mu o aresztowaniu i zasądzeniu Jędrka. Gdy słuchał jego twarz
krzywiła się, a fale zmarszczek biegły to w tę, to w tamtą stronę.
Nieustannie mrugał oczami. Kiedy Anna skończyła, rzekł:
- Szkoda, że pani naczelnikowa nie przyszła z tym do mnie wcześniej.
Szkoda... - Zrobił szeroki ruch dłońmi, a dłonie miał wielkie jak łopaty. -
Łatwiej byłoby mi może coś zrobić, gdy sprawa była w śledztwie. Nie
chciałbym martwić pani naczelnikowej, ale rzecz wydaje się poważna i
niełatwa...
- Mój syn dopiero co wrócił - mówiła. - To ja napisałam do niego, aby
przyjechał. Chodziło mi o to, aby się zajął wychowaniem córki. Jestem
przekonana, że nic nie zrobił...
Wielkie dłonie Smutnego uczyniły powstrzymujący dalsze słowa gest.
- Znam państwa i o nic złego nie podejrzewam syna. Podniosła na niego
wzrok.
- A jednak aresztowano go, osądzono, uwięziono... Skrzywił się tak, że
twarz utonęła po prostu w plątaninie zmarszczek.
- O tym, dlaczego tak zrobiono, nic pani naczelnikowej nie mogę
powiedzieć.
- Jednak ci ludzie reprezentują obecną władzę...
- To prawda - przyznał. Dłonie Smutnego poruszały się w szybkim szerokim
geście. - To prawda... Rozumiem, że pani naczelnikowa - podjął po krótkiej
pauzie - może powiedzieć, że skoro i ja w jakiejś mierze reprezentuję
władzę, to jestem za tamtych odpowiedzialny. Tak jednak nie jest. Działy
naszej pracy są inne. I naprawdę nie mam na działanie tamtych żadnego
wpływu. Żadnego... Pani naczelnikowa rozumie: przeżywamy czas
przejściowy. Czas rewolucji... Ludzie tamci... - zaczął i urwał. Podjął na
nowo: - Są w rozmaitych organach władzy ludzie nietutejsi, ludzie, którzy
nie znają sytuacji... - Szeroko rozłożył dłonie. - To sprawa, przyznaję,
trudna do wytłumaczenia. Ale ja spróbuję się czegoś dowiedzieć... coś
zrobić... co tylko będę mógł. Proszę, niech mi pani naczelnikowa wierzy. I
proszę być spokojną...
Wyszła z gabinetu zniechęcona. Przeszła na drugą stronę Alej, weszła w
bramę parku. Stąd można było iść albo pod pomnik, albo alejką biegnącą
stromo w dół. Kiedy Jędrek był mały, przychodziła często do Łazienek.
Trzymając się za ręce zbiegali tędy. Z lewej strony mijali mur
Pomarańczarni, z prawej wieżę ciśnień. Tu najłatwiej było spotkać
wiewiórki, a Jędrek ogromnie lubił je karmić. Potem, gdy urodził się
Władzio, wyprawy do Łazienek odbywały się rzadziej. Boże, myślała, jak to
dawno! I jak tamte czasy z perspektywy dzisiejszego dnia wydają się odległe
i szczęśliwe.
Szła zamyślona w dół. Znowu wróciło do niej straszne poczucie, że całe jej
życie było jedną wielką katastrofą. Nie umiała odpowiedzieć należytymi
uczuciami na uczucia Aleksandra, nie wychowała należycie synów, nie
potrafiła wychować wnuczki... Cóż z tego, że się modlę? Bóg chce czynów,
nie słów. Jestem jak człowiek z Ewangelii, który wciąż powtarza: "Panie,
Panie", a nie działa. Miała zwyczaj każdą nową modlitwę, która jej się
podobała, przepisywać na odwrocie świętego obrazka. Od tych obrazków aż
pękały książeczki do nabożeństwa. I co z tego? A może - stanęło przed nią
- całe moje życie było tylko okłamywaniem Boga i samej siebie? Tyle razy
słyszała: Bóg nagradza dziećmi... Sama kiedyś mówiła Jędrkowi w tamtym
krytycznym dla jego małżeństwa czasie: Bóg nagrodzi cię Anią... A przecież
stało się odwrotnie!
Aż musiała usiąść na ławce. Rozpacz dławiła jej gardło, serce skakało w
piersi, popędzane gwałtownymi, ale nie-
równymi uderzeniami. Przeżegnała się i zaczęła odmawiać wolno, słowo za
słowem: "Pomnij, o Najlitościwsza..." A może to szatan mnie atakuje? -
przemknęło jej przez myśl. Mogła być zła, mogła się zakłamać, mogła iść od
błędu do błędu, a jednak była pewna, że jeżeli przychodziło upomnienie ze
strony Boga, to nie mogło przychodzić w taki sposób. Bóg, była pewna, mówi
inaczej. Kilka razy w życiu miała wrażenie, że Go słyszała. Mówił cicho,
spokojnie. Upominał, ale nie wtrącał w rozpacz. Najczęściej Jego słowa
wydawały się pytaniem: Więc nie chcesz? Więc sądzisz? Więc nie zauważyłaś?
Te pytania budziły wstyd, a jednocześnie wzruszenie. Po usłyszeniu tych
pytań miała ochotę płakać. Nie tylko widziała swój błąd - widziała także
drogę wyjścia. Uparcie powtarzała modlitwę raz za razem. Aż wreszcie
uderzenia samooskarżeń zaczęły się stawać coraz słabsze. Natomiast spadło
na nią wielkie zmęczenie i poczucie apatii. Może kusiciel ciągle był przy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]