[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiegoś powodu, którego nie potrafił całkowicie określić,
ogarnęła go fala podejrzeń, co do przyjaciela. Nie pamiętał,
żeby Calrissian kiedykolwiek był tak uprzejmy. Tak
przymilny. Może Leia żywiła słuszne podejrzenia...
Tok jego myśli zakłóciło entuzjastyczne szczeknięcie
Chewiego na wzmiankę o jedzeniu. Na myśl o solidnym
posiłku ogromny Wookie aż się oblizał.
Oczywiście wszyscy są zaproszeni powiedział
Lando.
Księżniczka przyjęła jego ramię. Kiedy ruszyli do drzwi,
Calrissian dostrzegł pudło ze złocistymi
częściami robota. Jakieś problemy z waszym robotem?
spytał.
Hań i Leia wymienili przelotne spojrzenie. Jeśli Ko-relianin
chciał poprosić zarządcę Bespin o pomoc w naprawie
robota, teraz byłby właściwy moment.
Wypadek mruknął. Nic takiego. Poradzimy sobie.
Wyszli z salonu zostawiając w nim roztrzaskane szczątki
robota protokolarnego.
Szli długimi białymi korytarzami, Leia między Ha-nem i
Lando. Solo nie był wcale pewien, czy podoba mu się wizja
współzawodnictwa o względy dziewczyny szczególnie w
tych warunkach. Ale teraz byli na łasce Lando. Nie mieli
innego wyboru.
Przyłączył się do nich osobisty adiutant Calrissiana,
wysoki, łysy mężczyzna w szarej kurtce z obszernymi
żółtymi rękawami. Miał urządzenie radiowe, przylegające
mu do potylicy i zakrywające oboje uszu. Szedł z
Chewbacca trochę z tyłu za gośćmi i gospodarzem, który po
drodze do swej jadalni opisywał im sposób rządzenia
planetą.
Więc widzicie wyjaśnił Lando że jesteśmy wolną
placówką i nie podlegamy jurysdykcji Imperium.
Więc jesteście częścią gildii wydobywczej?
spytała Leia.
Niezupełnie, jesteśmy na tyle mali, że nas nie widać.
Wiele z tego, co robimy, jest, no... nieoficjalne.
Weszli na werandę dającą widok na spiralny szczyt
Miasta Chmur. Zobaczyli kilka pojazdów konwekcyjnych
wdzięcznie śmigających wokół pięknych wieżyc miasta. Był
to spektakularny widok i wywarł na gościach duże wrażenie.
To urocza placówka zachwyciła się księżniczka.
Tak, jesteśmy z niej dumni odparł gospodarz.
Przekonasz się, że tutejsze powietrze jest dość
specjalne... bardzo pobudzające. Uśmiechnął się do niej
znacząco. Mogłabyś je polubić.
Hań nie przeoczył kokieteryjnego spojrzenia Lando i
wcale mu się ono nie podobało. Nie planujemy zostać tu
tak długo powiedział szorstko.
Leia uniosła brew i spojrzała szelmowsko na wściekłego
już Korelianina. Jest bardzo odprężające
rzekła.
Lando parsknął śmiechem i wyprowadził ich z werandy.
Zbliżyli się do jadalni z jej masywnymi zamkniętymi drzwiami
i kiedy się przed nimi zatrzymali, Chewie uniósł głowę i z
ciekawością wciągnął powietrze. Odwrócił się i z niepokojem
szczeknął do Hana.
Nie teraz, Chewie skarcił go partner i zwrócił się do
Calrissiana. Lando, nie boisz się, że Imperium w końcu
odkryje to małe przedsięwzięcie i zamknie cię?
Zawsze istnieje to niebezpieczeństwo odparł
administrator. Kładzie się cieniem na wszystko, co tu
zbudowaliśmy. Ale zaistniały warunki, które zapewnią nam
bezpieczeństwo. Widzisz, dobiłem targu, na mocy którego
Imperium nigdy się tu nie wtrąci.
Przy tych słowach potężne drzwi rozsunęły się i Hań
natychmiast zrozumiał, czego musiał dotyczyć ten targ".
Przy końcu ogromnego stołu bankietowego stał łowca
nagród Boba Fett.
Fett stał obok fotela, na którym spoczywała czarna
esencja samego zła Darth Vader. Lord Sith powoli
wyprostował się na całą swą grozną dwumetrową wysokość.
Hań rzucił Lando swoje najbardziej pogardliwe spojrzenie.
Przykro mi, stary powiedział zarządca lekko
przepraszającym tonem. Nie miałem wyboru. Przylecieli
tuż przed tobą.
Mnie też jest przykro warknął Korelianin, wyrwał
miotacz z kabury. Wycelował go prosto w czarną postać i
zaczął posyłać w jej kierunku promienie laserowe.
Ale człowiek, który pewnie był najszybszym strzelcem w
Galaktyce, nie był dość szybki, aby zaskoczyć Vadera.
Zanim ładunki znalazły się w połowie drogi, Czarny Lord
uniósł chronioną rękawicą dłoń i bez wysiłku odbił je tak, że
eksplodowały w zetknięciu ze ścianą nieszkodliwym
deszczem latających białych odłamków.
Zdumiony tym, co właśnie zobaczył, Hań spróbować
wypalić ponownie. Ale zanim wystrzelił kolejny ładunek
laserowy, coś coś niewidzialnego, ale niewiarygodnie
silnego wyrwało mu broń z ręki i rzuciło ją prosto w dłoń
Vadera. Kruczoczarna postać spokojnie położyła broń na
stole.
Sycząc przez obsydianową maskę, Czarny Lord zwrócił
się do swego niedoszłego napastnika: Będziemy
zaszczyceni twoim towarzystwem.
Erdwa Dedwa czuł, jak deszcz bębni o jego metalową
kopułkę. Posuwał się z wysiłkiem wśród błotnistych kałuż
bagna. Szedł do chatki Yody i wkrótce jego czujniki
optyczne uchwyciły złocisty blask padający z jej okien.
Zbliżając się do tego przytulnego domku odczuł ulgę, że
wreszcie ochrom się przed tym denerwującym, uporczywym
deszczem.
Ale kiedy spróbował wejść do środka, odkrył, że jego
sztywny metalowy korpus po prostu nie może przecisnąć się
przez drzwi; spróbował najpierw z jednej strony, potem z
drugiej. W końcu do jego kom
puterowego mózgu dotarło, że ma po prostu niewłaściwy
kształt.
Ledwo wierzył czujnikom. Zaglądając do środka,
zarejestrował jakąś postać krzątającą się po kuchni,
mieszającą coś w parujących garnkach, siekającą jakieś
produkty, biegającą w różnych kierunkach. Ale postać w
maleńkiej kuchni Yody, wykonująca jego prace kuchenne,
nie była Mistrzem Jedi lecz jego uczniem.
Yoda, jak wynikało z obserwacji Erdwa, po prostu siedział
w przyległym pokoju i ze spokojnym uśmiechem przyglądał
się swemu młodemu adeptowi. Nagle Luke zatrzymał się,
jakby pojawił się przed nim jakiś przykry widok.
Mistrz zauważył zatroskane spojrzenie chłopaka. Kiedy
tak obserwował swego ucznia, zza jego pleców wychynęły
trzy świetliste szperacze i bezgłośnie runęły w kierunku
młodego Jedi, aby zaatakować go od tyłu. Luke natychmiast
odwrócił się do nich z pokrywką w jednej ręce i łyżką w
drugiej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]