[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przywiązałem cienki sznurek. Drugi jego koniec był uwiązany do niewielkiego urządzenia,
które pewien mój znajomy nazywał „granatem sygnałowym”. Tak naprawdę był to niewielki
pojemniczek wielkości pudełka zapałek. Miał wbudowany alarm, działający jak potykacz.
Wyjęcie zawleczki powodowało włączenie sygnału. Ten nastawiłem na częstotliwość
niesłyszalną dla człowieka, ale na przykład dla psów jak najbardziej. Gdyby Ćma rozgarniał
gruz w wejściu, miał wyjąć „granat”, a zawleczka uwiązana do sznurka zostałaby w piwnicy.
Nie podejrzewałem, żeby działając w nocy zwracał uwagę na drobiazgi.
Dla pewności omiotłem pomieszczenie światłem latarki. Było zaśmiecone, z
rozkutymi przez poszukiwaczy skarbów ścianami.
Wymknąłem się z ruin i wróciłem do motoru. W lusterku przyjrzałem się swojej
twarzy i zadowolony odpaliłem silnik. Wróciłem do Radzynia. Widząc, że cyrkowcy
korzystają ze słonecznego dnia i wygrzewają się na leżakach przed wozem dyrektora,
zajechałem wprost do nich.
Wszyscy spojrzeli na mnie z ciekawością, tylko Monika miała zaciętą minę i
wyjątkowo okrywała swe ponętne ciało pod koszulą i długimi spodniami.
- Gdzie byłeś? - zapytał mnie Chudy.
- Rozwoziłem plakaty - odpowiedziałem.
- A gdzie konkretnie? - dopytywał się pan Ludwik.
- Byłem między innymi w Pokrzywnie i Rogoźnie - opowiadałem. - Tam są fajne
zamki, właściwie ruiny, ale podziemia można zwiedzać.
- Znalazłeś tam jakieś skarby? - wtrącił się Cezary.
- Mój skarb to ona - odparłem wskazując na Roksanę. - W jednym miejscu stała jakaś
stara figura.
- Masz brudną twarz - dyrektor zwrócił mi uwagę.
Wytarłem się rękawem jeszcze bardziej rozmazując kurz i sadze.
- To w tych piwnicach... - wyjaśniałem.
Oddałem panu Ludwikowi kluczyki do motocykla, kask, torbę i poszedłem do siebie.
Gdy brałem prysznic, do wozu weszła Roksana.
- Myślałem, że będziesz bardziej dyskretna - zwróciłem jej uwagę.
- Wstydzisz się? W tym stroju gimnastycznym, wczoraj na trapezie wyglądałeś bardzo
męsko - zażartowała.
Poprosiłem ją, by jednak wyszła na moment, abym mógł się ubrać.
- Ubiera się - usłyszałem po chwili głos Roksany na dworze.
Byłem już w spodniach, więc wyjrzałem. To Pedro rozmawiał z Roksaną.
- Za dwie godziny próba - powiadomił mnie, odwrócił się na pięcie i poszedł.
- Pójdziemy na krótki spacer? - zaprosiłem Roksanę.
- Będziemy trzymać się za ręce?
- Jeżeli tylko zechcesz.
Do cyrku zaczęły się schodzić pierwsze dzieciaki zainteresowane zajęciami w cyrku, a
my poszliśmy na zamek. Przeszliśmy przez przedzamcze i groblę na dawnej fosie do ruin
zamku. Do naszych czasów w najlepszym stanie wytrzymało południowe skrzydło, gdzie była
brama. W przejściu bramnym, po prawej stronie była kasa, gdzie zapłaciliśmy za bilety
wstępu.
W dawnej sali przyziemia nie było stropu. Dlatego łączyła się z poziomem kaplicy.
Oglądając wystawę zdjęć lotniczych zamków ziemi chełmińskiej mogliśmy patrzeć w puste
oczodoły gotycko sklepionych okien bez witraży.
Sprzedawczyni biletów wyszła z nami na dziedziniec. Stanęliśmy frontem do bramy.
- Widoczne na dawnym krużganku wejścia, to od prawej: cela pokutna, wyjście z
klatki schodowej, cela, biuro komtura i klatka schodowa prowadząca na wyższe poziomy -
opowiadała kobieta. - W celach pokutnych zamykano braci zakonnych za różne przewinienia.
Mieli tam tylko wąskie okienka z widokiem na ołtarz. Modlitwą i rozmyślaniami mieli
odkupić swe winy. Wyższe piętra były przeznaczone na magazyny i spichrze. Tu są wejścia
do piwnic, tam - pokazywała schody niknące w ziemi - a tam była wieża obronna, oktogon -
spojrzeliśmy na ośmioboczny kształt.
- Dziękujemy - powiedziałem.
Ruszyliśmy na zwiedzanie zamku rozpoczynając od skrzydła południowego. Klatka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]