[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sprawdzimy to?
- Oczywiście.
***
Odwiozłem pana Tomasza do domu, a sam pojechałem do siebie. Przyjemnie było
po trzydniowej włóczędze wyciągnąć się na własnym łóżku. Nie mogłem jednak
zasnąć. Ile razy przymknąłem oczy, widziałem przed sobą wirujące drzazgi i
słyszałem w uszach huk serii... Wstałem i zapaliłem światło. Ręce trzęsły mi się jak w
febrze. Naprawdę mocno się zdenerwowałem...
Zaparzyłem sobie ziółek uspokajających wedle receptury babci i powoli napięcie
ostatnich godzin opadło. Mogłem wreszcie iść spać...
114
ROZDZIAA CZTERNASTY
INSTYTUT HISTORII NAUKI " NA KONWENCIE " ANOMALIA
GEOMAGNETYCZNA " LICZBA PI RAZ JESZCZE " TAJEMNICA
BRZOWEGO NOTESU
Spotkaliśmy się o dziewiątej rano przed Pałacem Staszica. Wewnątrz mieści się
siedziba Polskiej Akademii Nauk, a górne piętra zajmuje Instytut Historii Nauki -
cel naszej wycieczki. Odszukaliśmy niewielki pokoik, w którym znajduje się
redakcja kwartalnika. Kobieta o rubensowskich kształtach, siedząca za biurkiem,
rozpromieniła się, gdy się przedstawiliśmy.
- Czym mogę służyć? - zapytała.
- Zaintrygował nas ten artykuł - szef pokazał jej wydruk. - Skąd autor wiedział
o żarówce? Nie natrafiłem na to w żadnych publikacjach o Szczepaniku...
- Mamy trochę jego notatek - wyjaśniła. - Wprawdzie archiwum wynalazcy
hitlerowcy spalili w czasie wojny, ale co nieco ocalało...
- Kim jest ten Witold S.? - zagadnął szef.
- To wnuk po kądzieli wynalazcy - wyjaśniła kobieta. - I dobrze zna historię
swojej rodziny.
Wymieniliśmy zaskoczone, ale i rozradowane spojrzenia.
- Możemy dostać jakiś namiar na niego? Adres, cokolwiek...
- Adresu to chyba nie... Ale mogę wam podać numer jego telefonu.
Zapisała nam na kartce. Podziękowaliśmy serdecznie i ruszyliśmy do
samochodu.
- No, to do dzieła - mruknął Pan Samochodzik wystukując cyferki numeru.
Przez chwilę rozmawiał, potem zanotował adres.
- Niestety, nie ma go w domu - powiedział. - Odebrała żona. Pojechał
organizować konwent miłośników fantastyki w domu kultury na Bródnie.
- A zatem jedzmy - zatarłem ręce.
***
Dom kultury znajdował się nieco w głębi, od ulicy oddzielała go parodia parku.
Kilka drzew i niewielki parking. Zatrzymałem jeepa. Zaczął siąpić deszcz.
Przebiegliśmy pospiesznie do budynku.
- O, miłośnik fantastyki - zidentyfikowałem ochroniarza siedzącego na ławce
naprzeciw wejścia.
Facet faktycznie wyglądał jakby spadł z kosmosu. Miał na sobie skórzany
kubrak, w ręce trzymał malowniczo, ale i groznie wyglądającą kuszę, całości
stroju dopełniały ciemne okulary.
- Gdzie znajdziemy Witolda? - zagadnąłem.
- Prezesa? Gdzieś na górze - machnął rękaw stronę schodów.
Na piętrze przy kilku stołach pierwsi uczestnicy rozgrywali batalię, suwając
figurkami po makietach. Dwaj zakuci w blachy rycerze robili rozgrzewkę,
stukając się mieczami. Gość o wyglądzie zawodowego szpiega, uzbrojony w
115
wielką spluwę, kroczył korytarzem...
Prezesa znalezliśmy w niewielkiej kanciapie. Gdy weszliśmy, oderwał wzrok
od komputera. Jego spojrzenie było pałające, przeszywające, zupełnie jakby
odezwała się w nim nagle krew przodka. Twardy, zdecydowany człowiek,
wizjoner...
- Panowie do mnie?
Przedstawiliśmy się.
- Mamy kilka pytań - powiedział szef, kładąc przed nim zdjęcia z uroczystości
otwarcia Instytutu Radowego.
- To mój wuj - stuknął palcem. - Co chcą panowie wiedzieć? - gestem zachęcił,
żebyśmy usiedli na krzesłach. Zaproponował herbatę.
- Nie wiem, czy orientuje się pan, ale pański krewny znał Marię Skłodowską-
Curie...
- Owszem, słyszałem o tym - kiwnął głową.
- Na jej zlecenie zbudował jakieś urządzenie... Jeszcze przed wojną.
Stłumiliśmy podniecenie.
- Urządzenie? - podchwyciłem.
- Nazwał to wiecznym ogniwem elektrycznym.
- Coś jak perpetuum mobile? - zapytał szef. - Wiecznie działający silnik?
- Nie, inaczej - pokręcił głową. - Perpetuum mobile po prostu sobie działa,
wykorzystując energię krążącą w zamkniętym układzie. W Argentynie taka
zabawka funkcjonowała pod kloszem próżniowym przez dwadzieścia siedem lat,
zanim wreszcie się zatrzymała... Im chodziło o coś więcej. Nowe, uniwersalne
zródło energii, które będzie wytwarzać prąd i to w dużych ilościach.
- Zbudował to?
- Tak twierdził. Nie mógł przekazać maszyny Skłodowskiej, bo zmarła, ale
przeprowadził próby i gdzieś to puścił w ruch w Warszawie. Wspominał, że
podłączył jakiś budynek do ogniwa dla sprawdzenia, jak długo będzie działać...
- Wiadomo, gdzie to miało miejsce?
- Niestety, to tylko rodzinna opowieść. Zginął w czasie wojny... Z całego
archiwum po dziadku i po wuju zostało tylko trochę niedopalonych kart, które w
czterdziestym piątym roku wygrzebaliśmy z gruzów... Nie wiem nawet, czy ta
maszyna kiedykolwiek działała. Bo na czym by miała pracować? Skoro robił ją
dla Skłodowskiej, to pewnie na radzie, ale jak go zastosować do produkcji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]