[ Pobierz całość w formacie PDF ]
robactwa, które miałoby ochotę na mnie wejść. Otworzyłem jedną puszkę zjedzeniem, była to
nieśmiertelna fasola, tym razem w sosie chilli. Wiedząc, że będę miał straszne pragnienie,
zjadłem podgrzaną potrawę.
Po dwóch godzinach doczekałem się świtu. Zgasiłem ogień i rozrzuciłem schronienie,
starając się zatrzeć ślady za sobą. Rozejrzałem się po okolicy. Odszedłem w dżunglę tak
daleko, że teraz nie znalazłbym już góry, gdzie była osada Czarnego Ziarna. Postanowiłem
poszukać nagiego wierzchołka jakiejś góry i stamtąd znalezć fortecę.
Kierując się wyczuciem, maszerowałem przez gęsty zwrotnikowy las. Opędzałem się
od moskitów, unikałem węży i jadowitych pająków. Szukałem wzrokiem prześwitów w
zielonej ścianie wokół mnie. Koło południa znalazłem strumień, w którym woda wydawała
się czysta. Uzupełniłem zapasy i ruszyłem dalej.
Po południu znalazłem jakąś ścieżkę prowadzącą wyraznie pod górę. Przyspieszyłem i
po dwóch godzinach wyszedłem na nagie zbocze góry. Oceniłem, że jestem na wysokości
około 1100 metrów nad poziomem morza. Usiadłem i przez karabinową lunetę
obserwowałem okolicę wokół mnie. Około pięciu kilometrów na zachód widziałem góry,
które mogłyby być kryjówką sekty. Za to zaledwie dwa kilometry na wschód w linii prostej
widziałem brzeg morza i wzgórze, którego kształt pasował do tego z fortecą. Przyjrzałem się
drodze, jaką miałem przed sobą. Zszedłem niżej i w rozpadlinie skalnej rozpaliłem ogień.
Obiad był jak loteria i tym razem trafiłem na fasolę, tyle że z łagodniejszym sosem.
- Czy jest sens iść do fortecy? - zapytałem sam siebie. - Jaką mam gwarancję, że
Sword żyje?
Wtedy uświadomiłem sobie, że najbardziej zależało mi na Swordzie. To był człowiek,
z którym można było pokonać cały świat. Willy cały czas grał milionera, Alison czasami
zachowywała się jak podlotek. Bruce był niedojrzały i w dodatku samolubny. Nienawidziłem
go za to blokowanie drzwi samolotu. Przez niego zostałem na pastwę piratów i gdyby nie łut
szczęścia, pewnie teraz dyndałbym na wieży fortecy.
Czarne Ziarno powiedział, że każda droga zaprowadzi mnie do domu. Chwilę jeszcze
odpocząłem i ruszyłem w kierunku zatoki i fortu. Na miejsce dotarłem wieczorem. W dżungli
panował już mrok, gdy znalazłem się na skale nad jaskinią, gdzie kryla się łódz piratów. W
zatoce był Patriote , którego maszty i pokład zdobiły gałęzie drzew i liście palm. To było
maskowanie. Jacht milionera był zacumowany tam, gdzie go zostawiliśmy.
Dziura po wypalonym blokhauzie na wyspie wciąż dymiła. Po plaży spacerował jeden
z bandytów. Palił papierosa i patrzył na wrak samolotu Sworda. Maszyna była straszliwe
poharatana po awaryjnym lądowaniu. Kabina była jednak cała, a otwarte drzwi i brak śladów
pożaru wskazywały, że pasażerowie wysiedli o własnych siłach. Sword musiał wodować i w
ostatniej chwili wprowadzić samolot na piach. Był chyba geniuszem, że dokonał takiej sztuki.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a ja byłem po wschodniej stronie zatoki. Bałem się,
że gdy będę patrzył przez lunetę, któryś pirat zauważy błysk szkła. Postanowiłem najpierw
zakraść się na Patriote . Obszedłem zatokę, aż znalazłem się przy kanionie potoku, którym
uciekaliśmy na lądowisko. Owinąłem solidnie wyglądające drzewo liną zostawiając sobie
odpowiednio długie oba końce. Korzystając z liny zszedłem do wody. Jednym silnym
szarpnięciem ściągnąłem całą linę, zwinąłem i schowałem do plecaka. Zanurzyłem się i
wystawiając nad wodę tylko głowę, płynąłem do jachtu.
Podpłynąłem do lewej burty, od strony brzegu i znalazłem otwarte okno kambuza.
Trzymając się krawędzi bulaju, podciągnąłem się i zajrzałem do środka. Panował tu bałagan,
ale nie było strażników. Teraz, trzymając słupek relingu wspiąłem się do poziomu pokładu.
Tu także panowała cisza. Nie wyobrażałem sobie, żeby ktokolwiek wytrzymał cały dzień pod
taką kołdrą z liści, musiałby się zadusić. Wśliznąłem się na Patriote i z pistoletem w dłoni
sprawdzałem kajuty. Piraci splądrowali wnętrze łajby i zabrali tylko to, co było ładne i
nowoczesne. Pogardliwie zostawili oba garandy, które wrzuciliśmy do wnętrza ze Swordem,
gdy Tango przeszkodził nam w ucieczce. Obejrzałem broń, była w dobrym stanie.
Przeczołgałem się po pokładzie i znalazłem puste magazynki. Załadowałem do nich naboje i
sprawdziłem, czy jeden z garandów działa bezbłędnie. Teraz musiałem zastanowić się, jak
wejść do fortecy.
Usiadłem w jednej z kajut, skąd przez bulaj widziałem plażę i ścieżkę do fortecy. Po
godzinie byłem pewien, że nawet mysz nie prześliznie się na górę. Strażnik na plaży nie
stanowił większego problemu. Gorzej było z posterunkiem z karabinem maszynowym w
połowie drogi i drugim w bramie fortu.
Chwilę zastanawiałem się, co by mi dała dywersja: na przykład wybuch na Patriote
czy na łodzi piratów. Oba pomysły odrzuciłem, bo poza ewentualnym zatopieniem jednej z
jednostek nic nie zyskiwałem. Piraci i tak panowali nad głównym ciągiem komunikacyjnym.
Pozostawało nieuniknione, czyli wspinaczka po trzystumetrowej skale. Podejrzewałem, że
skoro w skale pod fortecą są jaskinie, może być tam jakieś tajne przejście, służące do
ewentualnej ewakuacji załogi. Nie dopytałem się wodza Czarne Ziarno, czy groty z pirackim
skarbem znajdowały się pod fortecą, czy może chodziło o te po drugiej stronie zatoki.
Wszedłem do kajuty Willy ego, gdzie miałem nadzieję znalezć jego telefon
komórkowy, przez który może udałoby mi się sprowadzić pomoc. Piraci byli jednak
skrupulatni. Nie zwrócili za to uwagi na papiery, a wśród nich była kopia pirackiej mapy.
Przykryłem się kocem i zapaliłem latarkę. Nie chciałem, by ktoś z zewnątrz zauważył
podejrzany blask na łodzi. Uważnie obejrzałem szkic. Góra z fortecą na szczycie była
narysowana w rzucie z boku. Gdzieś w dwóch trzecich wysokości był czerwony krzyżyk
naprzeciw wodospadu i dwie poziome kreski przecinające wzniesienie.
Zabrałem mapę, garanda i wyśliznąłem się przez bulaj. Dotarłem do strumienia i
powtórzyłem naszą wczorajszą drogę ucieczki. Przy wodospadzie skorzystałem z tej samej
drogi wspinaczki co Sword. Była już noc, gdy znalazłem się u stóp góry. Nade mną piętrzył
się skalisty kolos. Z daleka wyglądał on straszniej niż z bliska. Dzięki wystającym półkom,
drzewkom, krzewom można się było wspinać, pod warunkiem, że miało się zdrową nogę.
Dopiero teraz, gdy nieostrożnie stanąłem na kamieniu przypomniałem sobie, że byłem ranny.
Maści Czarnego Ziarno czyniły cuda.
Poprawiłem plecak, lepiej przypiąłem karabiny i rozpocząłem wspinaczkę. Po
pierwszych pięćdziesięciu metrach żałowałem, bo upadek w dół przerażał, wydawało mi się,
że jestem tak wysoko. Po kolejnym takim odcinku odpoczywałem na wąskiej półce i
wiedziałem, że bez sensu byłoby się teraz wycofać. W połowie zbocza było mi duszno i
pojawiły się mroczki przed oczami. Kręciło mi się w głowie. Na dwustu metrach miałem dość
i gotów byłem przywiązać się do dobrego punktu zaczepienia i zasnąć. Dłonią szukałem
czegoś takiego i nagle ręka trafiła w próżnię, aż się zachwiałem. Prawa noga zsunęła się z
wystającego zęba skalnego, ale druga ręka utrzymała ciężar ciała. Rozpaczliwie szukałem
oparcia, a tego jak na złość nie było. Przyszedł moment zwątpienia i chciałem puścić się i
wtedy olśniło mnie! Zrozumiałem treść rysunku!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]