[ Pobierz całość w formacie PDF ]
panów taki sympatyczny młodzieniec.
- Młodzieniec? - brwi szefa uniosły się do góry.
- Zostawił wizytówkę i wpadnie w porze kolacji
Podsunął nam papierek. Szef podziękował i poszliśmy do jego pokoju.
- Hm... popatrzmy mruknął. - Drukowane na brystolu...
Na wizytówce widać było kiepsko odbite litery, które układały się w wyrazne słowa.
Maciej Rawicz import- export.
Poni\ej był adres poczty elektronicznej.
- To oni tu mają komputery? - zdumiałem się.
- Skoro mają tramwaje to mogą mieć te\ internet - zauwa\ył Pan Samochodzik. -
Zwiat idzie do przodu.
Odwróciliśmy wizytówkę na drugą stronę. Tu widać było wę\yki arabskiego alfabetu,
zapewne głoszące tę samą treść.
- Czyli firma, którą widzieliśmy w czasie spaceru po mieście, ciągle jeszcze istnieje
- mruknął szef. - Ciekawe czego od nas chce.
- Mo\na by zadzwonić do ambasady i zapytać czy coś o nim słyszeli - zauwa\yłem.
Pan Samochodzik kiwnął głową w zamyśleniu.
- Dlaczego by nie.
Niestety, jak się dowiedziałem, w zajezdzie nie było telefonu. A ściślej rzecz biorąc
był. Zało\ono go kilka lat temu, tylko do tej pory nie podłączono do sieci miejskiej, bo
nie zakupiono odpowiedniej centrali dla tej dzielnicy.
- To elektronika - wyjaśnił gospodarz w swoim esperanto. - A my za popieranie
terroryzmu, mamy embargo na nowe technologie. Mo\na by przemycić, ale z dolarami
kiepsko. Rezerwy dewizowe rządu są bardzo małe, od czasu, gdy ustał import lekarstw.
- Jakich lekarstw? - zaciekawiłem się.
- Mieliśmy pod Chartumem du\y kombinat farmaceutyczny - wyjaśnił. - Pewnego
dnia, Amerykanie go zbombardowali. Zginęło ponad stu pracowników. Spłonęły
instalacje, magazyny gotowych produktów, surowce, laboratoria... wszystko co
budowaliśmy przez dwadzieścia lat. A oni trąbili na cały świat, \e tu była broń
chemiczna produkowana... Była komisja z ONZ i co stwierdzili? Tylko lekarstwa.
Sprzedawaliśmy je do wszystkich okolicznych krajów, nawet do Arabii Saudyjskiej. A
teraz Amerykanie opanowali te rynki.
Otworzył szufladę i wyjął kawałek poskręcanego metalu.
- Pan był wojskowym - powiedział powa\nie. - To chyba pan poznaje.
- Kawałek bomby kasetonowej - powiedziałem.
- Mój przyjaciel, mieszkający niedaleko kombinatu, wydłubał sporo takich ze ściany
domu. Międzynarodowe konwencje zakazują ich stosowania, ale Amerykanie wiedzą
lepiej... Komisji daliśmy sporo takich kawałków. Pan wie co to znaczy?
3 5
- Jeśli zbombardowali zakłady tego typu ładunkami to znaczy, \e chcieli zabić
wszystkich tam pracujących.
Właściciel zajazdu kiwnął głową.
- I nawet nas nie przeprosili - powiedział z goryczą. - Mo\e i nasze władze popierają
terroryzm, ale ci obrońcy demokracji - ze złością wrzucił odłamek do szuflad i
zatrzasnął - oni stosują terror.
Wróciłem do szefa i streściłem mu naszą rozmowę.
- Có\ - powiedział - "wujek Sam" zawsze musi mieć rację - westchnął. - Wez
Kosowo. Amerykanie zaczęli od nagłośnienia masowych rzezi Albańczyków w
Kosowie, potem, \eby ich ratować, urządzili masowe naloty na Serbię. A komisje
Międzynarodowego Czerwonego Krzy\a doliczyły się w masowych grobach raptem
nieco ponad dwustu ciał, w tym około sześćdziesięciu Serbów... Ka\da wojna jest
brudna. A na wojnie nikt nie jest święty. Kiwnąłem powa\nie głową.
- A co do broni chemicznej to niewykluczone, \e produkowano ją gdzie indziej -
powiedział szef. - Bo \e produkowano, jest niemal pewne...
Kolacje jedliśmy prawie sami. Anglicy wyjechali. Był tylko gospodarz i jeden z jego
synów. Po chwili przyszła te\ dziewczyna. Rozmawiała z szesnastoletnim na oko
młodzieńcem. Dopiero na nasz widok zapięła czarczaf. Młodzieniec rozejrzał się po
jadalni i przysiadł się do nas.
- Panowie pozwolą, jestem Maciej Rawicz - przedstawił się.
My równie\ się przedstawiliśmy.
- Słyszałem, \e wybierają się, panowie na południe, w okolice granicy z Etiopią -
powiedział. Jego polszczyzna była nienaganna, ale akcent miał strasznie dziwny.
- Zrezygnowaliśmy z poszukiwań w tamtym rejonie - odezwał się szef. - Wojna wisi
w powietrzu a tamta strefa jest zamknięta dla ruchu turystycznego.
Uśmiechnął się lekko.
- Jutro rano wyruszam do Etiopii. - powiedział. - Jeśli sobie panowie \yczycie,
mo\ecie zabrać się ze mną. Nasz szmuglerski... - zawiesił głos na chwilę jakby szukał w
pamięci lepszego określenia - nasz przemytniczy szlak wiedzie z grubsza przez tereny,
na których odnaleziono mapy.
Wieści na bazarze szybko się rozchodzą...
- Przemytniczy szlak - mruknąłem. - A na wizytówce Import - Eksport.
- Z czegoś trzeba \yć - powiedział. - No i oczywiście jest to import - eksport, tyle
tylko, \e niezupełnie przez wyznaczone przejścia graniczne.
- Towary pewnie te\ niezupełnie te figurujące w wykazach celnych - mruknąłem.
- Głownie \ywność - wyjaśnił.
- A ile ty właściwie masz lat? - zaciekawił się szef.
- Piętnaście - oświadczył nasz rozmówca z godnością. - Jeśli skorzystacie panowie z
mojej propozycji, znam biegle arabski, zarówno miejscowy jak i fuscha, do tego
amcharski i gyez. Pomogę w poszukiwaniach. Mo\emy przepytać tubylców... - A
skąd ty wiesz robaczku, \e my szukamy jakichś map? - zaciekawił się szef.
- Ahmed mi powiedział, \e przyjechali jacyś ludzie z Polski i wypytywali w
antykwariacie o to, gdzie je znalazł. Potem wystarczyło wydedukować, gdzie te\
panowie mogli zatrzymać się na noc i oto jestem. Szef poskrobał się po głowie.
- Przemytnicze ście\ki - mruknął. - Co nam zrobią jak nas złapią?
3 6
- Damy im po dziesięć dolarów i wypuszczą - błysnął zębami w uśmiechu. -
Oczywiście to nie będzie spacerek. Tam ju\ powoli trwa koncentracja armii. W dodatku
poluje na mnie stra\ graniczna, po obu stronach. Ale kilka razu ju\ udało mi się przejść
bezpiecznie. Odnajdziemy miejsce, przeskoczymy przez granicę do Etiopii, zabawimy
tam kilka dni i mo\emy wracać.
Szef wahał się dłu\szą chwilę..
- Ile to będzie kosztowało? - zapytał wreszcie.
- Nie śmiałbym od rodaków \ądać pieniędzy - zaprotestował. - Ale będziecie mi
musieli panowie pomóc przy pędzeniu stada. - Stada? - zdziwiłem się.
- Tak .Szmugluję wielbłądy na mięso. Niedu\o, pięćdziesiąt sztuk.
Pan Samochodzik zamyślił się, ale po młodzieńczym błysku w jego oczach
domyśliłem się, \e jest gotów na tę szaleńczą wyprawę.
- Nigdy jeszcze nie szmuglowałem wielbłądów - powiedział. - ale ostatecznie
człowiek uczy się przez całe \ycie.
- Znakomicie - uścisnął nam dłonie - Wobec tego jutro o szóstej rano wpadnę po
panów. Zniknął. Kobieta zaczęła podawać jedzenie. Tym razem jakieś dziwne placki ze
śmietaną. Dziewczyna siadła przy stole i ponownie zdmuchnąwszy najbli\szą świecę,
odpięła zasłonę. Spuściłem wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]