[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciemnościach spadali w przepaść. Wreszcie znalazł się rycerz, który dotarł bezpiecznie na wąską
półkę skalną i przywrócił pannę do opamiętania. Opuściła zamek i resztę życia spędziła
pokutując. Jej piękny warkocz był ponoć przechowywany jako wotum przebłagalne w kaplicy
zamkowej. Niestety ta piękna legenda nie znalazła żadnego potwierdzenia w zapisach
kronikarskich. Ale nazwa skądś musiała się wziąć.
- To chyba niemożliwe, żeby tak długo przetrwały tu pogańskie obyczaje - powiedziała Zosia. -
Jeśli Kunegunda istniała, musiało to być w XIII wieku...
- No cóż - powiedziałem. - Nie da się tego wykluczyć. Wiem, jak uczą historii w szkołach.
Mieszko I ochrzcił Polskę i już. Tymczasem pogaństwo kwitło jeszcze przez całe stulecia.
Przecież były u nas nawet powstania inspirowane przez kapłanów dawnych bogów... Przypomnij
sobie choćby dzieje Mieszka II.
- Tak, poganie trzymali się mocno - powiedział szef. - Na przykład na wyspie Rugii istniało
pogańskie państwo Ranów, którym rządzili kapłani w imieniu boga. Upadło dopiero w
początkach XII wieku. Natomiast na Zląsku, choć warstwa kapłanów została wytępiona przez
chrystianizatorów, przetrwało wiele pogańskich rytuałów. W XIII wieku spisał je mnich Rudolf z
jednego z cysterskich klasztorów...
- Czytałem jego dzieło "Katalog magii brata Rudolfa", w tłumaczeniu księdza Edwarda
Karwota - pochwaliłem się.
- A nie łaska sięgnąć do łacińskiego oryginału? - zapytał z kwaśnym uśmiechem. - Zwłaszcza
że tłumaczenie obejmuje tylko kawałek dłuższego dzieła pod tytułem "Podręcznik dobrej
spowiedzi".
- A o czym to? - zaciekawiła się Zosia.
- Mnich był spowiednikiem. Ponieważ z ludzi ówczesnych trzeba było grzechy wyciskać jak
serwatkę z twarogu, bo nie mając odpowiedniego przygotowania religijnego niezbyt zdawali
sobie sprawę z tego co jest grzechem, sporządził spis wszelkich zabobonów i dziwnych czynów,
których się dopuszczali. Na przykład rzucali odrobiny pożywienia za piec jako ofiarę dla bóstw
domowych, a wracając z kościoła do domu po ślubie rozdeptywali na progu jajko pod miotłą...
- Kobieta, która miała małe dziecko, wodę z jego kąpieli wylewała pod płotem sąsiadki, żeby
jej dziecko było grzeczne, a tamto płakało - uzupełniłem.
Droga stała się nieco gorsza. Założyliśmy na buty stalowe raki pożyczone w schronisku.
- Czy oprócz tej legendy o Kunegundzie są jeszcze jakieś inne związane z zamkiem? -
zaciekawiła się Zosia.
- Było ich parę, ale pamięć trochę mnie już zawodzi. Na zamku straszy, ponoć po murach snuje
się duch konnego rycerza. Zapewne jest to widmo któregoś z Schaffgotschów. Niektórzy z nich,
jak wspominałem, parali się rzemiosłem zbójeckim.
- Rycerze rabowali kupców? - zdziwiła się.
- Nie było to w tamtych czasach nic nadzwyczajnego. Wszędzie w niemieckich krainach, gdy
tylko słabła władza królewska lub cesarska, liczni rycerze wypowiadali posłuszeństwo monarsze
i zaczynali rządzić po swojemu. Kupcy też nie w ciemię bici wynajmowali ochronę, często
złożoną z podobnych oprychów. Na szlakach staczano regularne bitwy. Niekiedy profesja
przechodziła z ojca na syna i kilka pokoleń danej rodziny budowało fortuny na ludzkiej
krzywdzie.
Niebawem znalezliśmy się na dnie kotliny. Wokoło nas wznosiły się strzeliste skały z białego
granitu, porośnięte potężnymi świerkami.
- No i jesteśmy na dnie Złotej Dziury - powiedział pan Tomasz. - Jak ci się tu podoba?
Zosia ruszyła w stronę strumyka wijącego się u naszych stóp.
- Faktycznie ktoś tu bywał - powiedziała patrząc na ciąg niewielkich kaskad.
- Nie sądzę, żeby to był ślad Walonów - zauważyłem. - Zapory ułożone z kamieni... chyba
przepłukiwano tu ziemię pochodzącą z tamtego miejsca?
W stoku wzgórza ziała mimo upływu lat spora wyrwa.
- Prawdopodobnie tak - powiedział szef. - Tu jest dość duży spadek, a kamienie są zamulone...
Sypali urobek do górnego zbiornika. Woda rozmywała glebę i niosła ją w dół. Kawałki złota jako
cięższe zostawały przy progach. Kamienie spojono zaprawą wapienną. Myślę, że zbudowano to
w XVII lub XVIII wieku, zwróćcie uwagę, że na tym widać ślady jakiegoś herbu...
- Stary nagrobek? - zasugerowałem. Pokręcił przecząco głową.
- Raczej kamienny naczółek pieca lub dużego kominka. Nie wiem jak wyglądał herb właścicieli
zamku, ale myślę, że można zasugerować teorię o powstaniu tej kaskady już po pożarze i
opuszczeniu warowni.
- No to poszukajmy - Zosia nachyliła się nad najbliższym murkiem. - Złoto będzie po tej
stronie?
- Prowadzenie poszukiwań i pozyskiwanie jakichkolwiek surowców na terenie parków
narodowych jest zabronione - stwierdziłem.
- W czasie gorączki złota w Kaliforni używano podobnych urządzeń - pochwalił się swoją
wiedzą Pan Samochodzik. - Nazywano to Długim Tomem. Była to kilkumetrowa rynna
zawierająca poprzeczne listwy. Zasada osadzania się złota była podobna. Przy listwach.
- Ja słyszałem, że współcześni poszukiwacze złota z okolic Lwówka Zląskiego używają starych
rynien dachowych wyłożonych wycieraczkami. Kruszec osiada w rowkach, a poza tym na tle
czarnej gumy każde ziarenko jest dokładnie widoczne. Doświadczeni poszukiwacze potrafią tak
zarobić do pięciuset złotych miesięcznie.
- Coś podobnego - zdumiał się. - Myślałem, że to tylko folklor...
- Bezrobocie, panie Tomaszu - powiedziałem. - Kokosów na tym nie zbiją, ale zawsze coś tam
wpadnie.
Przeszliśmy kawałek ledwo widoczną ścieżką i znalezliśmy się na sporej łące zasłanej
kawałkami skały. Biały granit przecinała szeroka smuga jasnej skały. Kwarc. Górnicy sprzed [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl