[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiosce mało o nim wiedziano, przebywał raczej w pobliżu swej siedziby na górskich
zboczach. Wioskowe dziewczęta szalały za nim, nierzadko podkradały się, chcąc odnalezć
jego kryjówkę. Nie wiadomo, czy którejś się to udało, chyba nie, inaczej nie omieszkałaby się
tym pochwalić. Wszystko to ogromnie interesowało Mirandę, a sam Gondagil wydał się jej
jeszcze bardziej pociągający.
Ojej, gdzie ona jest, nie rozpoznawała żadnej z tych skał!
Zawołała cicho: hop, hop , ale nie doczekała się odpowiedzi.
Powinna chyba dostrzec ogień, a przynajmniej dym, lecz być może Ram nie rozpalił
jeszcze ogniska.
Ram zaczął się niepokoić.
Co też mu przyszło do głowy, żeby wysyłać Mirandę samą? Ale Gondagil właśnie
opuścił obozowisko i Ram sądził, że Miranda widziała, w którą stronę poszedł. Strażnik nie
bał się zostawiać dziewczyny pod opieką Gondagila, to dobry człowiek, twardy, ale porządny.
Gorzej z tym drugim...
Ale przecież tylu ich było w lesie, Miranda nie powinna się zgubić.
A może jednak?
Miranda miała silną osobowość, inną niż biedna, niezdecydowana Elena. Miranda
wiedziała, czego chce, i potrafiła radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Doprawdy, o nią
nie trzeba się lękać.
A jednak Ram się martwił.
Nie mógł odejść od ogniska, był za nie odpowiedzialny. No, nareszcie wraca Gondagil
z całym naręczem drewna.
Sam.
- Gdzie masz Mirandę? - spytał Ram. - Sądziłem, że poszła za tobą.
- Nie, myślałem, że zostaje tutaj, nie widziałem jej. Czy poszła...?
- Nie wiem, gdzie ona jest, ale są już i inni, zaraz się dowiemy.
Wrócili małżonkowie, a także Rok i jeden z pozostałych Waregów. Nie, nikt nie
spotkał Mirandy, zauważyli tylko tamtych dwóch mieszkańców wioski.
Nikt nie widział także Harama.
Gondagil rzucił drewno na ziemię i pognał we wskazanym przez Rama kierunku.
Usłyszeli go, jak nawołuje Mirandę. W jego głosie dzwięczał strach. Echo poniosło
wołanie ponad lasem.
Miranda usłyszała, że ktoś nadchodzi. Dzięki Bogu, tak się już bała!
- Jesteś tutaj? Sama jedna? - W głosie Harama brzmiało wyczekiwanie. - A co zrobiłaś
z całą tą swoją przyboczną strażą? Czyżby wyjątkowo zostawili nas w spokoju? No tak,
zrozumieli widać, że nie da się walczyć z przeznaczeniem.
Ach, jakże banalnie się wyrażał!
- Właśnie wracam - prędko powiedziała Miranda, przyciskając mocniej drewno do
piersi, jakby chciała się nim osłonić. - To chyba dobra droga?
- A co nas obchodzi droga? - mruknął Haram, usiłując odebrać jej gałęzie. - No, no,
czyżbyś się certowała?
- Haramie, przestań! - poprosiła Miranda, starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie.
Przez moment nie wiedzieć czemu przed oczami stanęło jej podwórko szkoły w Oslo, do
której jeszcze całkiem niedawno chodziła. Nie wiadomo, skąd wzięło się to skojarzenie,
mogło przywołać je jakieś słowo, zapach albo ruch, zaraz jednak znów była w ponurym,
mrocznym, całkiem jej nieznanym lesie. Razem z Haramem, osobą, której obecności najmniej
sobie życzyła.
Pewny siebie Haram pociągnął za jakiś patyk i całe naręcze drewna upadło na ziemię.
Miranda powiedziała mu coś zirytowana i pochyliła się, by pozbierać gałęzie.
Zaatakował ją natychmiast, od tyłu. Usiłowała się wyprostować, lecz popchnął ją,
straciła równowagę i runęła na brzuch. Uderzyła się, podrapała twarz, to jednak nie miało
znaczenia, najważniejsze, że uwolniła się z jego uścisku.
Nie przyszło jej to wcale z łatwością, Haram bowiem był silny i bardzo zacięty w
swym uporze. Zdawał sobie sprawę, że, chociaż brzmiało to zupełnie nieprawdopodobnie,
Gondagil może mu odebrać dziewczynę, a do tego on już nie dopuści. Nikt jeszcze nie
zwyciężył Harama. Każda dziewczyna z krainy Timona padała jego łupem. A wczoraj podbił
także serca dziewcząt z sąsiedniego kraju. Miranda była szczególną osobą, przybyła z
Królestwa Zwiatła i nie chciała wdawać się w żadne flirty. Nie straciła dla niego głowy, tak
jak do tego przywykł, lecz to, rzecz jasna, tylko udawanie, Gondagil nigdy jeszcze nie odebrał
Haramowi żadnej kobiety, to nie do pomyślenia. Ta mała też tylko się puszy, żeby jeszcze
bardziej go sobą zainteresować, wydaje jej się, że on nie zna tej gry.
Do diabła, ależ ona silna! No cóż, tym większy będzie jego triumf, kiedy wreszcie ją
pokona.
Mirandę ogarnęła wściekłość. Pluła i prychała, wiła się, nie pozwalając sobie ściągnąć
spodni, usiłowała wbić Haramowi kolano w krok, lecz on temu zapobiegł, mocno szarpała go
za włosy, potem ugryzła w ramię, tak że zaklął głośno. Lecz Haram był zdecydowany
dopełnić tego, co zamierzył.
Złapał ją za ubranie i mocno szarpnął, Miranda zrozumiała wtedy, jak bardzo
nierówne są ich szanse, i zaczęła krzyczeć. Raz po raz wzywała Gondagila, Rama i Marca,
choć przecież Marca tu nie było.
Pięść Harama zdusiła jej krzyki.
- Zamknij się, przeklęta dziwko! Chcesz sprowadzić tu wszystkich? Uspokój się,
stanie się tak, jak ja chcę. Zobaczysz, będzie ci dobrze, ja się znam na rzeczy, żadna jeszcze
się nie skarżyła. Au, oszalałaś? Przestań drapać, przeklęta...
Urwał. Czyjaś dłoń pociągnęła go za kaftan na karku, o mało go przy tym nie dusząc.
Rozwścieczony Gondagil stał tuż przed nim. Nigdy jeszcze Haram nie widział w oczach
przyjaciela takiej dzikości, lecz nie miał wcale zamiaru się poddawać. Kątem oka dostrzegł
skuloną na ziemi płaczącą Mirandę, ale nie to w tej chwili było istotne. Musiał skupić się na
Gondagilu, z oczu przyjaciela bił nieposkromiony gniew i zapowiedz śmierci.
Haram wyciągnął nóż, Gondagil natychmiast odpowiedział tym samym, choć nie
atakował, bronił się tylko.
Miranda z krzykiem protestu poderwała się z ziemi. Jej śliczna bluzka była rozpięta,
spodnie podarte.
Rzuciła się między walczących mężczyzn.
- Nie, nie, jesteście przecież przyjaciółmi, nie możecie się bić. Przestańcie...
Więcej powiedzieć nie zdążyła. Starała się osłonić Gondagila przed ciosem Harama i
nóż ugodził właśnie ją.
Jęknęła z bólu i osunęła się na ziemię. Gondagil przez moment stał jak sparaliżowany,
lecz nagle zalała go fala gniewu i z krzykiem rozpaczy wbił nóż w pierś Harama.
Przyjaciel z dziecinnych lat padł na ziemię.
Ich przyjazń jednak skończyła się już dawno temu, Gondagil zdawał sobie z tego
sprawę. Rozwiała się, zanim jeszcze pojawiła się Miranda, po prostu każdy poszedł w swoją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]