[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zbliżaliśmy się do bramy, ojciec przystanął gwałtownie i ścisnął mnie za ramię.
 Jezus, Maria! Cóż to takiego?  wyszeptał.
 Nic nie słyszę  odparłem.
 Ale patrz... Patrz!  zawołał, wskazując palcem na drogę.
 Niczego nie widzę  rzekłem.  Chodz, ojcze, wejdzmy do domu. yle się
czujesz.
Puścił mnie i stał skamieniały na środku księżycowej drogi, wy-
trzeszczając oczy, jakby był niespełna rozumu. W świetle księżyca jego blada i
zastygła twarz robiła rozpaczliwe wrażenie. Pociągnąłem go łagodnie za rękaw,
ale widać zapomniał o moim istnieniu. Zaczął się cofać krok po kroku, ani na
moment nie odrywając oczu od tego, co widział albo myślał, że widzi. Nie
zdążyłem odwrócić się za nim, gdy coś mnie przykuło do miejsca. Stałem
ogłupiały. Całkiem nie pamiętam strachu, chyba że objawił się raptownym
chłodem, który mnie przeniknął. Zupełnie jakby lodowaty wiatr smagnął mnie
po twarzy i zmroził do szpiku kości; czułem jego powiew we włosach.
W tejże chwili zaskoczyła mnie smuga światła, padająca z okna. To jedna
ze służących zapaliła lampę; mówiła pózniej, że obudziło ją jakieś złe
przeczucie. Kiedy rozejrzałem się za ojcem, nie było po nim śladu. I od tej pory
żadna wieść o jego losie nie dotarła do mnie.
2 Oświadczenie Gaspara Grattana
Dzisiaj ponoć żyję, jutro w tym pokoju będzie leżał nieczuły kawał gliny,
którym jakże długo byłem. Jeśli ktoś uchyli rąbek płótna, aby zajrzeć mi w
twarz, to tylko dla zaspokojenia niezdrowej ciekawości. Zapewne znajdą się
inni, którzy zapytają:  Kto to taki? . Dostarczam jedynej odpowiedzi, jaką w
ogóle potrafią dać  Gaspar Grattan. Zaiste to powinno wystarczyć. Nazwisko
to służyło moim skromnym potrzebom przez dwadzieścia lat, sam nie wiem jak
długiego życia. Faktycznie sam się tak nazwałem, ale nie posiadając innego
miana, miałem do tego prawo. Na tej ziemi człek musi mieć nazwisko, jeśli
nawet nie określa ono tożsamości  inaczej powstałby niesamowity bałagan.
Niektórzy wprawdzie mają tylko numery, co również wydaje się
niewystarczające.
Wezmy taki wypadek. Któregoś dnia szedłem sobie ulicą wielkiego miasta
i natknąłem się na dwóch ludzi w mundurach. Jeden z nich, zwalniając
kroku, zajrzał mi ciekawie w twarz i powiedział do towarzysza:  Ten gość
wygląda jak 767 . Liczba ta wydała mi się skądś znajoma i straszna.
Odruchowo rzuciłem się w boczną uliczkę i uciekałem ile sił, aż upadłem
wyczerpany na polnej drodze za miastem.
Nie zapomniałem nigdy tego numeru, odżywa mi zawsze w pamięci wraz
ze sprośnym szwargotem, salwami ponurego śmiechu, szczękiem żelaznych
drzwi. Więc powiadam, że nazwisko  nawet przybrane  lepsze jest niż numer.
Wkrótce będę miał jedno i drugie w rejestrze cmentarnym. Co za bogactwo!
Tego, kto znajdzie te zapiski, muszę poprosić o odrobinę wyrozumiałości.
Nie jest to historia mojego życia, gdyż brak mi danych, aby ją napisać. To
tylko katalog okaleczonych i niepowiązanych ze sobą wspomnień. Czasem
przesuwają mi się przed oczyma jak korale, a czasem widzę je jako szkarłatne
sny, szkarłatne plamy wśród mroku, ognie płonące spokojnie i krwawo wśród
wielkiego pustkowia na sabacie czarownic.
Stojąc u brzegu wieczności, odwracam się, by spojrzeć raz jeszcze w głąb
lądu na szlak, który przeszedłem. Przez dwadzieścia lat widać dość wyraznie
moje ślady  ślady skrwawionych stóp. Prowadzą przez nędzą i ból, kręte i
niepewne, jakby ktoś szedł, słaniając się pod ciężarem...
 Zagubiony, samotny, wlokąc smutek jak kulę u nogi .
Jakże zachwyca ta wizja poety, jakże okrutnie zachwyca... mnie, który ją
ucieleśniam!
Wzrok mój gubi się tam, gdzie via dolorosa* szlak moich cierpień i
grzechów wyłania się z mgły. Wiem, że długość jej wynosi tylko dwadzieścia
lat, a jestem przecież starym człowiekiem.
Nikt nie pamięta swoich narodzin  dowiaduje się od innych. Ale ze mną
miało się inaczej: życie dało mi od razu szczodrą ręką pełnię władz fizycznych i
umysłowych. O poprzednim istnieniu wiem tyle, co inni, w każdym z nas
czasem coś zająknie się o nim  może nam się przypomina, a może śni.
Pamiętam tylko, że obudziłem się jako człowiek dojrzały  i przyjąłem to bez
zdziwienia. Spostrzegłem po prostu, że idę przez las na obolałych nogach,
ledwie przyodziany, bardzo znużony i głodny. Napotkałem jakąś zagrodę,
podszedłem i poprosiłem o jedzenie, które ktoś mi podał, pytając, jak się nazy-
wam. Nie miałem pojęcia. A jednak wiedziałem, że każdy posiada nazwisko.
Zmieszałem się okropnie i czmychnąłem stamtąd. Zbliżała się noc, więc
położyłem się w lesie i zasnąłem.
Nazajutrz wszedłem do dużego miasta, którego nazwy nie wymienię. Nie
będę też przytaczał dalszych szczegółów mego życia, które właśnie dobiega
końca  wiecznej włóczęgi człowieka prześladowanego strachem i przytła-
czającym poczuciem zbrodni. Spróbuję, czy uda mi się zmieścić to w zwięzłym
opowiadaniu.
Zdaje się, że byłem niegdyś zamożnym plantatorem, mieszkałem
niedaleko wielkiego miasta. Kochałem swoją żonę, ale nie ufałem jej. Mieliśmy
 jak mi się czasem wydaje  jedno dziecko, syna, który zapowiadał się na
bardzo utalentowanego młodzieńca. Widzę go niewyraznie, jak przez mgłę, a
chwilami całkiem niknie mi z oczu.
Któregoś nieszczęsnego wieczoru przyszło mi na myśl, aby przekonać się
o wierności swojej żony w prostacki i banalny sposób, zaczerpnięty z
romansideł. Powiedziałem żonie, że wrócę dopiero następnego dnia po
południu, i pojechałem do miasta. Ale wróciłem przed świtem, żeby dostać się
do domu tylnymi drzwiami, których zamek specjalnie przerobiłem. Drzwi
ustępowały za naciśnięciem klamki, choć zdawało się, że są przyzwoicie
zamknięte. Zaszedłem więc od podwórka i raptem usłyszałem, jak drzwi po
cichu się uchylają, wymknął się nimi jakiś mężczyzna i czmychnął w mrok.
Rzuciłem się za nim. Gdybym go dopadł, zamordowałbym, ale nie zdołałem go
nawet rozpoznać, tak szybko zniknął mi z oczu. Chwilami nie potrafią sobie
wmówić, że był to człowiek.
Oszalały z zazdrości i gniewu, wpadłem do domu i wbiegłem na górę po
schodach. Drzwi do sypialni żony były zamknięte, ale łatwo dostałem się do
środka, gdyż miały również sfałszowany zamek. Dopiero po chwili odnalazłem
*
via dolorosa (łac.)  droga krzyżowa.
w ciemnościach jej łóżko, namacałem rozrzuconą pościel, ale żony w niej nie
znalazłem.
 Uciekła na dół  pomyślałem  i schowała się przede mną w hallu . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl