[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziej rzucającej się w oczy, z drugiej jednak strony - pod latarnią
zawsze najciemniej. Nie wchodził do środka; to mogło być wysoce
podejrzane, a mógłby przysiąc, że ktoś się za nim wtedy wlókł.
Szedł więc teraz na pewniaka . Minął bungalowy i zatrzymał
się na skraju lasu. Odszukał białą, pochyloną ku ziemi brzozę, którą
sobie wcześniej upatrzył. Na jej wysokości, gdzieś tam, w mroku,
stała szopa. Rozpoczął marsz nie włączając latarki. Co chwilę przy-
stawał i wsłuchiwał się w odgłosy nocy. Nie, nikt jednak za nim nie
szedł.
W ciemności przypominała chatę na kurzej nóżce, w której za-
zwyczaj mieszkają czarownice. Po omacku obszedł ją dookoła;
wejście znajdowało się od strony północnej. Dopiero teraz zapalił
latarkę. Zardzewiała kłódka zwisała żałośnie na oberwanym skoblu.
Drzwi były otwarte. Pchnął je lekko i wszedł.
92
Pajęczyny, stos na wpół zgniłego drewna, sterta tektury i nagle...
ostry pisk gdzieś nad głową. Serce, jego serce zaczęło wyprawiać
niezdrowe harce. To tylko nietoperz, mały gacek, przerażony sto
razy bardziej niż ty, idioto - pomyślał. Wziął jedną pastylkę z zapa-
su, który dostał od Jonathana. Ból minął. Rozejrzał się dokładniej.
Obrazy musiały leżeć gdzieś niżej, Denis wyraznie to zaznaczył: na
mapie widniał jakby korytarz, schodki, podziemny loch. Musnął
światłem zachodnią ścianę. Kominek. Był głęboki, czarny od staro-
ści, na palenisku leżały dwie kłody drewna. Podszedł bliżej. Tutaj...
? Odwalił pniaki. Wtedy dostrzegł stalowy uchwyt klapy.
Schodki wiodły w dół, na jakieś dwa, może trzy metry. Potem
był korytarz, niski, brudny, oślizły. Jeszcze pózniej dostał się do
pomieszczenia, którego wyglądu nie sposób opisać: lepianka nie
lepianka, częściowo zrujnowany schron, zapuszczona piwnica, a
może mieszanina tego wszystkiego na raz. Nie wygląd był jednak
ważny. Przy ścianie Patrick znalazł skarb.
W skrzyni było ich zaledwie sześć. Sześć szczelnie zapakowa-
nych płócien, sądząc z rozmiaru, miniatur, wartych według Geor-
ge'a grubo ponad pięć milionów dolarów. Podniósł obrazy, wszyst-
kie na raz, żeby choć raz w życiu potrzymać w ręku coś o tak ol-
brzymiej wartości. Pięć milionów dolarów ważyło może dwa, może
dwa i pół kilo. Ułożył je z powrotem w skrzyni. Czuł się zle; po-
wietrze było tu stęchłe, zalatywało zgnilizną. Musiał odetchnąć,
zastanowić się, co dalej. Wrócił na górę, do szopy. Usiadł na stercie
drewna i wyłączył latarkę. Przed oczyma zjawiły mu się kolorowe
krążki. Czyżby zasłabł? Oparł się łokciem o stos podartej tektury;
stos zachwiał się niebezpiecznie i runął z szelestem na ziemię. Za-
palił światło. Już wiedział, co robić. Cała operacja trwała ledwie
półtorej godziny - niewiele jak na człowieka, który ma siódmy
krzyżyk na karku.
93
Przed kasynem był o trzeciej. Obmył się pod hydrantem, scho-
dami przeciwpożarowymi wlazł na piętro, ledwo powłócząc noga-
mi ruszył w stronę apartamentu. Nagle w korytarzu zgasło światło.
Wyciągnął latarkę i skierował ją na ścianę w poszukiwaniu włącz-
nika. Był tuż obok. Pstryknął raz, drugi bez żadnego efektu. Znaj-
dował się w odległości kilku metrów od własnych drzwi i właśnie
miał zamiar oświetlić zamek, gdy raptem, za rogiem korytarza,
usłyszał czyjeś wolne kroki. Wiedziony instynktem, cofnął się,
przywarł do muru i wyłączył latarkę. Tamten zatrzymał się, po
czym zrobił jeszcze dwa kroki tak, że znalazł się dokładnie przed
progiem pokoju Sendersa. Patrick wstrzymał oddech. Oczy przy-
zwyczaiły się już nieco do ciemności i zobaczył kontury sylwetki
wysokiego mężczyzny, który... majstrował przy zamku. Robił to z
niesłychaną precyzją i wprawą - Senders stał tuż obok, a nie słyszał
żadnych charakterystycznych odgłosów towarzyszących zwykle
takim manipulacjom. Jego serce znów wypadło z rytmu, musiał, po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]