[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Westchnął i przesunął wzrok znad grobu w stronę chodnika i ulicy. Stał tam wielki, brodaty
mężczyzna. Nie, nie wielki, raczej gruby. No, może nie całkiem gruby& Trudno było z tej
odległości sprecyzować jego posturę. W każdym razie brodacz zdawał się obserwować Ettricha z
uśmiechem na twarzy. Może po prostu tak wyglądał. Był ubrany w czarny garnitur i białą koszulę
bez krawata. Strój wskazywałby, że tamten przybył na pogrzeb. Ale facet stał jak wielki słup
gapił się i uśmiechał. Jakby na kogoś czekał. Być może był czyimś kierowcą. To by się zgadzało.
Szofer. Tak czy inaczej, gapił się na niego niegrzecznie i bezsensownie. Ettrich zrobił w tył zwrot
i włączył się ponownie do tłumu żałobników.
John Flannery zmarszczył brwi. To, że Vincent Ettrich nie pokazał, iż go poznaje lub się
niepokoi, sprawiło mu głęboki zawód. Liczył na to, że przy ich pierwszym spotkaniu twarzą w
twarz posypią się cudowne iskry. Zamiast tego Ettrich obrzucił go przeciągłym spojrzeniem i
odszedł jakby nigdy nic. I to ma być konfrontacja? Flannery wzruszył ramionami, po czym wyjął
z kieszeni świeży sandwicz z koniną i wgryzł się w niego z błogością, obserwując ceremonię
pogrzebową swojej kochanki.
Lubił końskie mięso; spróbował go dopiero po przeprowadzce do Wiednia. Miało słodki,
mocny i lekko odstręczający smak. Flannery wiedział, że Leni kocha konie, toteż upichcił jej
kiedyś wielki koński filet. Leni spałaszowała go ze smakiem, wzięła sobie dokładkę i nawet nie
spytała, co to za mięso. Uwielbiał płatać jej tego rodzaju figle. Skłaniał ją, by wyjawiała mu
swoje tajemnice, marzenia i obawy. Potem wykorzystywał owe intymne, kruche sekrety do tego,
aby wcisnąć je w jej tyłek w sposób oryginalny i podstępny. Tak samo zamierzał potraktować
Florę, ale na razie ta zdzira chciała się z nim tylko bzykać.
Pferdeleberkase była przyprawiona słodką musztardą kremską. Zwieża bułka, pyszna
musztarda i dorodny połeć gotowanej koniny. Po zjedzeniu sandwicza oblizał lśniące tłuszczem
palce, po czym wszedł na cmentarz i ruszył w stronę ludzi. Wiedział, że jest tu dzisiaj mąż Flory.
Flannery chciał jednak, aby zobaczyła jego, Kyle a Pegga , chciał, żeby wzruszyła się na jego
widok, teraz gdy była smutna i nieszczęśliwa. Leni mówiła mu, że Flora Vaughn nie radzi sobie z
silnymi stanami uczuciowymi, że się rozkleja i traci nad sobą panowanie. Dobrze wiedzieć. Flora
zaś podrzuciła mu kilka smakowitych kąsków dotyczących Leni. Co ważniejsze jednak, od
obydwu wyłudził sporo na temat Isabelle Neukor i Vincenta Ettricha.
Flannery dobrze się czuł na cmentarzach. Ich porządek i sztuczne piękno cieszyły jego oczy.
Wiedział, że wynikają one ze strachu i grozy, nie z miłości do umarłych. Uważał, że cmentarze to
zbiór pustych gestów i żałosnych świętości, za pomocą których ludzie usiłują odstraszyć złego
wilka śmierci. Powodzenia! Ciebie też wilk dopadnie, maleńki, choćbyś zasłał liliami cały grób
mamusi dzisiaj, jutro albo pojutrze.
W rzeczywistości ludzie bali się nie śmierci, ale niewyobrażalnego chaosu, który może po niej
nastąpić. Flannery czuł woń tego strachu, to pragnienie wiecznego ładu, ale przede wszystkim tę
rozpacz, która snuła się za nimi, kiedy odwiedzali cmentarze.
Wyglądało to zawsze tak samo: kładli na grobie wieńce lub wiązanki kwiatów, pomyśleli
chwilę o zmarłym ojcu czy matce, uronili parę łez. Potem zaczynała się zabawa. Pewnego dnia
ja też znajdę się tutaj . Rozglądali się po cichym cmentarzu, jakby widzieli go pierwszy raz.
Próbowali wyobrazić sobie ten ostatni dzień, wiedząc doskonale, że po śmierci wcale nie idzie
się na cmentarz. Potem stawiali sobie te same szablonowe pytania: Czym jest śmierć? A jeśli to
straszliwy chaos? Jeśli istnieje piekło? Litania nie kończących się, rozkosznych banałów, które
budziły w nich złudne nadzieje albo wtrącały w czarną rozpacz. W końcu opuszczali cmentarz i
rozjeżdżali się do domów.
Najbardziej pocieszni byli ludzie starzy. Podchodząc do tłumu żałobników, Flannery poszukał
ich wzrokiem, bo najlepiej bawił się na pogrzebach, obserwując właśnie ich. Mało czasu nam
zostało, babciu? Czy na pewno opłakujesz zmarłego dziadka, czy też swoje cherlawe,
zmarnowane życie, które zgaśnie za pięć minut. Dowód spoczywa tuż przed tobą, kochanie.
Troszkę za pózno na carpe diem, kiedy człowiek wie, że każdy następny dzień może być ostatni.
Na ogół starzy ludzie albo wylewali potoki gorzkich łzy, albo na odwrót, słuchając kazania o
tamtym świecie, zachowywali kamienne twarze.
Skąd ksiądz wiedział o tamtym świecie? Czyżby umarł i zmartwychwstał, by częstować tłum
opowieściami o tym, co widział w Zaświatach? Pytanie to przemknęło Flannery emu przez
głowę, gdy dostrzegł Ettricha i Florę stojących z obu stron Isabelle. Kobiety wyglądały dziś
szczególnie atrakcyjnie. Czarne stroje znakomicie podkreślały ich figury. Flannery przesunął po
nich lubieżnym wzrokiem. Flora miała lepsze piersi, za to Isabelle miała te długie, zgrabne nogi,
które Flannery uwielbiał u kobiet. Ciekawe, jak Isabelle sprawowała się w łóżku. Najprościej
byłoby zabić ją i jej narzeczonego i ulotnić się stąd. Niestety Isabelle nosiła w brzuchu dziecko,
to niezwykle grozne dziecko, którego ojcem był Ettrich. Poza tym, w odróżnieniu od księdza
bajdurzącego o życiu pozagrobowym, Ettrich istotnie wrócił z Zaświatów, przez co stanowił
osobne niebezpieczeństwo.
Nie, nie mógł ich zabić. Ale mógł zamienić każdy ich dzień w piekło i ostatecznie
doprowadzić Isabelle do szaleństwa. Niech Isabelle rzuci swoje przeklęte życie i podda się jego
zwierzchnictwu. Oto plan, który zachęcał go do wysiłku. Flannery uniósł wysoko podbródek i
ruszył ku żałobnikom.
Spojrzawszy na Florę, pomyślał o ich romansie i o tym, jak się poznali. A ściślej mówiąc, jak
on zaaranżował ich poznanie się. Podobnie jak wiele bogatych, znudzonych kobiet, Flora Vaughn
uważała się za osobę nader uduchowioną. Z początku próbowała czytać Thomasa Mertona, P. D.
Uspienskiego i Jiddu Krishnamurtiego, ale nie mogła się skupić; lektury te wydały jej się zbyt
zawikłane i niezrozumiałe. Przerzuciła się więc na książki i styl myślenia, które były łatwe,
łagodne i lekko inspirujące. Na poradniki spod znaku New Age, które mówiły: Jesteś
wspaniałym człowiekiem, mimo że uważasz się za nic nie warte gówno. Ale to nie wszystko.
Możesz być jeszcze lepszy, jeśli postąpisz w myśl tych kilku prostych rad .
Poznali się na odczycie Ricka Chaeffa. Chaeff był autorem bestsellera Otwarta przestrzeń i
właśnie objeżdżał Europę, promując obcojęzyczne wydania swego dzieła. Aby zająć miejsce
blisko mównicy, Flora przyszła na wykład wcześniej. Uwielbiała Otwartą przestrzeń i często
nosiła tę książkę w swojej torebce. Sporych rozmiarów sala prędko zapełniła się słuchaczami.
W pewnym momencie przysiadł się do niej tęgi, brodaty mężczyzna. W ręku ściskał książkę
Chaeffa. Flora zerknęła na nią i zobaczyła, że spomiędzy kartek wychodzi mnóstwo żółtych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]