[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogły okazać się przydatne dla brygady antynar-
kotykowej.
Co facet zeznał? Co mu obiecaliście? Cole
z trudem nad sobą panował.
Porucznik Tanaka zmarszczył czoło.
>owił dużo. Wszystko jednak wskazuje na to, że
najważniejsze rzeczy zostawia dla was. Twierdzi, że
dysponuje informacjami dotyczącymi grupy dilerów.
Cole jęknął w duchu. Drobne kradzieże to nic
w porównaniu z możliwością rozpracowania ich siatki
i przyskrzynienia szefa.
Nie obiecaliśmy mu niczego dodał porucznik
ostrym tonem. Siedem lat temu zgwałcono moją
córkę. Nie zamknęliśmy łajdaka, który to zrobił, bo
jego adwokat zawarł ugodę z policją.
Cole dobrze rozumiał gniew Tanaki. Gdy tylko
zamknął oczy, nadal pod powiekami widział przeraże-
nie, jakie malowało się na twarzy Debbie, kiedy
zobaczył ją w biurze centrum handlowego. A także
obrażenia.
No więc jak? Możemy z nim pogadać? zapytał.
Oczywiście. Facet jest wasz odparł porucznik.
Zrezygnował z adwokata. Chce tylko sprzedać
informacje i stąd wyjść.
Cole ze złością zacisnął usta.
Chętnie go dorwę i tak załatwię, że się nie
pozbiera.
Rick zacisnął rękę na ramieniu partnera.
Uspokój się, stary. Nie potrzebujemy dodatko-
wych kłopotów.
Cole kiwnął głową, ale nadal gotował się z sciek-
łości.
Otworzyły się drzwi. Thomas Holliday podniósł
wzrok i odetchnął z ulgą. Odchylił się do tyłu wraz
z krzesłem. A więc zjawili się policyjni ważniacy.
Ubrani zwyczajnie, po cywilnemu. Był przekonany,
że są z brygady antynarkotykowej. Zdradzały ich tylko
zimne oczy i zaciśnięte usta.
Dojrzawszy bezczelny uśmiech na twarzy zatrzy-
manego, Cole z trudem powstrzymał się przed daniem
łajdakowi w zęby. Na wszelki wypadek wsunął ręce do
kieszeni. Spojrzawszy na partnera, napotkał jego
porozumiewawczy wzrok.
Podobno chcesz powiedzieć nam coś ciekawego
odezwał się Rick.
Podczas przesłuchania łagodny głos detektywa
i nieco obca wymowa stanowiły wielką zaletę. Rick
odgrywał zawsze ,,dobrego glinę. Cole, zbyt twar-
dy i nieprzejednany, nie nadawał się do tej roli.
Zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz. Widział zbyt
wiele przestępstw dokonywanych przez łajdaków
pokroju Hollidaya, którzy za dolara sprzedaliby
duszę diabłu.
Thomas Holliday skinął głową. Nogi krzesła, na
którym się bujał, uderzyły o podłogę. Pochylił się do
przodu i oparł łokciami o blat stołu. Wróciła mu
pewność siebie.
Co będę z tego miał? spytał zaczepnym tonem.
Pozwolę ci żyć.
Zaskoczyła go ta odpowiedz. Padła z ust nie
niższego, ciemnookiego detektywa stojącego naprze-
ciw niego, lecz wysokiego mężczyzny, który stał
w rogu pomieszczenia. Thomas Holliday poczuł dziw-
ny niepokój i przebiegające po plecach dreszcze.
Przymknął oczy.
I to ma być ten interes? warknął.
Cole wepchnął ponownie ręce do kieszeni.
Nie będzie żadnych interesów oznajmił chrap-
liwym szeptem.
Thomas Holliday zaczął się pocić. Takiego obrotu
sprawy się nie spodziewał.
Mogę dać wam nazwiska i miejsca...
To dobrze przerwał mu Rick. Nadeszła
pora, by przejąć stery. Wyczuwał z trudem tłu-
mioną wściekłość Cole a, który tracił nad sobą
kontrolę.
Podasz nam, co wiesz, a my powiadomimy
sędziego, że nam pomogłeś. Bez żadnych umów.
Zwędziłem tylko torebkę. To przecież drobne
przewinienie.
Było także zagrożenie życia, napad i pobicie ze
złością wycedził Cole. Ta kobieta, którą okradłeś na
plaży, była chora na serce. Zabrałeś jej lekarstwo.
Gdyby zmarła na skutek szoku, byłbyś winien zabój-
stwa. Ponadto w centrum handlowym dokonałeś napa-
du na inną kobietę. Mamy świadków.
Thomas Holliday walnął dłonią w blat stołu.
Skąd, do diabła, mogłem wiedzieć, że tej starej
babie wysiada pukawka? A ta dziwka w centrum nie
powinna...
Jednym ruchem ręki Cole ściągnął Hollidaya
z krzesła i, zanim Rick zdążył się poruszyć, pchnął na
ścianę.
Nigdy nie nazywaj jej dziwką rzekł cichym
głosem.
Jego ręce zacisnęły się wokół szyi podejrzanego na
tyle, by go zaniepokoić.
Człowieku, tylko go nie załatw odezwał się
zdenerwowany Rick.
Chciałem, żeby zaczął słuchać óswiadczył
Cole.
Rick cofnął się. Miał zaufanie do partnera.
O co chodzi? zapytał zatrzymany. O tę
kobietę w centrum...?
To moja kobieta oświadczył Cole.
Psiakrew! zaklął Thomas Holliday i zamknął
oczy. Takie moje zas... szczęście.
Podniósł wzrok i nagle poczuł śmiertelne zagroże-
nie. Kiedy detektyw puścił go i doprowadził do
krzesła, odetchnął z prawdziwą ulgą.
Nic mi się nie stanie, jak trochę posiedzę za-
uważył niepewnie. Zima się zbliża.
Rick starał się nie okazać, że zaczyna wątpić w to,
czy Cole zdoła wziąć się w garść. Gdyby chodziło
o jego, Ricka, żonę, pewnie nie byłby aż tak opanowa-
ny jak w tej chwili.
Masz nam coś do powiedzenia? zapytał.
Rick uśmiechał się łagodnie, ale oczy miał lodowa-
te. Podobnie jak Cole, nie znosił ulicznych przestęp-
ców.
Czemu nie? Thomas Holliday wzruszył ramio-
nami. Może sędzia wezmie pod...
Na to nie licz przerwał mu Cole.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]