[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Ale ja nie...
- Właśnie że tak - przerwała mu. - Zachowywałeś się jak wampir, Michael.
Tak, jak zachowują się wampiry, gdy im podskakuje człowiek. Przez ciebie mogła
nam się stać krzywda. Eve mogła przez ciebie zginąć!
Michael spojrzał na Shane'a, który wzruszył ramionami w przepraszającym geście.
- Ona ma racjÄ™, bracie.
- To nie tak - upierał się Michael. - Ja po prostu starałem się... No, ale to Eve
zaczęła.
- Tak, a mnie tu kaktus rośnie!
Shane znów wzruszył ramionami.
- A teraz Michael ma racjÄ™. Hej, to mi siÄ™ podoba, przynajmniej raz to nie ja
nie mam racji.
- Zamknij się, Shane - warknęła Eve. - A co z tobą, panno och, proszę pana,
proszę puścić moich przyjaciół, jestem taką biedną dziewczynką? Coś ty za kit
wciskała, Claire!
- Ach, więc teraz się wkurzasz, bo nas stamtąd wyciągnęłam? - Claire
poczuła, że policzki jej płoną, i dosłownie
trzęsła się ze złości. - Ty to zaczęłaś, Eve! Ja tylko próbowałam nie dać cię zabić.
Wybacz, że nie zrobiłam tego w odpowiednim stylu.
- Ty po prostu... nie potrafisz się bronić!
- Hej - wtrącił delikatnie Shane i dotknął ramienia
Eve. Odwróciła się gwałtownie z zaciśniętymi pięściami,
ale Shane uniósł ręce w geście poddania. - Broniła ciebie. Może wez to pod uwagę,
zanim nazwiesz ją tchórzem.
Akurat tym nigdy nie była.
- No pewnie, bierz jej stronÄ™.
- To nie jest strona. A nawet jeśli, to też powinnaś po
niej być.
- Michael przyglądał im się i uspokajał (a przynajmniej zamilkł), a teraz
wyciągnął ręce i położył je na ramionach Eve. Spięła się, po czym rozluzniła,
zamknęła oczy i wypuściła gwałtownie powietrze.
- Zwietnie - stwierdziła. - Teraz mi powiesz, że nie mogę się denerwować
tym, że prawie odcięto mi twarz.
- Nie. Ale nie możesz się wyżywać na Claire. To nie jej
wina.
- Moja wina.
- No... - westchnął. - Moja trochę też. Podzielimy się?
Eve odwróciła się do niego.
- Lubię moją winę. Wtulam się w nią jak w ciepły, puszysty kocyk.
55
- Puść - odezwał się i pocałował ją delikatnie. - Zabrałaś mój kawałek
winnego kocyka.
- No dobra, bierz połowę. - Eve uspokoiła się trochę
w objęciach Michaela. - Kurczę. To było głupie, prawda?
Prawie nas zabili przy lodach.
- To kolejna rzecz, której nie chcę na swoim nagrobku.
- A są jeszcze inne? - zapytała Claire.
Uniósł palec.
- Myślałem, że jest nienaładowany - powiedział i podniósł drugi palec. - Daj
zapałkę, to sprawdzę, czy bak nie przecieka. - Trzeci palec. - Zabity przy lodach.
Właściwie jakakolwiek śmierć, która wymagałaby najpierw wykazania
się głupotą.
- To w jakim stylu jest ta dobra wersja? - Michael pokręcił głową.
- No wiesz. Jakieś bohaterskie akcje, które sprawią, że pokażą mnie w CNN.
Na przykład jak ginę, ratując autokar pełen supermodelek. - Claire trzepnęła go w
ramię. - Auć! Ratując. A myślałaś, że co?
- No to... co teraz? Bo mam wrażenie, że lody raczej
nie wchodzą w grę, chyba że chcecie je z drobnym dodatkiem przemocy?
- W mieście musi być coś jeszcze - stwierdził Michael. - No chyba że chcecie
tu okupować dystrybutor, aż
Oliver załatwi swoje brudne sprawy.
- Kazał nam tu czekać.
- No, ja tam się zgadzam z Michaelem - rzucił Shane. -
Jakoś nie mam ochoty słuchać Olivera. A to ma być nasza,
nie jego, wycieczka. On jest tylko przy okazji. Jeśli o mnie
chodzi, to uważam, że powinniśmy się stąd ruszyć, nawet
jeśli Oliver się wkurzy.
- Ty naprawdę prosisz się o śmierć.
- Uratujesz mnie. - Pocałował Claire w nos. - Mikey, prowadzisz.
Rozdział 5
Durram w Teksasie było małym miasteczkiem. Naprawdę małym. Mniejszym niż
Morganville. Składało się z jakichś sześciu kwartałów, nieustawionych nawet w
kwadrat, raczej w rozchwiany owal. Lodziarnia Dairy Queen była zamknięta,
podobnie jak fast food Sonic. Był jakiś bar, ale Michael szybko zawetował tę
56
propozycję (oczywiście Shane'a). Jeśli wpakowali się w kłopoty, prosząc o lody, to
zamówienie piwa równałoby się śmierci.
Claire trudno było zaprzeczyć tej logice, poza tym żadne z nich nie było tak
naprawdę w wieku, w którym w Stanach wolno kupować piwo. Aczkolwiek jakoś
wątpiła, żeby ludzie z Durram bardzo się tym przejmowali. Jakoś nie wyglądali na
takich, co to restrykcyjnie przestrzegają prawa. A snucie się po ulicach zdawało się
kompletną stratą czasu. Nie spotykali żadnych samochodów, nawet w oknach tylko
gdzieniegdzie paliło się światło. Durram wyglądało na bardzo nudne miasteczko.
Zupełnie jak Morganville, ale tam przynajmniej miało się porządny powód, żeby nie
wychodzić po zmroku.
- Hej! Tam! - Eve podskoczyła na przednim siedzeniu i palcem wskazywała
przed siebie. Claire wytężyła wzrok.
W oknie palił się maluteńki neon - możliwe, że była to jakaś informacja o lodach.
- Wiedziałam, że żadne szanujące się miasteczko w Teksasie nie zamknie
na noc lodziarni.
- To bez sensu.
- Zamknij się, Shane. Jak możesz nie mieć ochoty na lody? Z tobą jest coś nie
tak!
- Najwyrazniej urodziłem się bez lodowego genu. Na szczęście.
Michael zatrzymał samochód przed malutką lodziarnią. Kiedy zgasił silnik, otoczyła
ich ponura cisza. Poza skrzypieniem na wietrze znaków drogowych w całym Durram
było kompletnie cicho.
Eve nie zwracała na to uwagi. Prawie wyfrunęła z samochodu i pognała do drzwi.
Michael podążył za nią, zostawiając Claire i Shane'a na tylnym siedzeniu.
- To wszystko dzieje się zupełnie inaczej, niż myślałam - westchnęła Claire.
Shane wziął jej rękę, uniósł do ust i pocałował.
- A myślałaś, że jak będzie?
- Nie wiem, rozsÄ…dniej?
- Gdzie ty byłaś przez ostatni rok? Bo wiesz, rozsądek to jest z innej bajki. -
Skinął głową w stronę lodziarni. - Masz na coś ochotę?
- Tak. - Ale nie próbowała wysiąść z samochodu.
- To na... och. - Nie wyglądał na niezadowolonego. Mówił prawdę, pomyślała
Claire. Rzeczywiście nie miał lodowego genu.
Ale na pewno miał gen całowania i nie potrzebował wielkiej zachęty, żeby zacząć z
niego korzystać dla dobra ich obojga. Schylił się i na początku ich wargi lekko otarły
się o siebie, potem nastąpił miękki, wilgotny delikatny pocałunek, a potem
mocniejszy. Miał takie cudowne usta. Sprawiały, że cała w środku płonęła, i czuła
się, jakby grawitacja się wzmogła, wciskając ich w fotel.
Sytuacja mogła się ciekawie rozwinąć, gdyby nie to, że nagle dało się słyszeć
pukanie w okno i do wnętrza wpadło światło, oświetlając ich. Claire krzyknęła cicho,
poderwała się gwałtownie i odsunęła od Shane'a, który też próbował usiąść prosto.
Na zewnątrz stał mężczyzna w jasnobrązowej koszuli, jasnobrązowych spodniach i
dużym teksaskim kapeluszu... Dopiero po chwili przerażony umysł Claire
57
zarejestrował, co się dzieje, gdy zauważyła lśniącą gwiazdę przypiętą do koszuli
mężczyzny.
Oj joj, niedobrze.
Miejscowy szeryf:
Znów zapukał w okno latarką i ponownie ich oślepił. Claire zmrużyła oczy i
otworzyła okno. Oblizała wargi i poczuła smak ust Shane'a. Jakże niestosownie!
- Pokażcie jakieÅ› dowody tożsamoÅ›ci - rzuciÅ‚ mężczy¬zna. Nie brzmiaÅ‚ zbyt
miło. Claire wymacała plecak, wyciągnęła z niego portfel i podała trzęsącymi się
dłońmi szeryfowi. Shane dał swoje prawo jazdy.
- Masz siedemnaście lat? - Zwiatło latarki skupiło się na Claire.
Skinęła głową. Tym razem światło padło na Shane'a.
- Osiemnaście?
- Tak, proszę pana. Stało się coś złego?
- No nie wiem, chłopcze. Myślisz, że nie ma niczego złego w wykorzystywaniu
niepełnoletniej dziewczyny na ulicy?
- On nie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]