[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Sześć lat. Dopiero kiedy skończyłam piętnaście lat, odważyłam się opowiedzieć pani
z opieki społecznej o tym, co uznałam za możliwe do opowiedzenia. - Britt wreszcie się
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
uśmiechnęła. - Ta kobieta nazywała się Kathy Johnson. Była absolutnie cudowna. Od
pewnego czasu podejrzewała, że w mojej zastępczej rodzinie nie dzieje się najlepiej. Tak
długo mnie wypytywała, że wreszcie się jej zwierzyłam. Jeszcze tego samego dnia mnie
stamtąd zabrała. Zamieszkałam z nią i gdyby nie ona, na pewno nawet bym nie pomyślała o
studiach. Do dziś bardzo się przyjaznimy.
- Bogu niech będą dzięki, że stworzył Kathy Johnson - westchnął Mitch. - Za dużo
wycierpiałaś i stanowczo za długo to trwało.
- Czy teraz mnie rozumiesz? - zapytała Britt, patrząc Mitchowi prosto w oczy. - Czy
zrozumiałeś wreszcie, dlaczego nie mogę się zgodzić na to, żeby Donna i Danni skorzystały z
dobrodziejstw tego systemu, który zapewnił mi w dzieciństwie opiekę?
- To, co się tobie zdarzyło, było koszmarnym zbiegiem okoliczności. Ale przecież
tysiące innych dzieci trafia do wspaniałych, normalnych rodzin. Nie wszystkie przechodzą
przez takie piekło, w którym ty żyłaś.
- Nie chcę ryzykować - Britt energicznie pokręciła głową. - Kiedy znalazłam te
maleństwa pod twoimi drzwiami, byłam zdecydowana oddać je do domu dziecka, gdyby
Sonny okazał się złym człowiekiem. Teraz na pewno tego nie zrobię. Sprzedam duszę diabłu,
żeby zatrzymać Donnę i Danni przy sobie.
Donna i Danni od trzech dni nie miały rodziców, ale zupełnie tego nie zauważyły.
Otaczano je troskliwą opieką, jaką powinno mieć każde dziecko.
Britt kładła dziewczynki do łóżeczek, podczas gdy Mitch rozmawiał w kuchni ze
swoim starszym bratem, Kamem.
- Oczywiście, że nie byli zachwyceni, ale sądzę, że udało mi się pchnąć sprawę we
właściwym kierunku - opowiadał Kam o swoich dokonaniach. - A swoją drogą ciekaw
jestem, w jaki sposób wpakowałeś się w tę awanturę, braciszku. Jedno dziecko jeszcze bym
zaakceptował, ale blizniaki...
- One są naprawdę wspaniałe.
- Widzę, że bardzo się tym wszystkim przejmujesz. To z powodu tej kobiety. Mam
rację? - Pokręcił głową. - %7łycie sobie marnujesz przez kobiety. Zresztą, zawsze tak było.
Mitch zupełnie nie reagował. Rozmowa z bratem na temat kobiet była jak gra, której
reguły i wynik wszyscy gracze dobrze znają i dlatego nikt się naprawdę nie emocjonuje jej
przebiegiem.
- Ty tego nie zrozumiesz - odparł Mitch, jak zawsze w tej grze. - Nie masz serca, nic
nie wiesz o miłości i nigdy nie zależało ci na żadnej kobiecie tak bardzo, żeby zmienić dla
niej kolor noszonych koszul. Nie mówiąc już o sposobie bycia.
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
Kam odwrócił się do okna. Jego twarz pokerzysty nie zdradzała żadnych uczuć. Mitch
nic nie wiedział o Elaine. Kam nie miał zwyczaju wypłakiwać swoich żalów na cudzym
ramieniu. Nawet gdyby to ramię miało należeć do kogoś z najbliższej rodziny. Zresztą
wspominanie Elaine i tak nie miałoby sensu. Elaine zginęła, a wraz z jej śmiercią skończył się
najważniejszy etap życia Kama. Po co rozdrapywać bolesne rany?
- W każdym razie zrobię, co tylko będę mógł - zapewnił brata Kam. - Znam
wszystkich sędziów w tym mieście, więc istnieją duże szanse, że uda mi się coś załatwić. Jest
jednak pewna trudność i obawiam się, że z tego powodu możemy nawet przegrać sprawę.
- Jaka trudność?
- Blizniaczki - westchnął Kam. - A Britt jest panną. Widzisz, gdyby chodziło o jedno
dziecko, jakoś dałbym sobie z tym radę, ale dwoje... Bardzo trudno będzie przekonać
sędziego, że ona sama poradzi sobie z dwójką dzieci.
- A więc radzisz, żeby...
- Powinna wyjść za mąż.
Mitch zaklął brzydko.
- Rozumiem przez to, że małżeństwa nie planowałeś? - Kam uśmiechnął się z
przekąsem.
- Przecież sam wiesz. - Mitch patrzył na brata zbolałym wzrokiem. - Jeszcze nie
dojrzałem do małżeństwa. Kiedyś może tak, ale na pewno nie teraz. Britt to wspaniała
kobieta. Bardzo ją lubię, szanuję i w ogóle, ale nie mogę się z nią ożenić.
- A czy ktoś cię o to prosił?
Mitch i Kam odwrócili się jak na komendę. W drzwiach kuchni stała Britt.
- Powiedz mi, ale szczerze - zwróciła się do Kama. - Jakie mam szanse?
- Niewielkie jako panna - odrzekł bez wahania Kam. - Gdybyś była mężatką, dałbym
ci dziewięćdziesiąt procent szansy na adopcję blizniaczek.
- Dobrze. - Britt z westchnieniem pokiwała głową. - Wobec tego wyjdę za mąż.
- Masz na myśli konkretną osobę? - zapytał Kam, spoglądając to na Britt, to na
Mitcha. - Im szybciej się zdecydujesz, tym lepiej.
- Mam kilka możliwości - odrzekła, patrząc na Mitcha. - Nie jesteś jedynym
mężczyzną, jakiego znam. Nie jesteś nawet jedynym, który się mną zainteresował.
- Przecież wiem - bronił się Mitch. - Ale nie możesz wyjść za mąż tylko po to, żeby
zatrzymać blizniaczki.
- Owszem, mogę. I zrobię to.
Mitch chciał coś powiedzieć, ale w porę ugryzł się w język. Spojrzał na brata i
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
oniemiał. Kam się z niego śmiał.
- O co ci chodzi? - zapytał zły jak osa Mitch. - Co cię tak rozśmieszyło?
- Nic. Absolutnie nic. - Kam wstał i podszedł do Britt. - Muszę już iść. Chciałbym
jeszcze wpaść dzisiaj do sądu. Zadzwonię do ciebie, jak tylko czegoś się dowiem.
- Bardzo ci dziękuję za pomoc - pożegnała go Britt. - Nie potrafię wyrazić, jak bardzo
jestem ci wdzięczna.
Mitch nawet się nie poruszył. Milczał jak zaklęty i wpatrywał się w blat stołu, przy
którym siedział. Za to myśli w jego głowie kłębiły się jak szalone. Niestety, były tak
chaotyczne, że niczego nie wymyślił.
Britt robiła ostatnie przygotowania do przyjęcia, które tego wieczoru miało się odbyć
w jej salonie. Mitch siedział na kanapie ponury jak gradowa chmura. Właściwie od wtorkowej
rozmowy z Kamem ani na chwilę się nie rozpogodził.
Lani i Jimmy też byli zaproszeni. Podczas przyjęcia mieli się opiekować dziećmi, na
razie jednak pomagali rozstawiać naczynia, tace z kanapkami i napoje.
Mitch spojrzał na zegarek. Do przybycia zaproszonych mężczyzn pozostało zaledwie
pół godziny.
- Co za koszmarny pomysł - mruknął. - Kto słyszał, żeby w taki sposób wybierać
sobie męża.
- Nie musiałeś tu przychodzić - powiedziała Britt. - Właściwie wcale sobie nie
przypominam, żebym cię zapraszała.
- Dzieci jeszcze nie są twoje. Mam do nich co najmniej takie samo prawo jak ty i
muszę dopilnować, żebyś nie popełniła żadnego głupstwa.
- Możesz być pewien, że żadnego głupstwa nie popełnię. Wiesz, że muszę wyjść za
mąż. Tylko podczas przyjęcia mogę przyjrzeć się wszystkim kandydatom i stworzyć im
jednakowe szanse. Chcę mieć pewność, że dobrze wybrałam, żebym potem nie musiała
żałować.
- Zupełnie tego nie rozumiem - poskarżył się Mitch. Sprawiasz wrażenie osoby
trzezwo myślącej i zawsze twierdzisz, że lubisz sama o wszystkim decydować. Tymczasem
chcesz pozwolić jakiemuś facetowi, żeby miał wpływ na twoje życie i wszystko w nim
zmienił. I żebyś ty chociaż tego faceta kochała... Nie wiem, dlaczego nie zgadzasz się na mój
pomysł. Jest naprawdę rewelacyjny.
- I ty to nazywasz dobrym pomysłem? Chyba nie wierzysz w to, że ktoś da się
namówić na udawanie mojego męża? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl