[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednak ani słowa i podążyli za nimi.
Przed bramą północną stała lektyka. Emir, nie chcąc obrażać swego gościa, nie wsiadł
do niej. Poszli piechotą przez brzydkie, niepozorne uliczki.
Wszędzie stali ludzie i obrzucali obcego złymi spojrzeniami. Po jego bogatym stroju
poznali, że to kapitan statku, który zniszczył ich świątynię.
Dopiero gdy się zbliżyli do budynku, w którym mieszkał emir, Wagner mógł
dokładnie oszacować szkody wyrządzone przez armaty. Tylko sutereny utrzymały się w
dobrym stanie. Po wejściu do środka gospodarz zaprowadził gości do pokoju obwieszonego
dywanami. Kapitan siadł na czymś, co przypominało krzesło.
Na polecenie pana służba przyniosła fajki i kawę. Emir pił i palił łapczywie, mrużąc
oczy z zadowolenia.
Kiedy spotkam się z sułtanem? przerwał tę sjestę kapitan.
54
Gdy on będzie miał na to ochotę.
Ach, gdy będzie miał ochotę? Niechaj przyjdzie mu ona prędko, inaczej ty
wpadniesz w tarapaty.
Dlaczego?
Bo o ile nie wrócę do wieczora, moi ludzie będą strzelać do miasta i powywieszają
jeńców.
Podziałało to jak uderzenie pioruna. Arab zerwał się przerażony z dywanu i zaczął
nasłuchiwać, czy przypadkiem nie padają już kule.
Jesteś w gorącej wodzie kąpany! Miej trochę cierpliwości! Idę do sułtana i
opowiem mu o tobie.
Prawie wybiegł z pokoju. Tłumacz opróżnił filiżankę i z podziwem spojrzał na
kapitana.
Nigdy w życiu nie spotkałem takiego jak ty człowieka. Czy nie wiesz, że
znajdujesz się w jaskini lwa i że cała ludność tego miasta życzy ci śmierci, bo zniszczyłeś jej
świątynię?
Nie bardzo groznie wygląda mi ten lew.
Poskromiłeś go, ale w każdej chwili może rozszaleć się na nowo. A sułtan to istny
tygrys.
Za chwilę więc znajdę się wśród malowniczej menażerii: emir lew, sułtan tygrys,
ty zaś zając.
Nie wolno mi oburzać się na twoje szyderstwa, jesteś bowiem moim panem i
płacisz mi za usługi. Ale i nade mną zawisło niebezpieczeństwo. Jako tłumacz będę musiał
podzielić twój los.
W takim razie możesz się nie obawiać, nic złego nam nie grozi.
Usługiwał im Murzyn. Napełnił filiżanki i podał nabite powtórnie fajki. Po pewnym
czasie wrócił emir.
Chodz ze mną rzekł sułtan czeka na ciebie.
Przeszli do większego pokoju. Na małym podium, wysłanym cennymi dywanami,
siedział sułtan i ćmił długą fajkę. Obrzuciwszy kapitana badawczym spojrzeniem, zwrócił się
do tłumacza:
Klęknij, niewolniku!
W Hararze wszyscy poddani, z którymi raczył mówić, musieli, leżeć na brzuchu. Jeśli
pozwolił komuś klęczeć, uważał to za dowód niezwykłej łaski. Tłumacz ukląkł. Kapitan nie
55
zrozumiał rozmowy prowadzonej po arabsku, wyczuł jednak doskonale jej związek z
upokorzeniem tłumacza.
Dlaczego uklękłeś? zapytał.
Sułtan mi rozkazał.
Ach tak! A kto jest twoim panem? Ty.
Kogo więc powinieneś słuchać?
Ciebie.
W takim razie rozkazuję ci wstać.
Sułtan każe mnie zabić.
Przedtem ja poślę mu kulkę. Wstań! Będę z nim mówił siedząc, ty zaś będziesz
stał. To dostateczny dowód szacunku.
Tłumacz podniósł się, ale cofnął się o kilka kroków, by go nie mógł dosięgnąć nóż
sułtana.
Psie, dlaczego wstajesz?! chwytając za broń wrzasnął tamten. Klęknij
natychmiast albo przebiję cię sztyletem!
Tłumacz zatrząsł się jak w febrze.
Zakłuje mnie, jeżeli nie uklęknę szepnął do kapitana.
Powiedz mu, że prędzej jego dosięgnie moja kula niż ciebie sztylet.
To mówiąc wyciągnął rewolwer i wycelował w głowę sułtana. Ten zbladł, nie
wiadomo, ze strachu czy z wściekłości.
Czego chce ten niewierny? zapytał tłumacza.
Powiada, że strzeli do ciebie, zanim zdążysz wyciągnąć sztylet.
Twarz sułtana nabrała dziwnego, trudnego do określenia wyrazu. Tak nie mówił z nim
jeszcze nikt na świecie! Kapitan miał jednak tak stanowczą postawę, że sułtan cofnął rękę i po
krótkiej pauzie zapytał:
Dlaczego nie pozwalasz, aby ten człowiek ukląkł przede mną? spytał.
Ponieważ to mój sługa, nie twój.
Czy wiesz, kim jestem?
Wiem, bo miano mnie zaprowadzić do sułtana Hararu.
Oto masz mnie przed sobą w całej okazałości!
Słowa te powiedział takim tonem, jakby spodziewał się, że przybysz padnie przed nim
na twarz. Tymczasem kapitan zareplikował ze stoickim spokojem:
A ty wiesz, kim ja jestem?
Zameldowano mi kapitana statku, który odważył się ostrzeliwać Zejlę.
56
Oto masz mnie przed sobą w całej okazałości!
Sułtan naprawdę się zdumiał.
Jak możesz przyrównywać się do mnie! Jesteś tylko marynarzem, ja zaś sułtanem
tego wielkiego kraju!
Jakiego tam wielkiego! Nie raz rozmawiałem ze znaczniejszymi i sławniejszymi
ludzmi od ciebie. Jesteś władcą niewolników. O wiele większy zaszczyt przynosi władza nad
wolnymi. Zabraniam memu słudze klękać przed tobą. Albo uszanujesz moją wolę, albo siłą
wymuszę szacunek powiedziawszy to, rozsiadł się wygodniej obok sułtana i położył przed
sobą dwa rewolwery.
Emir stał dotychczas przy kapitanie. Nigdy dotąd nie odważyłby się bez zezwolenia
usiąść tak blisko tyrana. Przykład Wagnera podziałał jednak i na niego. Usiadł, lecz w pewnej
odległości.
Sułtan zaniemówił. Z kimś takim nie spotkał się nigdy! W dodatku niepokoiły go
rewolwery. Przecież człowiek, który ostrzeliwał całe miasto, potrafi z pewnością palnąć w łeb
sąsiadowi! Odsunął się nieco i rzekł:
Gdybyśmy byli w Hararze, kazałbym cię zasztyletować.
Gdybyś był w mojej ojczyznie, dawno odrąbano by ci głowę. W krajach
zachodnich istnieje bowiem zwyczaj ścinania głów sułtanom, o ile nie podobają się ludowi.
Władca otworzył usta, zrobił wielkie ze zdziwienia oczy.
Czy bywałeś przy takich egzekucjach? zapytał odruchowo.
Nie, nie jestem przecież katem. Ale do rzeczy. Palisz z wielką przyjemnością, co
widać wyraznie, a ja nie mam zwyczaju odmawiać sobie tego, co innym smakuje. Niech mi
także dadzą fajkę!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]