[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na dół i pozostawiono pod opieką lekarza okrętowego, a wokół Sejjida pchali się wszyscy, lecz
ten szybko się wycofał. Pobiegł po swój kaftan oraz pantofle i zniknął na przednim pokładzie,
aby przebrać się w suche rzeczy. Potem wrócił. Kapitan i oficerowie uścisnęli mu dłoń. Fang
także spieszył, aby uczynić to samo. Marynarze kiwali do niego głowami uśmiechając się z po-
dziwem. A pięciu dżentelmenów, którym lekarz zabronił niepokojenie chorego stali z daleka, jak
zresztą pozostali cywilizowani , nie pojmując, że można zadawać sobie fatygi dla tak nisko po-
stawionej osoby.
No, sahib, umiem pływać? spytał Sejjid, gdy wreszcie dopuszczono mnie do niego.
Znakomicie, Omar, znakomicie! odpowiedziałem. Nauczyłeś się tego w Nilu?
Tak. Ale zawsze, gdy przyjechałem do Port Said wypływałem daleko poza Francuza. To ta-
kie cudowne wiedzieć, że się nie utonie.
Przez Francuza rozumiał ponadludzkiej wielkości pomnik, jaki wystawiono Lessepsowi, bu-
downiczemu Kanału Sueskiego.
Ale można zostać pożartym! Wez to pózniej pod uwagę. Sam byłem świadkiem, jak w środ-
ku portu przepłynął koło mojej łodzi rekin.
O sahib, jeśli Allah nie zechce, to sam rekin nic nie zdziała! Islam wierzy, że przy każdym
człowieku stoi dwóch aniołów stróżów. On ich wprawdzie nie widzi, lecz one go strzegą w każ-
dym niebezpieczeństwie, a ich moc kończy się, gdy człowiek przestaje być dobrym. Wiesz sahib,
myślę, że to dwóch aniołów wyciągnęło tego dżentelmena z wody, nie ja. Zrobili to moimi ręka-
mi, ponieważ umiem pływać. Czy udało się go uratować, nie wiem. Gdy do niego dopłynąłem
nie dawał znaków życia. Woda miotała nim jak kawałkiem drewna. Ale bardzo bym się cieszył,
gdyby udało się go uratować.
Nasz wróg! zauważyłem.
67
Już nie Zrzuciliśmy go co prawda ze schodów, ale to była kara. Ukarany czyn znika z reje-
stru występków. Już nie wolno o nich pamiętać. Po co byłaby kara, gdyby nie wymazywała złych
postępków? Tak sądzę, sahib. Czy pan myśli inaczej? Czy człowiekowi, który poniósł karę, cią-
gle jeszcze zarzuca się występek? A teraz, gdy uratowałem tego człowieka mam wrażenie, że
pamięć o jego braku wychowania utonęła w wodzie. Czy można oddać komuś przysługę, a potem
jeszcze o nim zle myśleć?
Przyznaję otwarcie, że jego słowa Araba i mahometanina, zawstydziły mnie. I ten Afrykań-
czyk był tylko poganiaczem osłów!
Lekarz nie pojawił się wcześniej na górze, zanim nie zarzuciliśmy kotwicy w Penangu. Prawie
godzina sztucznego oddychania była potrzebna, żeby powrócił nieszczęśnikowi oddech. A teraz
dowiedzieliśmy się, że został uratowany. Na pytanie Sejjida, gdzie będziemy mieszkać, wskaza-
łem mu widniejący na pobliskiej plaży, skryty w cieniu drzew o ściętych wierzchołkach hotel
East Orient. Mimo tej pozornej bliskości musieliśmy udać się do niego rikszą robiąc objazd przez
większą część miasta.
Moje pożegnanie z kapitanem było bardzo serdeczne. Mam po prostu słabość do Austriaków.
Oczywiście, że gdyby mnie spytać do jakiego narodu nie czuję skłonności, popadłbym w zmie-
szanie, bo lubię wszystkie. Sądziłem, że Sejjid Omar nie zejdzie ze statku, dopóki nie ujrzy ura-
towanego Anglika. Zasłużył na podziękowanie i ludzką rzeczą byłoby zostać na pokładzie tak
długo, aż w końcu by je otrzymał przyjacielskie słowo uznania, nic poza tym. Ale mój Sejjid
Omar zdawał się wcale o tym nie myśleć i był jednym z pierwszych pasażerów, którzy przywo-
łali jedną z tych osobliwych, kolorowo pomalowanych łodzi transportujących podróżnych na
brzeg. Sprawą honoru było, że uczynił to po malajsku. Nauczył się na pamięć koniecznych słów.
Tutejsi rikszarze nie byli Syngalezami czyTamilami, lecz Indonezyjczykami, których powitał
energicznym tsching, tsching, co powinien raczej wymawiać tsing, tsing, takie chińskie czołem.
Byli to krępi kulisi w rozłożystych kapeluszach na głowach i podobnie jak ich cejlońscy odpo-
wiednicy nie mieli więcej ubrania na sobie. Muszę wspomnieć, że w Kolombo warkoczyk był
bardzo elegancko spięty grzebieniem, podczas gdy tutaj kołysał się swobodnie na plecach, przy-
pominając bardziej wystrzępiony przez mole ogon koczkodana.
Hotel East Orient jest podzielony na dwie części: tubylczą i europejską. Do europejskiej, wy-
jąwszy jadalną, w ogóle nie wchodziłem, bo nienawidzę obowiązków towarzyskich i lubię być
swobodnym człowiekiem, także w podróży. Druga, nie tak oblegana część, leży trochę z boku
wzdłuż wąskiego ogrodu otoczonego wspaniałymi drzewami. Tuż za nimi morze uderza w piasz-
czystą plażę i jest czymś cudownym trwać tam w półjawie, w półśnie słuchając bez ustanku nie-
przerwanie potężnego szumu morza. Natura przemawia do nas niesłyszalnymi słowy, ponieważ
to co mówi nie jest przeznaczone dla rozumu, lecz dla serca. Jej dzwięki prowadzą do głębi, po-
nieważ przybywają z wysokości. A ten kto zamyka przed nimi głębię swojego wnętrza, dla tego
nie istnieją też wysokości, z których rozbrzmiewają.
Tubylcza część hotelu była obłożona tak niewielu gośćmi, że mogłem do woli przebierać w
mieszkaniach i wybrać. Każde mieszkanie położone było w ten sposób, że zajmowało całą szero-
kość budynku i składało się z wielu pomieszczeń. Na froncie znajdował się ogród, z którego
wchodziło się do urządzonego na wschodnią modłę przedsionka. Za nim następował przestronny,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]