[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hrabiego, nie do mnie!
Na to mój wujaszek odparł tonem łagodnym, lecz stanowczym:
Jestem sługą kościoła i jako taki, mam obowiązek przestrzegać ludzi. Hrabia Alfonso
powinien być zadowolony, \e na razie występuję jako kapłan, którego bolą niesprawiedliwości,
jakie znoszą jego poddani. Mógłbym przeciw niemu wyciągnąć inną broń! Mógłbym zostać
jego oskar\ycielem!
Oskar\ycielem? Sądzę, \e ojciec zwariował.
No có\, nie odznaczam się wprawdzie pańską roztropnością, wiem jednak, \e w tej
sprawie muszę się zwrócić nie do hrabiego, ale właśnie do pana, gdy\ pan kieruje tymi
sprawami. Nitki tej sprawy są tylko w pańskich rękach i to mnie właśnie uprawnia do
wystąpienia z oskar\eniem nie tylko hrabiego.
Kortejo milczał przez chwilę, jakby się zląkł, a potem rzekł:
Gada ksiądz głupstwa! To jakieś szaleństwo.
O nie senior, ja dobrze wiem co mówię.
Cię\ko to będzie udowodnić, bardzo cię\ko!
Przeciwnie! Uwa\a się pan za roztropnego i mądrego, sądzisz, \e postępujesz ostro\nie,
ale prawda wyjdzie w końcu na jaw.
Niech ksiądz nie plecie głupstw! Potrafię księdza nauczyć grzeczności! powiedział
Kortejo w wielkim gniewie.
Ksiądz jednak odparł spokojnie:
Muszę panu przypomnieć dwie rzeczy: najpierw gospodę w Barcelonie, gdzie
zamieniono dzieci, a po wtóre&
Tutaj Kortejo przerwał:
Ten klecha oszalał, naprawdę!
Ale wuj spokojnie ciągnął:
Chcę jeszcze przypomnieć panu okręt kapitana Landoli, na którym uprowadzono
pewnego człowieka z Vera Cruz. Wie pan, kim był ten człowiek?
Kortejo przez jakiś czas stał oniemiały, potem dodał ze złością:
Ty nie jesteś kapłanem, tylko diabłem wcielonym, wracaj skąd przyszedłeś!
W tej chwili huknął strzał, ale kula chybiła, Bóg ochronił kapłana. Wuj zawołał gniewnie:
Gasparino Kortejo, ostrzegam cię, to ty pójdziesz do piekła.
Z tymi słowami zniknął w krzakach, Kortejo stał jakiś czas bez ruchu, jakby ogłuszony i
mruczał do siebie:
Odpokutujesz za to, ty diabelny klecho! Skąd on to wszystko wie. Brakuje tylko, aby ktoś
nas podsłuchiwał!
Przestraszyłem się i zsunąłem w najgłębszy kącik mego ukrycia, on jednak wszedł i znalazł
mnie. Poznał mnie i zapytał groznie:
Człowieku, co tu robisz?
Spałem odpowiedziałem spokojnie.
Nie bałem się go, byłem od niego o wiele silniejszy.
Słyszałeś o czym mówiliśmy?
Naturalnie uwa\ałem bowiem, \e lepiej będzie by widział, jakiego ma we mnie
przeciwnika.
Wszystko?
Wszystko.
Ten klecha zwariował, gadał same bzdury. Nikt nie mo\e wiedzieć o tym, masz
zachować milczenie.
Zgoda.
Wynagrodzę cię za to, od dziś masz stałą pracę. Co to będzie, dowiesz się jutro. Ale biada
ci, jeśli piśniesz bodaj słówko.
Wyszedł, a ja awansowałem na drugiego zamkowego ogrodnika. Dobrze mi się wiodło,
mimo tego dokładnie wiedziałem, \e Kortejo odnosił się do mnie z wielką rezerwą. Obawiał się
mnie. Mój wuj zniknął jeszcze tej samej nocy. Kortejo dowiedział się od kogoś, \e byliśmy
krewniakami, gdy\ pewnego razu zapytał:
Jak się nazywasz, ale dokładnie?
Bernardo Mendosa odparłem.
Z Manresy? A czy ów dominikanin, tak\e się tak nie nazywa? On tak\e pochodził z
Manresy?
Jest moim wujem.
Od dawna go nie widziałem, nie wiesz, gdzie mo\e przebywać?
Nic o nim nie wiem.
Spodziewam się, \e mówisz prawdę groził. Jeśli umiesz milczeć, to będziemy \yli
w zgodzie.
Mimo to cały czas \ywił do mnie podejrzenia. Pewnego razu wezwał mnie i kazał udać się
do Barcelony. Tam miał w porcie cumować statek, który z dalekich krajów przywiózł
egzotyczne rośliny na sprzeda\. Miałem je obejrzeć i sprawdzić cenę. Nigdy więcej nie
wróciłem do Rodrigandy.
Przerwał, myśl o następnych zdarzeniach wstrząsnęła nim.
Wykonałem polecenie kontynuował po chwili. Kapitana okrętu nie znałem jeszcze,
był nim Henryk Landola. Nie miał \adnych roślin, co mi oznajmił z fałszywym uśmiechem na
ustach, a kiedy chciałem zejść na brzeg, złapano mnie, związano i wrzucono na dno statku.
Proszę sobie wyobrazić moją rozpacz, kiedy po kołysaniu i szumie wody poznałem, i\
płyniemy. Dopiero gdy byliśmy na pełnym morzu, mogłem wyjść na pokład i zaczerpnąć
powietrza. Zaprowadzono mnie do kapitana, do samego Landoli. Kpiąc w \ywe oczy,
oświadczy, \e pewnym ludziom bardzo zale\y na moim zniknięciu, dlatego mam zostać
marynarzem i ślepo słuchać rozkazów, inaczej zginę. Wkrótce zorientowałem się, \e Landola
jest piratem, a na dodatek handlarzem niewolników. I ja miałem mu pomagać w tym
procederze! Tego nie mogłem robić, więc opierałem się. Ponownie wtrącono mnie do ładowni.
Przymierałem głodem, otrzymywałem baty. Poniewa\ mimo to nie kwapiłem się do udziału w
ich zbrodniczym procederze, Landola pewnego dnia oświadczył, \e wymyślił dla mnie karę,
zamierzał sprzedać mnie jako niewolnika. Płynęliśmy wtedy obok wschodniego wybrze\a
Afryki. Koło Garadu zarzucił kotwicę i zszedł na ląd. Wkrótce sprzedał mnie.
Ten, który mnie kupił był handlarzem niewolników. Zostałem zakuty w kajdany i tak
musiałem iść, z całą grupą podobnych nieszczęśników w głąb kraju. Tam sprzedał mnie komuś
innemu. Wędrowałem z rak do rąk. Ostatnim moim panem był okrutny kacyk murzyński. Nikt
nie zdoła opisać tego, co wycierpiałem. Musiałem pracować za trzech. Maltretowano mnie i
morzono głodem. Mimo tych strasznych warunków i niezdrowej okolicy wytrzymałem.
Wreszcie mój pan umarł, a jego spadkobierca sprzedał mnie pewnemu mieszkańcowi Hararu, a
ten z kolei podarował mnie w prezencie sułtanowi.
Jak długo tu jesteś?
Od jakichś czternastu dni.
To dlaczego cię nigdzie nie zauwa\yłem? Pracowałem przecie\ przez ostatnie trzy
tygodnie na plantacjach kawy. Za co wtrącono cię do więzienia?
Ledwie tu przybyłem kazano mi przyjąć ich wiarę.
Przypadł nam w udziale ten sam los.
Katowano mnie, ale bezskutecznie, zostałem wtrącono do lochu. To wszystko co mogę
powiedzieć. Myślałem nad tym, czy nie mo\na się stąd jakoś wyrwać, ale niestety. Nasze
spotkanie jednak uwa\am za dobrą wró\bę. Bóg chce, aby pan odkrył tajemnice rodzinne. Ja
jestem prostym człowiekiem, ale mo\e panu uda się wymyślić jakiś sposób, byśmy przy
wspólnych siłach uciekli z tego kraju. A w jaki sposób pan się tutaj dostał, panie hrabio?
Umilkł, czekając na odpowiedz, jednak stary hrabia pogrą\ył się w rozmyślaniach.
Opowieść tego człowieka, była czymś w rodzaju klucza do rozwiązania całej zagadki. Czy to
nie Opatrzność czuwała nad nim? Zło\ył ręce do modlitwy i padł na kolana, wreszcie spytał
ogrodnika:
Czy wiesz mo\e, albo się domyślasz, skąd twój wuj mógł wiedzieć o podmienieniu
dziecka?
Nie, nigdy potem wuja nie widziałem.
Szanowni Czytelnicy przypominają sobie zapewne, \e ów dominikanin spowiadał w jaskini
rozbójników umierającego \ebraka, a tak\e w więzieniu w Barcelonie umierającego sternika,
ale hrabia nie miał o tym pojęcia, dlatego pytał dalej:
Na co umarł mój brat, Emanuel?
Jeśli naprawdę umarł, to miał bardzo smutny koniec! Z początku oślepł, potem dostał
pomieszania zmysłów&
Straszne! Przeczuwam, \e padł ofiarą tych samych intryg co ja. Nie miał dobrego
lekarza?
Ró\nie o tym mówiono.
Opowiadaj, ale wszystko i dokładnie.
Dobrze, o ile pamiętam. Słyszałem, \e hrabia Emanuel oprócz ślepoty cierpiał na jakieś
kamienie. Kortejo i siostra Klarysa sprowadzili lekarzy, aby go poddać operacji. Chocia\
cieszyli się dobrą opinią, to hrabianka Ró\a nie miała do nich zaufania. W Pary\u poznała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]