[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy mogę coś dla pani zrobić, pani mamo? - zapytał Laurie, pochylając się nad fotelem
pani March z czułością w głosie i spojrzeniu, gdyż tak się zawsze do niej zwracał.
- Nie, dziękuję, zajrzyj tylko na pocztę, skoro jesteś tak miły, kochanie. To nasz dzień
listu, a listonosza nie było. Ojciec jest dokładny jak słońce. Być może zdarzyło się jakieś
opóznienie w drodze.
Przerwał jej ostry dzwonek i po chwili Hanna weszła z listem.
- To ta okropna telegraf, proszę pani - powiedziała, wręczając list tak jakby obawiała się,
że za chwilę wybuchnie albo narobi innych szkód.
Na słowo  telegraf pani March porwała papier, przeczytała dwie linie, które zawierał i
opadła na krzesło tak blada jakby ten skrawek papieru posłał kulę prosto w jej serce. Laurie
ruszył na dół po wodę, podczas gdy Meg i Hanna podtrzymywały ją, a Jo odczytała głośno,
przestraszonym głosem:
Pani March, Pani mąż jest ciężko chory. Proszę natychmiast przyjechać.
S. Hale, Szpital Blanka, Waszyngton
Jak cicho było w pokoju, gdy słuchały bez tchu, jak dziwnie pociemniało na zewnątrz i
jak zdało się, zawirował nagle cały świat, kiedy dziewczynki zebrały się wokół matki, czując się
tak, jakby całe szczęście i oparcie ich życia miało im być teraz odebrane. Pani March przyszła już
do siebie, przeczytała jeszcze raz wiadomość i wyciągając ramiona do córek, powiedziała tonem,
którego nigdy nie zapomniały: - Pojadę natychmiast, ale może już być za pózno. Och, dzieci,
dzieci, pomóżcie mi to wytrzymać!
Przez kilka chwil w pokoju słychać było tylko szloch, wymieszany z urywanymi słowami
pociechy, czułymi zapewnieniami o pomocy i pełnymi nadziei szeptami, które zamierały wśród
łez. Biedna Hanna pierwsza się otrząsnęła i z nieświadomą mądrością dała przykład pozostałym,
gdyż dla niej praca była lekarstwem na wszelkie nieszczęścia.
- Bóg zachowa drogi pan! Nie będę tu tracić czas na płakanie, tylko przygotuję zaraz pani
wszystko, co potrzeba - powiedziała serdecznie, ocierając twarz fartuchem i uścisnąwszy rękę
swej pani własną stwardniałą dłonią odeszła, by pracować za trzech.
- Hanna ma rację. Nie czas teraz na łzy. Uspokójcie się dziewczęta i dajcie mi pomyśleć.
Starały się być cicho, biedactwa, podczas gdy ich matka usiadła wyglądając blado, lecz
spokojnie i odsunęła swój smutek, by o wszystkim pomyśleć i wszystko dla nich zaplanować.
- Gdzie jest Laurie? - zapytała przytomnie, kiedy pozbierała myśli i zdecydowała od
czego należy zacząć.
- Tu, proszę pani. Och, proszę pozwolić mi coś zrobić! - zawołał chłopiec, śpiesząc z
sąsiedniego pokoju, dokąd wycofał się, czując, że pierwszy smutek zbyt był święty, by oglądały
go nawet oczy przyjaciela.
- Wyślesz telegram, że zaraz przyjeżdżam. Następny pociąg odchodzi wczesnym rankiem.
Pojadę nim.
- Co jeszcze? Konie są gotowe. Mogę wszędzie pojechać, wszystko załatwić - powiedział
gotów pofrunąć na kraj świata.
- Zostawisz wiadomość u ciotki March. Jo, podaj mi pióro i papier.
Odrywając czystą stronę spośród swych świeżo przepisanych kartek, Jo przysunęła matce
stół wiedząc doskonale, że pieniądze na daleką smutną podróż trzeba było pożyczyć i czując, że
zrobiłaby wszystko, by dodać choć trochę do potrzebnej dla ojca sumy.
- Ruszaj teraz, kochanie, ale nie zabij się jadąc z desperacką szybkością. Nie ma potrzeby
aż tak się śpieszyć.
Ostrzeżenie pani March było oczywiście daremne, gdyż w pięć minut pózniej Laurie
przegalopował pod oknem na swoim rączym koniu, jadąc jakby szło o jego własne życie.
- Jo, pobiegniesz do magazynów i powiesz pani King, że nie mogę przyjść. Zabierzesz z
powrotem trochę rzeczy. Wszystko zaraz spiszę. Będą potrzebne, bo muszę jechać przygotowana
na pielęgnowanie chorego. Szpitalne składy nie zawsze są dobrze zaopatrzone. Beth, pójdziesz i
poprosisz pana Laurenca o parę butelek starego wina - nie jestem zbyt dumna, by żebrać dla ojca.
Powinien mieć wszystko co najlepsze. Amy, powiedz Hannie, żeby wyjęła czarną walizkę, a ty
Meg, chodz i pomóż mi zebrać moje rzeczy, bo jestem na wpół przytomna.
Pisanie, myślenie i jednoczesne kierowanie wszystkimi mogło ją z powodzeniem
pozbawić przytomności, toteż Meg ubłagała ją, by na chwilę usiadła spokojnie w swoim pokoju i
pozwoliła im pracować. Wszyscy rozlecieli się jak liście uniesione porywem wiatru i spokojny,
szczęśliwy dom rozpadł się tak nagle, jakby list podziałał niczym jakieś złowrogie zaklęcie.
Pan Laurence nadszedł pośpiesznie wraz z Beth, przynosząc wszystkie słowa otuchy jakie
tylko dobry starszy pan mógł wymyślić na intencję chorego, oraz przyjacielskie obietnice opieki
nad dziewczynkami pod nieobecność matki, co niezwykle ją uspokoiło. Nie było rzeczy, której [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl