[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odprowadził konie. Na jego twarzy malowało się wyrazne
zdziwienie na widok lorda Locke'a u boku Gythy.
Przypomniało jej to o wojnie, jaką obie rodziny toczyły od
lat. Nie utrzymywały one ze sobą żadnych kontaktów, oprócz
listów z obelgami.
Weszli razem po schodach. Lord Locke odezwał się
wesołym głosem:
- Proszę się nie bać. To jest nasza mała bitwa pod
Waterloo i to my będziemy w niej zwycięzcami.
Gytha uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Głos jej
jednak dziwnie drżał, gdy zwróciła się do jednego z lokajów:
- Gdzie jest sir Robert?
- W bibliotece, panienko - odrzekł. - Niedawno pytał o
panienkę.
Gytha ruszyła w stronę biblioteki, a lord Locke podążył za
nią.
Idąc, zdjęła dżokejkę. Wysypały się spod niej włosy, które
wydawały się świecić w ciemności korytarza niczym promień
słońca.
Lokaj otworzył im drzwi i weszli do środka. Dziewczyna
ujrzała swego dziadka na wózku. Siedział przy oknie i
podziwiał zachód słońca. Spojrzenie miał gniewne i
zachmurzone. Był wyraznie zły, ponieważ nie było jej przy
nim, gdy była potrzebna. Gytha uspokoiła się jednak widząc,
że nie ma przy nim Dobsona. Ruszyła w jego stronę. Sir
Robert odwrócił się i rzekł szorstkim głosem:
- A więc jesteś wreszcie.
Wtedy właśnie ujrzał stojącego za nią lorda Locke'a.
Wpatrywał się w niego z nieukrywaną ciekawością. Gytha
zbliżyła się do dziadka, po czym wyjaśniła cichym,
przestraszonym głosem:
- Przyprowadziłam lorda Locke'a, dziadku, by ci go
przedstawić i oznajmić, że jesteśmy zaręczeni i zamierzamy
się pobrać.
- Locke? Czy powiedziałaś Locke? - wrzasnął starzec.
Lord Locke wyciągnął do niego rękę na przywitanie.
- Niezmiernie miło mi pana poznać, sir Robercie.
Czekałem na tę chwilę od lat. Pewien jestem, że zgodzi się
pan ze mną, iż czas najwyższy położyć kres tej bezsensownej
wojnie, która poróżniła nasze rodziny.
Sir Robert nie odrywał od niego wzroku.
- Czy chcesz powiedzieć, że jesteś owym młodym
człowiekiem, do którego należy teraz Locke Hall, gdzie moja
noga nie stanęła od przeszło dwudziestu pięciu lat.
- Tak, we własnej osobie, sir Robercie. Teraz, gdy mój
ojciec nie żyje, pragnę poślubić pańską wnuczkę i w celu
pojednania złożyć ofiarę w postaci Lasu Monk.
- Ofiarę w celu pojednania? Co do diabła ma to znaczyć! -
krzyknął sir Robert - Las Monk należy do mnie i zawsze tak
było!
- Tak więc mogę zapewnić, że zrzekam się wszelkich
praw do niego i obiecuję, iż nie będzie już dłużej figurować na
mapie posiadłości Locke'ów.
- Mam taką nadzieję - warknął sir Robert. - Było to z
waszej strony haniebne, że traktowaliście go jako swoją
własność.
- Jestem gotów się z panem zgodzić - odpowiedział lord
łagodnym tonem.
- Czyżby? Schlebia mi pan tylko po to, by dostać moją
wnuczkę.
- Niesłusznie mnie pan o to posądza. Bynajmniej nie o to
mi chodzi. Gytha rzeczywiście jest wyjątkowo czarującą
dziewczyną.
- Pewnie ma pan też na oku posag, który otrzyma po mej
śmierci - sir Robert rzekł szorstko.
- Wprost przeciwnie, sir - stwierdził lord Locke - mój
ojciec zostawił mi pokazny majątek. Nie interesuje mnie jakie
wiano wniesie moja przyszła żona.
- Pokazny majątek? - spytał sir Robert z
zainteresowaniem. - Zawsze byłem ciekaw, czy Locke
rzeczywiście był tak majętny jak utrzymywał.
- Mogę pana zapewnić, sir, że wszystkie historie o jego
bogactwie nie były ani trochę przesadzone.
Na chwilę zapadła cisza. Gytha bała się, że dziadek obrazi
czymś lorda. Położyła dłoń na jego ramieniu i poprosiła:
- Dziadku, pozwól mi zaręczyć się z lordem Locke'em.
- Zastanawiam się - powiedział sir Robert przenikliwie -
jak miałaś czelność nawiązać znajomość z tym człowiekiem
wiedząc, że w naszym domu nie wolno wymawiać nawet jego
nazwiska.
- Bądzmy ze sobą szczerzy, dziadku - rzekła Gytha
łagodnie - mogę pójść z tobą o zakład, że wiesz już jak
rewelacyjnie spisał się lord Locke w wyścigu, który odbył się
dziś rano na terenie jego posiadłości.
- Z tego co słyszałem, finisz był zacięty - mruknął sir
Robert.
Gytha wydała okrzyk zachwytu:
- Więc jednak wiesz! Byłam pewna, że zainteresuje cię
wynik dzisiejszej gonitwy. Szkoda, że jej nie widziałeś. Była
niezmiernie emocjonująca, a przeszkody wyższe niż
kiedykolwiek przedtem.
Dziadek rzucił na nią ostre spojrzenie. Te słowa
potwierdziły jego podejrzenie, że przyglądała się również
innym zawodom, które odbywały się na terytorium Locke'ów,
gdzie wstęp miała kategorycznie zakazany.
Wówczas, jako że wszystko wydawało się układać po ich
myśli, gotowy do wyrecytowania swej kwestii, lord Locke
rzekł:
- Chciałbym, sir Robercie, oczywiście jeśli to pana
zainteresuje, przyjechać tu pewnego dnia na swym ogierze,
który przyniósł mi zwycięstwo w wyścigu, by mógł go pan
obejrzeć. Wierzę, że jest to wyjątkowy koń i pańska opinia na
jego temat będzie dla mnie niezwykle cenna.
- Naprawdę? - spytał sir Robert. - Niestety, nie mogę
ruszyć się z tego przeklętego wózka i najlepiej byłoby, gdyby
przyprowadziłby pan to zwierzę tutaj. O ile dobrze orientuję
się w stanie swego zdrowia, to im prędzej pan to zrobi, tym
lepiej.
Jego słowa potwierdziły obawy Gythy, że starzec zdawał
sobie sprawę ze stanu swego zdrowia. Nikt nie odważył się
przekazać mu opinii lekarza.
Ponieważ dziadek okazał się tak uległy, dziewczyna
rzekła:
- Teraz, gdy poznałeś lorda, dziadku, i wiesz jakim jest
wyśmienitym jezdzcem, zrozumiesz, dlaczego chcę go
poślubić.
Sir Robert spojrzał na nią spod krzaczastych brwi.
- Mam rozumieć, że wolisz wyjść za niego niż za
któregoś z twych kuzynów?
- Służył pod dowództwem taty - odpowiedziała Gytha - i,
dowiedziałam się o tym niedawno... podobno ojciec uratował
mu życie.
- Tak, to prawda.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]