[ Pobierz całość w formacie PDF ]

korzystnie wpłynął na jego maniery oraz chęć do pracy.
Po wyjÅ›ciu z domu Pandora przekonaÅ‚a siÄ™, że jej po­
dejrzenia są całkiem bezpodstawne. Tego popołudnia
mecz krykieta rozgrywali dotychczasowi zawodnicy oraz
dodatkowo dwóch ogrodników - jeden w średnim wieku,
drugi młody - a także trzech wyrostków z Dame's School
w Nether Compton.
Wszyscy byli tak pochłonięci grą, że nie zauważyli
Pandory, dlatego przystanęła i obserwowała uczestników
zabawy, starając się nie rzucać w oczy. Szczególne wra-
żenie wywarÅ‚ na niej sposób, w jaki Ritchie instruowaÅ‚ za­
wodników, tak by gra byÅ‚a dla wszystkich nie tylko przy­
jemnością, lecz również nauką. Najwyrazniej doskonale
wiedziaÅ‚, co należy powiedzieć i zrobić, żeby ludzie da­
wali z siebie wszystko. Jego cierpliwość wydawała się nie
mieć granic.
Pandora poczuła, jak wzbiera w niej fala miłości do
Ritchiego. Nie chodziÅ‚o przy tym wyÅ‚Ä…cznie o miÅ‚ość cie­
lesną, o namiętność, lecz również o zrozumienie i podziw
dla jego osobowości. Pod tym względem nie mógłby się
bardziej różnić od mężczyzn, których dotąd znała.
Jak śmiała w ogóle pomyśleć cokolwiek złego o nim
i jego zachowaniu! Każda jego czynność byÅ‚a peÅ‚na do­
broci i uczciwości. Podczas krótkiej przerwy w zabawie
Pandora uśmiechnęła się i pomachała do graczy.
Wszyscy się odwrócili, by ją pozdrowić.
- Chodz do nas, Pan, zagramy razem! - zawołał do
niej Jack.
- Czemu nie? - odkrzyknęła i pobiegła ku bratu.
- Nie chciaÅ‚bym psuć zabawy, ale czy to na pewno roz­
sÄ…dna decyzja? - spytaÅ‚ surowo Ritchie, choć po jego mi­
nie widać było, że z przyjemnością patrzy na ukochaną.
- Rozsądna decyzja? - Wzruszyła ramionami. - A co
ma wspólnego rozsÄ…dek z grÄ… w krykieta w sÅ‚oneczne po­
południe? Niech mi pan lepiej powie, gdzie mam stanąć,
żeby łapać piłkę, i kiedy mogę zająć pozycję pałkarza.
Ritchie uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ mimowolnie na widok jej roz­
promienionej twarzy.
- Co powiedziałby William, gdyby...?
- Guzik mnie to obchodzi - przerwaÅ‚a mu buÅ„czucz­
nie. - Nikt nas tutaj nie widzi. Poza tym jestem pewna, że
krykiet to o wiele bardziej niewinny sposób spędzania
wolnego czasu niż niejedna popoÅ‚udniowa rozrywka, któ­
rej oddają się damy i dżentelmeni.
Ritchie umilkł, nie znalazłszy odpowiedzi.
- Doskonale - odparł po chwili i rzucił Pandorze piłkę
najlżej, jak potrafił. Złapała ją bez trudu i odrzuciła.
- RadziÅ‚am sobie z trudniejszymi piÅ‚kami! - pochwa­
liÅ‚a siÄ™. -Na przykÅ‚ad wtedy, gdy graÅ‚am w krykieta z sy­
nem pastora.
- Ale dzisiaj nie grasz z synem pastora! - przypomniał
Jack. - Bądz cicho, Pan, i skoncentruj się na grze. Pańska
kolej!
Grę wznowiono. Pandora entuzjastycznie podbiegała
do nadlatujących piłek. Kuchcik, bliski przyjaciel Jacka,
stał przy bramce, lecz wkrótce musiał ją opuścić. Następną
ofiarą okazał się Rob.
- A teraz kolej na pannÄ™ PandorÄ™ - oÅ›wiadczyÅ‚ w koÅ„­
cu Ritchie. - Proszę wziąć kij i w miarę możliwości proszę
powstrzymać się przed posyłaniem piłek do sąsiednich
hrabstw.
- WezmÄ™ sobie do serca pana bezcennÄ… uwagÄ™! - za­
woÅ‚aÅ‚a, stajÄ…c przed bramkÄ…, którÄ… tworzyÅ‚ sÅ‚upek posta­
wiony pionowo na murawie.
Rety, pomyślała Pandora, Ritchie będzie rzucał piłkę.
Nie powinna jednak była się tym martwić, gdyż okazał się
wyrozumiałym graczem i rzucił ją na tyle łagodnie, że
Pandora bez trudu do niej dobiegła i uderzyła kijem tak,
by poleciała nad jego głową.
- Od tej pory koniec z litoÅ›ciÄ… - zakomunikowaÅ‚ Rit­
chie, uśmiechając się szeroko. - Widzę, że pani grywała
z mistrzami, proszÄ™ wiÄ™c uważać na moje szataÅ„sko pod­
kręcone piłki.
Pandora zadziornie machnęła kijem.
- Niech pan rzuca jak najmocniej! - krzyknęła. - Każ­
dą pana piłkę roztrzaskam na drobne kawałki!
Ach, jak bardzo Ritchie pragnÄ…Å‚ ucaÅ‚ować tÄ™ zawadiac­
kÄ… buziÄ™! Z wielkÄ… przyjemnoÅ›ciÄ… przekomarzaÅ‚ siÄ™ z Pan­
dorą, zwłaszcza że popołudnie było naprawdę urocze, a
w powietrzu czuło się aromat wczesnego lata.
Gdy Ritchie mocno cisnął podkręconą piłkę, Pandora
zgodnie z zapowiedzią stanęła na wysokości zadania,
choć sama nie wiedziała, jak jej się udało obronić bramkę.
ZablokowaÅ‚a piÅ‚kÄ™, która potoczyÅ‚a siÄ™ powoli do stóp Ja­
cka. Pandora pokazała Ritchiemu język. Następna piłka
była wolniejsza i Pandora musiała podbiec, by ją uderzyć.
PiÅ‚ka pofrunęła wysoko w stronÄ™ Ritchiego i lekko w pra­
wo; ruszył ku niej jednocześnie z Jackiem. W następnym
momencie zderzyli się i obaj upadli na ziemię, a piłka
wpadła między nich. Na ten widok Pandora wybuchnęła
niepohamowanym Å›miechem i zupeÅ‚nie zapomniaÅ‚a o bie­
gu. Rozentuzjazmowani gracze zaczÄ™li klaskać i wiwato­
wać, Rob wręcz wychodził z siebie.
- Dalej, panno Pandoro! - krzyczaÅ‚. - ProszÄ™ im poka­
zać, gdzie ich miejsce!
Guwerner i jego wychowanek wstali, uśmiechając się
pokornie. Ritchie podniósł piłkę.
- Zapłaci pani za to! - zawołał ze swadą i humorem.
W odpowiedzi ponownie pokazaÅ‚a mu jÄ™zyk, na co we­
sołość zebranych jeszcze się nasiliła.
Grali nieprzerwanie, aż wreszcie nadeszÅ‚a pora koÅ„­
czyć zabawÄ™. Pani Rimmington i jedna ze sÅ‚użących przy­
niosły tace pełne kubków z lemoniadą i piwem.
- Och, proszÄ™ pani - westchnęła z dezaprobatÄ… gospo­
dyni domu. - Nie sądziłam, że gra pani w krykieta, nie
przyniosłam więc dla pani napoju.
- To bez znaczenia, panna Compton wezmie mój napój
- zaproponowaÅ‚ bez wahania Ritchie, wrÄ™czajÄ…c ukocha­
nej kubek. - Nie jest to piwo, toteż może pić bez wahania
w nagrodę za skuteczne odbijanie moich piłek, zwłaszcza
tej pierwszej, podkręconej.
- Niewielu udała się ta sztuka - z uznaniem rzekł Jack.
- Pan, czy naprawdę grałaś z synem pastora? Może to
wszystko zmyśliłaś?
- GraÅ‚am naprawdÄ™. ProszÄ™ mu jednak o tym nie przy­
pominać. Teraz jest statecznym, dystyngowanym dżentel­
menem i może nie chcieć wracać do wspomnieÅ„ z szalo­
nej mÅ‚odoÅ›ci. Mama nigdy nie wiedziaÅ‚a, co knujÄ™, bo wy­
chodziłam przez okno w kuchni, by zagrać na trawniku
u pastora. Byłam niepocieszona, kiedy mój partner do gry
pojechał na studia do Harrow i oboje musieliśmy zapo-
mnieć o krykiecie.
Ritchiemu nagle stanęła przed oczami poruszająca wizja
rudowÅ‚osej, zielonookiej dziewczynki biegajÄ…cej po trawni­
ku. Obraz był tak wyrazny, że omal nie zakrztusił się piwem,
przyniesionym specjalnie dla niego na polecenie pani Rim-
mington. Gospodyni natychmiast klepnęła go w plecy.
- No, już, a teraz niech pan wezmie głęboki oddech
- zasugerowała łagodnie.
Gdy klepanie dobiegÅ‚o koÅ„ca, Pandora z żalem odsta­
wiła kubek na tacę.
- Muszę już iść - oznajmiła smutno. - Rice zostawił mi
do przejrzenia ksiÄ™gi finansowe posiadÅ‚oÅ›ci, a skoro nie wy­
bieramy się na przejażdżkę, powinnam się z nimi zapoznać.
Ritchie miał ochotę poprosić ją, by jeszcze została, lecz
wiedział, że nie może tego zrobić. Powiódł za Pandorą
wzrokiem, kiedy pobiegÅ‚a do dworu; jej znikniÄ™cie spra­
wiło, że popołudnie nie wydawało mu się już tak urocze.
Pandora natknęła siÄ™ na Williama, kiedy usiÅ‚owaÅ‚a nie­
zauważona wśliznąć się do dworu.
- Gdzie byłaś? - spytał ostro. - Szukałem cię. Mamy
gościa. Przyszedł Roger Waters.
- Na dworze, brakowaÅ‚o mi ruchu - odparÅ‚a wymija­
jąco. - Nie mam ochoty oglądać Rogera Watersa.
- Nie, nie - zaprotestował pospiesznie William. - Nie
chcę, żebyś się z nim widziała. Szukałem cię po to, byś się
ukryła w swoim pokoju. Powiedziałem mu, że wraz
z ciotką Em poszłaś w odwiedziny do mieszkańców wsi.
Pandora patrzyła na niego osłupiała.
- Nie przesłyszałam się? - spytała z niedowierzaniem.
- Wydawało mi się, że twoim najszczerszym marzeniem
jest wyprawienie nam ślubu.
- ZmieniÅ‚em zdanie - wyjaÅ›niÅ‚ zwiÄ™zle William. - Po­
za tym sir John nie aprobuje tego pomysłu.
Biorąc pod uwagę, że przemyślenia sir Johna nie miały
dotychczas żadnego wpływu na zachowanie Williama, te [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl