[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiadomość o eskadrze brytyjskich okrętów wojennych, znajdujących się na sześćdziesiątym
stopniu szerokości północnej, trochę na wschód od Wysp Owczych, idących kursem N.N.E., nie
miałaby dla Niemców sensu, tym bardziej że ich wywiad prawie na pewno wiedział o wyjściu z
hallfaksu. Dwa plus dwa, oczywiście równa się cztery.
Nie zaryzykowano wysłania myśliwców seafire, które mogłyby dogonić condora, zanim zniknie
w mroku. W panujących prawie całkowitych ciemnościach, nawet przy prowadzeniu radiowym, z
trudnością mogłyby odnalezć lotniskowce. Lądowanie nocą jest bardzo niebezpieczne, a lądowanie
pi razy oko podczas śnieżyc, na nurkującym, kołyszącym się pokładzie byłoby samobójstwem.
Seafire, morski myśliwiec o smukłym kadłubie, wyposażony w ciężki silnik Rolls-Royce-Merlin,
podczas lądowania stawał się prawdziwą śmiertelną pułapką. Gdy uderzał w wodę, po prostu gładko
wślizgiwał się w głębię. Najmniejsza niedokładność, najdrobniejszy błąd w ocenie wysokości ł
odległości oznaczały stratę samolotu i śmierć pilota.
Znów Ulisses" parł na ślepo po starym kursie, prosto w narastający sztorm. Załoga opuściła
stanowiska bojowe i zaczęły się zwykłe wachty, cztery godziny służby, cztery odpoczynku.
1 Statek ze wzmocnionym przednim pokładem, na którym ustawiano katapultę. Z katapulty wyrzucano zmodyfikowany typ myśliwca
hurricane, którego pilot po stoczeniu walki albo lądował na morzu, albo wyskakiwał ze spadochronem. Hazard" to słowo zbyt słabe
na określenie tego rodzaju zadań. Szansę ratunku były minimalne (przyp. autora).
29
Wydawałoby się, że to nic okropnego. Dwanaście godzin pracy przy dwunastu wytchnienia w ciągu
doby. Można wytrzymać. Można? Więc wytrzymywano. Lecz załoga spędzała również przepisowe
trzy godziny na stanowiskach bojowych. Co drugi dzień służba przedpołudniowa (to już poza
zwykłymi wachtami), a Bóg jeden wiedział, ile godzin pójdzie na prawdziwe alarmy bojowe. Przy tym
wszystkim posiłki, jeśli kuchnia je wydawała, spożywano w czasie wolnym od służby. Nie było w tym
nic nadzwyczajnego, że na sen zostawało trzy, cztery godziny, a zdarzało się, iż marynarze nie
sypiali nawet po czterdzieści osiem godzin.
Krok po kroku, stopień po stopniu termometr i barograf spadały w niebezpiecznym duecie. Fale
rosły i stawały się bardziej strome. Przeszywający do szpiku kości wiatr tworzył ze śniegu oślepiającą
zasłonę. Zła, bezsenna noc, zarówno dla tych na pokładzie, jak wewnątrz okrętu; dla tych, co
czuwali, i dla tych, co mogli odpoczywać.
Na mostku pierwszy oficer, Kapok-Kid, sygnaliści, podoficer przy reflektorze i wpatrzeni w białą
noc obserwatorzy zastanawiali się, jak to jest, gdy się czuje ciepło. Wszyscy mieli na sobie swetry,
kurtki, płaszcze mundurowe i wachtowe ubrania sztormowe, szaliki, wełniane szlemy, kominiarki; byli
całkowicie opatuleni, w wełnianym oprzędzie pozostawili tylko szpary na oczy, a mimo to drżeli z
zimna. Marzli, choć obejmowali otaczające mostek gorące rury i opierali na nich zziębnięte nogi.
Obsługi pom-pomów, skulone żałośnie w osłonach sprzężonych armatek, tupały, zabijały ręce i
klęły bez przerwy.
Osamotnieni celowniczowie oerlikonów (każdy zamknięty w jednoosobowym stanowisku)
opierali się o wbudowane tam grzejniki i walczyli z najbardziej podstępnym wrogiem - snem.
Wachta, odpoczywająca pod pokładem w pomieszczeniach mieszkalnych, nie czuła się lepiej.
Na Ulissesie" nie było koi dla załogi, do spania służyły hamaki, lecz rozwieszano je tylko w porcie.
Były po temu poważne i całkiem uzasadnione powody. W marynarce wojennej wymagania
higieniczne stały na wysokim poziomie, nawet w porównaniu z cywilnym mieszkaniem. Przeciętny
marynarz nie pomyślałby nawet o tym, że jest możliwe spocząć w hamaku w ubraniu. W konwojach
do Rosji nikt przy zdrowych zmysłach nie marzył nawet o rozbieraniu się. Przemęczonych ludzi
odstraszała już sama perspektywa zawieszania hamaka. Kilka dodatkowych sekund potrzebnych na
wyskoczenie z hamaka w razie niebezpieczeństwa mogło stanowić o życiu lub śmierci. Ponadto
zawieszone hamaki stanowiły niebezpieczeństwo dla wszystkich, gdyż przeszkadzały w szybkim
poruszaniu się po międzypokładach. Wreszcie przy silnej fali od dziobu spanie w zawieszonych
równolegle do osi statku hamakach nie należało do przyjemności.
Załoga ubrana w płaszcze, a nawet rękawice spała więc, gdzie się dało. Na stołach, pod
stołami, na wąskich dziewięciocalowych ławkach, na podłodze, na stojakach z hamakami - byle
gdzie. Najprzyjemniejszym miejscem na okręcie były ciepłe stalowe płyty w korytarzu koło kuchni,
który nocą w oświetleniu jaskrawoczerwonej żarówki robił wrażenie niesamowitego, upiornego
tunelu. Popularności tej nocnej kwaterze dodawał fakt, że od górnego pokładu dzieliło ją jedynie parę
stóp. Gdzieś w głębi ludzkich mózgów stale tkwił strach przed uwięzieniem w tonącym okręcie.
Nawet pod pokładem panowało okrutne zimno. System rur tłoczących gorące powietrze działał
dobrze tylko w salach B" i C", lecz temperatura była i tak niewiele wyższa od zera. Skroplona para,
spływająca drobnymi strumyczkami po ścianach, tworzyła kałuże na podłodze. Wilgoć, brak
powietrza i przejmujący chłód stwarzały idealne warunki dla gruzlicy, której tak bardzo obawiał się
komandor Brooks.
To wszystko, w połączeniu z nieustanną chwiejbą okrętu, gdy przy każdym uderzeniu fali kadłub
gwałtownie trzeszczał i wibrował, prawie uniemożliwiało sen; co najwyżej udawało się przez chwilę
poleżeć.
Prawie cała załoga spała lub starała się spać, mając pod głową nadmuchane pasy ratunkowe.
Wydęte, złożone we dwoje, przymocowane taśmą izolacyjną pasy stawały się całkiem wygodnymi
poduszkami. Używano ich jedynie do tego celu, chociaż regulamin mówił, że podczas akcji na
wodach zagrożonych przez nieprzyjaciela pasy trzeba stale nosić na sobie. Rozkaz ten lekceważyli
nawet oficerowie, których zadaniem było pilnować jego wykonania. W grubej, wielowarstwowej masie
ubrania, jaką noszono w tych szerokościach geograficznych, było dość powietrza, aby utrzymało
człowieka na powierzchni przez trzy minuty. Jeśli nie wyłowiono go w tym czasie, i tak umierał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]