[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wydaje się, że mówi pan głupstwa! - Podniósł się i ruszył w kierunku kąta baraku.
Jackstraw i ja śledziliśmy go uważnie. Przyniósł kilka waliz i położył je na podłodze u moich nóg.
Jego była najbliższa. - Od której chce pan rozpocząć? Ta jest moja, to walizka pastora, a ta - dodał
pokazując na inicjały - walizka senatora. Nie wiem, czyją własnością jest czwarta.
- Moją - odpowiedziała pani Dandsby - Gregg lodowatym tonem.
Corazzini skrzywił się.
- Aha, wytworne stroje! A więc doktorze& - przerwał nagle i powoli się wyprostował. Jego
oczy spoczęły na jednym z okien. - Co to jest& Co tam się dzieje na górze?
- Uwaga, żadnych nierozważnych ruchów, Corazzini! - zawołałem. - Sztucer Jackstrawa&
- Do diabła ze sztucerem Jackstrawa! - przerwał z niecierpliwością. - Niech pan sam
zobaczy&
Odsunąłem go i spojrzałem. Dwie sekundy pózniej oddałem pistolet Jossowi i wyskoczyłem
z baraku. Samolot był wielką płonącą pochodnią wśród ciemnej nocy. Mimo siedmiuset metrów,
które mnie od niego dzieliły, mimo lekkiego wiatru, który niósł dzwięki w innym niż nasz barak
kierunku, słyszałem wyraznie wściekły trzask szalejących płomieni. Ogień ogarnął oba skrzydła i
środek kadłuba. Wznosił się wysoko, jasny, bez dymu, bez żadnych iskier. Znieg wokół tego
straszliwego ogniska zabarwił się purpurą. Topniał lód. Tworzyły się pagórki i wklęśnięcia, które
niczym tysiące luster odbijały jaskrawy odblask pożaru. Był to zaiste przepiękny w swej grozie
widok. Ale trwał bardzo krótko. Ognisko zamieniło się nagle w białą błyskawicę, a centralny
płomień zdawał się wznosić aż do gwiazd. Po chwili do moich uszu doszedł straszliwy huk
eksplodujących zbiorników. Płomienie opadły i krwawa plama na śniegu zaczęła się błyskawicznie
zmniejszać.
Wszedłem do baraku, zamykając za sobą starannie drzwi. Spojrzałem na Jackstrawa.
- Jak się panu wydaje, Jackstraw, czy wszyscy nasi przyjaciele mogliby potwierdzić swoją
obecność w baraku podczas ostatniej półgodziny?
- Obawiam się, że nie, doktorze Mason. Wszyscy spędzili ten czas na wchodzeniu i
wychodzeniu z baraku, na pracach remontowych przy traktorze, na przenoszeniu żywności i
blaszanek z benzyną, na mocowaniu ładunku na saniach. - Spojrzał w kierunku okienka i
powiedział: - To był samolot, prawda?
- Tak, to był samolot. - Odwróciłem się do stewardesy. - Proszę mi wybaczyć panno Ross,
pani rzeczywiście coś słyszała.
- Czy chce pan przez to powiedzieć, że to nie był przypadek? - spytał Zagero.
- Nie, to nie był przypadek.
- A więc pańskie dowody poszły z dymem - zauważył Corazzini. - Chciałem powiedzieć:
pilot i pułkownik Harrison.
- Nie. Dziób i ogon samolotu są ciągle nienaruszone. Nie wiem, z jakich przyczyn& Może
pan odnieść te walizki, Corazzini. Jak pan stwierdził, nie mamy do czynienia ani z dziećmi, ani z
amatorami.
Zapadła cisza. Joss przyglądał mi się.
- Mamy wreszcie odpowiedz na jedno z naszych pytań - powiedział. - Nieporządek wśród
materiałów wybuchowych.
- Nieporządek w środkach wybuchowych? - Przypomniałem sobie dziwny dzwięk, który
niedawno słyszałem przy samolocie, a do którego nie przywiązywałem wtedy zbyt wiele uwagi.
Nie ulegało wątpliwości, że ktoś, kto doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi, podłączył
działający z opóznieniem zapalnik do przewodów paliwa lub zbiorników.
- Cóż to za historia ze środkami wybuchowymi i zapalnikami? - spytał senator Brewster.
Były to pierwsze słowa, które wypowiedział od momentu strzału Jackstrawa. Jego twarz nie
odzyskała jeszcze normalnego koloru.
- Ktoś ukradł zapalniki i podłożył ogień pod samolotem. Tym kimś może być także pan. -
Podniosłem rękę, aby powstrzymać jego odpowiedz, którą miał już na ustach, i kontynuowałem
zmęczonym głosem: - Moje stwierdzenie może odnosić się również do pozostałych siedmiu osób.
Wszystko, co wiem, to tyle, że osoba czy też osoby odpowiedzialne za morderstwa są również
sprawcami kradzieży zapalników, zapasowych kondensatorów oraz lamp radiowych, które
znaleziono rozbite.
- Również za kradzież cukru - dodał Joss. - Bóg wie, co mają zamiar z nim zrobić.
- Cukier? - zawołałem i głos zamarł mi w gardle.
Spoglądałem w tym momencie na Teodora Mahlera. Jego nagłe drgnięcie, kiedy usłyszał
słowa Jossa, było dla mnie zupełnie jasne. Natychmiast odwróciłem wzrok, aby nie zorientował się,
że wszystko widziałem.
- To był ostatni piętnastokilogramowy worek cukru - powiedział Joss. - Nie mamy już ani
grama. Wszystko, co znalazłem, to zaledwie garść; i to zmieszana z odłamkami szkła lamp
radiowych.
Opuściłem głowę bez słowa. Sens tej kradzieży był dla mnie zupełnie niezrozumiały.
Tego wieczora nasz posiłek trwał bardzo krótko. Zupa, kawa i na dodatek po dwa biszkopty
na osobę. Zupa była bezbarwna i rzadka, biszkopty wilgotne, a kawa, przynajmniej dla mnie, nie do
spożycia bez cukru.
Kolacja przebiegała w milczeniu. Rozbitkowie spoglądali na siebie podejrzliwie. Zapewne
każdy zastanawiał się, czy jego sąsiad nie jest mordercą. Było to dziwne zgromadzenie. W tej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]