[ Pobierz całość w formacie PDF ]
¿y³y, a w pó³otwartych ustach widaæ by³o zêby drobne, ostre i niezwykle bia³e. Jedn¹ z r¹k
wsun¹³ za kubrak i koszulê na pierS, jakby chcia³ poczuæ cia³o ¿ywe albo te¿ przygnieSæ gar-
Sci¹ serce wstrz¹sane silnym, g³uchym biciem.
Drug¹ rêkê wpar³ miêdzy sztachety, aby siê ³atwiej utrzymaæ na kab³¹kowatych, widocz-
nie w tej chwili dr¿¹cych nogach.
Baczniejszy spostrzegacz pozna³by z ³atwoSci¹, ¿e wiêzieñ przebywa ten punkt krytyczny,
w którym cierpienie, jeSli nie prze³ama³o woli i energii, staje siê na d³u¿ej wprost nieznoSnym,
niemo¿liwym. Pot¹d a nie dalej krzyczy coS w ludzkiej istocie, która dosz³a do takiego
krytycznego punktu; a prawodawstwo kryminalne nigdy doSæ szeroko uwzglêdniæ, nigdy doSæ
bacznie rozpoznaæ nie mo¿e tego momentu psychicznego.
Oparty o sztachety i wychylony z jak¹S drapie¿n¹ po¿¹dliwoSci¹ na podwórze wiêzieñ zna-
ny by³ powszechnie pod nazw¹ Cygana.
Cyganem zwali go towarzysze, stra¿nicy, kancelaria, nawet w ksiêdze, gdzie zapisywano
zarobki, figurowa³ pod tym nazwiskiem, z czasem zapomniano zgo³a, czy mia³ jakie inne, a i
on sam zdawa³ siê nie pamiêtaæ o tym. Poniewa¿ stan¹³, ci, co szli obok i za nim, stanêli tak-
¿e. Powyci¹ga³y siê szyje, powznosi³y ramiona, jedni siê wspinali, drudzy szturchali stoj¹-
cych przed sob¹, inni jeszcze przestêpowali z nogi na nogê w miejscu, jak to czyni¹ zamkniête
w klatkach zwierzêta Spojrzenia skupia³y siê w dwóch punktach. Jedni patrzyli na wóz, ko-
nie i kapustê, drudzy na niañkê od pana sekretarza, która z uSpionym na kolanach dzieckiem
siedzia³a w progu oficyny ko³ysz¹c siê z boku na bok i nuc¹c bezbarwnym g³osem jedn¹
z tych melodii, którym katarynki szerok¹ popularnoSæ nada³y. Tu¿ przy niej sta³a z szaflikiem
w rêku Janowa, kucharka, i tak¿e na wóz patrzy³a. Nie opodal bawi³ siê ch³opak stró¿a. Ka-
pusta by³a w tym roku niezwykle dorodna. Wielkie jej g³owy, jedne czubate, pod³u¿ne, zie-
lonkawe, z lekko postrzêpionymi brzegami zdawa³y siê pêkaæ i otwieraæ jak tulipanowe kie-
lichy, nie mog¹c powstrzymaæ naporu rozros³ych oSrodków swoich; inne lSni¹ce, bia³e, p³a-
skie, szczelnie srebrzyste ¿y³kowanym liSciem obci¹gniête, le¿a³y na wozie wa¿ne, ciê¿kie,
Swiec¹c z dala jak Snie¿ne k³êby i skrzypi¹c jêdrnie za ka¿dym dotkniêciem. Pomiêdzy nimi
tkwi³y tu i ówdzie na wysoko obna¿onych g³¹bach lekkie i puste szalki z brunatno poplamion¹
powierzchni¹, niewiele co warte i bez targu, do pe³nych kop dodane.
Ci, co patrzyli na niañkê, nie mniej mieli piêkny widok. Dziewczyna by³a m³od¹, ros³¹,
a jej rozkwit³e kszta³ty uwydatnia³a lekka perkalowa spódnica i taki¿ kaftan. Ciê¿ki ¿Ã³³tawy
warkocz spada³ jej nisko na kark, a ma³a ró¿owa chusteczka nie pokrywa³a bia³ej, lekko s³oñ-
cem oz³oconej szyi. Rytmiczny ruch, jakim siê ko³ysa³a z boku na bok, dodawa³ jej jakby
sennego wdziêku.
Cygan nie patrzy³ wszak¿e ani na niañkê, ani na kapustê. Gorej¹ce jego oczy, zrazu w cze-
luSciach bramy utkwione, obiega³y teraz podwórze, oblatywa³y drzwi i okna w wewnêtrznych
63
murach wiêzienia, mierzy³y odleg³oSæ furtki od skrzyni i skrzyni od wo¿¹, wreszcie wpi³y siê
z jak¹S dzik¹ przenikliwoSci¹ w twarz stra¿nika, który, bokiem do wiêxniów zwrócony, sta³
przed altan¹ i prowadzi³ z kimS spokojn¹ gawêdê, brz¹kaj¹c od czasu do czasu kluczami na
znak obecnoSci i czujnoSci swojej.
Tymczasem w bramê wjecha³ drugi wóz z kapust¹.
Jechaæ tam!... Jechaæ dalej!... rozleg³o siê wo³anie.
Parobek w czerwonym lejbiku, który dopiero czwart¹ kopê liczy³, odwróci³ siê i hukn¹³:
A gdzie¿ ci to pojadê?... Na ³eb?... Nie widzisz, ¿e skrzynia? RlepyS?...
Prrr... prrr... da³o siê s³yszeæ w samym sklepieniu bramy, a wóz zatrzyma³ siê w po³o-
wie drogi tak, ¿e mu tylko ko³a na ulicy pozosta³y.
Obaj parobcy zaczêli teraz ha³aSliwie deliberowaæ, jak wykrêciæ skrzynie, ¿eby wozy mo-
g³y w podwórze wjechaæ,
O laboga! przemówi³a nagle Janowa tak mi siê coS w oczach mig³o jakby nasza Swi-
nia... A skocz no, Józek, do chlewiku, obacz. czy siê maciora nie wywar³a kêdy... Ino duchem,
na jednej nodze.
Ch³opak w chwilê by³ z powrotem.
Co siê tam mia³a wywrzeæ. Taka ob¿arta, ¿e siê ruchaæ nie mo¿e... Uk³ad³a siê w s³omie
i le¿y, a prosiaki przy niej jak pijawki wisz¹.
A tak mi siê coS siwego mig³o miêdzy koñmi, w³aSnie jakby Swinia...
Gdzie? zapyta³a powolnym g³osem niañka.
A gdzie by? Akuratnie miêdzy koñmi. O tu! pokazywa³a Janowa stan¹wszy w pobli¿u
w¹skiego przesmyku, jaki miêdzy skrzynia a wozem pozosta³.
Przywidzia³o siê Janowej, i tyle odrzek³a niañka podejmuj¹c na nowo swoj¹ jedno-
stajn¹ piosenkê.
Ale!... Co mi siê mia³o przewidzieæ? Przecie cz³owiek nie pijany, jak Boga kocham, tak
akuratnie miêdzy koñmi coS siwego przelecia³o... Pies nie pies, Swinia nie Swinia, ¿ebym tak
zdrowa by³a!
W tej chwili stra¿nik rzuci³ okiem i nie zobaczy³ góruj¹cej zwykle nad innymi czarniawej
g³owy Cygana.
Cygan!... Gdzie Cygan? wrzasn¹³ przyskakuj¹c do wpó³otwartej furtki.
Aresztanci spojrzeli po sobie. Cygana nie by³o.
A to musi nie co, ino ten ladaco Swisn¹³ bez bramê pod wozem mówi³a Janowa klasn¹wszy
w d³onie. Jak mi Bóg mi³y, takom go widzia³a. Ino mi siê mign¹³... Jeszcze mySla³am, ¿e Swinia.
A ¿eby was najjaSniejsze!... wrzasn¹³ stra¿nik chwyciwszy siê za g³owê.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]