[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Razafy!
180
Razafy odpowiedział okrzykiem zdumienia. Przybiegł do Ve-lomody. Oboje nie ukrywali swej
radości. Młodzieniec uchwycił dziewczynę oburącz za ramiona i w przypływie uniesienia tęgo
ją trząsł. Reszta Malgaszów przyglądała się scenie z tym samym oszołomieniem, z jakim ja na
to patrzałem.
Velomody odwróciła się twarzą do mnie i rozpromieniona wskazała na młodzieńca:
 To Razafy.
A gdy zobaczyła, że nie wiem, kto był Razafy, dodała wesoło:
 No, mój brat.
Teraz zrozumiałem. Razafy, wnuk Dżinarivela, to ów robotnik " na europejskiej plantacji w
Antalaha, o którym słuchy szły, że był uwięziony.
Kilkanaście słów wyjaśnienia ze strony siostry i brata i jakby ręką odjął, znikł cały nastrój
wrogiego napięcia. Malgasze uśmiechali się do mnie, ale tym razem bez podstępnych
zamierzeń. Najstarszy z nich, który przedtem ze mną rozmawiał, był jakby ich głową i z całą
otwartością zdał mi sprawę z tego, co zaszło.
Oni wszyscy  było ich dziewięciu  siedzieli w więzieniu, oskarżeni o zmyślone zbrodnie za to,
że stali na czele strajku przeciw plantatorom. Trzy dni temu wybuchły w Antalaha nowe
zamieszki, podczas których ludność wtargnęła do więzienia i uwolniła aresztantów. Udało im się
uciec z miasta, lasy i góry były niedaleko. Przebili się przez puszczę i szczęśliwie przybiegli tu,
nad rzekÄ™ Antanambalana.
 A teraz co?  spytałem, serdecznie przejęty ich losem. Młody Malgasz wzruszył ramionami
i bezradnie patrzył przed
siebie. Teraz dopiero występowało całe jego zmęczenie. Po podnieceniu sprzed kilku minut popadł
w zupełne otępienie.
 Nie wiem, co zrobimy  odrzekł.  Może pozostaniemy tu, w Ambinanitelo.
 A pościgu nie obawiacie się?
 Nie. Oni tam nie wiedzą, w którą stronę uciekliśmy.
 Czy jesteście tego pewni?;
Chłopacy niczego nie byli pewni. Wiedzieli tylko, że trzeba mieć się na baczności. Obawiali się
Rajaony, szefa kantonu w Ambinanitelo. Zresztą nie tracili otuchy. Byli mi wdzięczni, że
181
okazywałem im. życzliwość. Wszyscy na pożegnanie podawali mi rękę i uchodzili w las. Razafy,
starszy o trzy albo cztery lata brat Velomody, był ładnym młodzieńcem, bardzo podobnym do
swej siostry Benaczehiny.
Pozostałem sam z Velomody. Zapadał już zmierzch wieczorny i najlepsza to była pora dla przylotu
motyli zawisaków. Ale na dziś odechciało nam się łowów. Zabieraliśmy się do powrotu.
Dziewczyna uporczywie patrzyła na mnie. Zaczepne błyski powstawały w jej oczach.
 O co ci chodzi?  spytałem przyjaznie znając już wymowę jej spojrzeń.
 Niebezpieczeństwo było blisko  Wytknęła.
 Było, było, owszem  przyznałem lekkim tonem.
 Lulpat to przepowiedział!  oświadczyła głosem poważnym i ostrzegawczym.
Velomody zapadła w szlachetną powściągliwość i nie wykorzystała swego zwycięstwa nade mną, a
ja dałem za wygraną. Pobił mnie zbieg okoliczności.
Wzbierało we mnie wielkie ciepło do miłej dziewczyny.
38. Gdy opowiada siÄ™ o bahakulach
N.
I azajutrz, krótko po wschodzie słońca, siedziałem przy śniadaniu. Obok mnie bawił się lemur
babakut, z którym zawarłem tęgą przyjazń. Velomody przyniosła nam z kuchni jedzenie. Z
dworu dochodziły poranne wrzaski głodnego ptactwa, gnieżdżącego się na wierzchołkach palm
kokosowych, dalej namiętne gdakanie kur z ogrodów i ostatnie odgłosy tłuczenia ryżu.
Wtem ostrożnie otworzyły się drzwi i nauczyciel Ramaso zajrzał do środka. Widząc mnie przy
śniadaniu wszedł razno do chaty, przywitał się podaniem ręki i siadł pod ścianą.
 Tak rychło?  ucieszyłem się z jego przybycia.
 PrzychodzÄ™ w pewnej sprawie...  zaczÄ…Å‚ cichym gÅ‚osem. ¦ DomyÅ›lam siÄ™!  przerwaÅ‚em
mu.
Pomimo zasępionej miny Ramaso uśmiechnął się:
 Właśnie dlatego przychodzę, żeby się pan nie domyślał. Proszę was, pewne wypadki
wymażcie z pamięci i świadomości. Po prostu nie było ich.
 Rozumiem. Czy przewiduje pan poÅ›cig?  ¦ Raczej nie. Ale wszystko możliwe.
Zaprosiłem go do wypicia kawy, on zapalił papierosa.
 Należy zachować ostrożność także wobec najbliższych sąsiadów  ostrzegł nauczyciel
wskazując ruchem głowy w strorię chaty wójta Rajaony.
 SÅ‚usznie.
Ramaso mierzył mnie długim, mocnym spojrzeniem.
 Obawiam się  rzekł  że może pana czekać wielka próba.
 Jaka?
 Próba sumienia. Jeśli przybędzie tu pościg, niezawodnie będą pana indagowali. Wiem, że
tak bardzo nie przepada pan za plantatorami, ale jako przybysz do tej kolonii ma pan pewne
zobowiązania wobec francuskich władz. Więc co odpowie im pan w danym wypadku?
 Zobowiązania wobec władz to jedna rzecz. Lecz ważniejszym szkopułem będzie to, że nie
lubię kłamać. Ale nie obawiajcie się, jakoś z tego wybrnę.
 Proszę pamiętać, że po stronie naszych robotników jest słuszność. Należy brać ich w
obronÄ™.
 Oczywiście...
  Na wczorajszej grupie zbiegów nie skończyło się. Bogdan podczas porannego polowania odkrył
w ustronnym miejscu nad rzeką kilku młodych Malgaszów, z których zachowania się wniósł że
to obcy. Wieś wykonywała swe codzienne czynności jak zwykle, tylko dzisiaj uwijało się na
drogach więcej mieszkańców. Przechodząc, często przystawali obok siebie, rzucali sobie
najświeższe wiadomości i szybko znikali. W powietrzu Ambinanitela wisiało zaczajenie.
Ludzie w tym nastroju garną się ku sobie, poznałem to nawet w mej chacie. Dziś na popołudniową
pogawędkę przybyło do mnie znacznie więcej sąsiadów niż w poprzednich dniach, a między
nimi rzadki gość, sołtys Bezaza. Ogólna troska tłumiła dąsy między rodami Zanikawuku a
Cyjandru. Ludzie odczuwali po-
f
182
183 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl