[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ki. Proszę pozwolić doktorowi Harringtonowi zająć się pa-
nem...
Bryce z rezygnacją dopuścił do siebie lekarza. Na po-
szarpaną rękę trzeba było założyć aż dziesięć szwów. Kost-
ka okazała się skręcona, ale na szczęście więzadła i kości
były nienaruszone. Doktor obandażował nogę Lexingtona
bandażem elastycznym. Kiedy skończył, Bryce zaczął cho-
dzić nerwowo w tę i z powrotem po korytarzu, mimo że
104
S
R
lekarz nakazał mu nie nadwerężać skręconej stopy.
Po czasie, który wydał mu się nieskończonością, prze-
transportowano Paige do jednej z sal pobytowych. Minęło
już kilka godzin od przywiezienia jej do szpitala. Oznaki
życia ustabilizowały się i wydawało się, że jej ciało odpo-
czywa; ciągle jednak nie odzyskała przytomności. Bryce
siedział teraz przy jej łóżku i trzymał ją za rękę. Patrzył na
urządzenia monitorujące jej stan, na wbitą w jej żyłę krop-
lówkę. Wyobraził sobie twarz Paige roześmianą, przy-
pomniał sobie, jak namiętnie kochali się minionej nocy.
Wszystko to wydawało się teraz odległe. Lexington wciąż
mówił do nieprzytomnej Paige, aż zasnął na krześle.
Dyżurna pielęgniarka zamieniła na korytarzu kilka słów z
lekarzem:
- Zpi na krześle, przy jej łóżku. Chciałam coś zrobić, że-
by było mu wygodniej, ale odmawia opuszczenia jej.
Lekarz stłumił ziewnięcie.
- Miał ciężki dzień i był bardzo zmęczony. Z tego, co
powiedzieli ludzie z górskiego pogotowia, z całą pewnością
uratował jej życie. Zrobił absolutnie wszystko, co można
było, i wszystko zrobił dobrze. To prawdziwy cud, że zdołał
ją znalezć i że ta kobieta do tej pory żyje. Teraz to już tylko
kwestia czasu. Musimy poczekać i zobaczyć, czy odzyska
świadomość.
- Bryce... śpisz?
Lexington obudził się i otworzył oczy. Przez okno szpi-
talnej sali wpadało światło poranka. Nad nim stał Joe
Thompkins.
105
S
R
- Nie, już się obudziłem.
Bryce miał ściągniętą twarz i trzydniowy zarost, wyglądał
nader mizernie. Przez trzy doby nie opuszczał sali, na której
leżała Paige. Teraz znowu wyciągnął do niej ręce i ujął jej
dłoń. Już trzy dni - a ona ciągle nie odzyskała przytomności.
Po dwóch dobach oficjalnie uznawano, że pacjent znajduje
się w stanie śpiączki. Lexington ucałował bezwładną dłoń.
- Współczuję ci, Bryce - powiedział Thompkins. - Czy
mogę ci jakoś pomóc?
Lexington przycisnął do piersi dłoń Paige, zamknął oczy i
odparł:
- Nie... Zrobiono wszystko, co mogło zostać zrobione.
Teraz pozostaje tylko czekać.
Joe oparł dłoń na ramieniu Bryce'a, ścisnął go po przy-
jacielsku i poradził:
- Spróbuj trochę odpocząć.
- Jasne... - mruknął bez przekonania Lexington. Znowu
patrzył na Paige. Podniósł się i stanął nad nią. Pogładził ją
po włosach, uważając, żeby nie naruszyć niewielkiego roz-
cięcia na jej głowie. Rana nie okazała się poważna, nie-
potrzebne były nawet szwy. Nie krwawiła wcale po tym, jak
Bryce wydobył ją spod śniegu.
Znowu zaczął do niej przemawiać, ściskać jej dłoń, gła-
dzić ją po twarzy. Był w desperacji. Człowiek, który zwykle
kierował wszystkim wokół siebie, teraz pozostawał całko-
wicie bezsilny. %7ładne bogactwo ani władza czy autorytet nie
mogły tu pomóc. Mógł tylko czekać.
Przeszedł dzień i nastał wieczór. Lexington wciąż nie
opuszczał ukochanej. Znowu pojawił się Thompkins. Wy-
106
S
R
leciał do Aspen natychmiast po telefonie Bryce'a. Joemu
serce się ścisnęło, gdy zobaczył, jak bardzo przyjaciel cierpi.
Thompkins od dawna u niego pracował. Szanował go bar-
dzo, wiedział, że jego szef jest uczciwym i prawym czło-
wiekiem. Wiele darów, jakie Bryce spontanicznie posyłał w
różne miejsca, dostarczał za pośrednictwem Joego, zamiast
oficjalnymi, związanymi z biurokracją sposobami. Wolał
udzielać pomocy po cichu, żeby jej adresaci nie czuli się
skrępowani.
Pomógł wydobyć się z opałów także i Thompkinsowi. Joe
był niegdyś policjantem. Przyjechał na wezwanie do biura
Bryce'a, kiedy było tam włamanie. Natychmiast się zaprzy-
jaznili. Parę lat pózniej zmarła żona Joego. Thompkins za-
łamał się kompletnie - popadł w głęboką depresję. Wziął
urlop zdrowotny. Nie był jednak w stanie się pozbierać.
Kiedy Lexington zorientował się, że Joe przestał walczyć i
nie próbuje powrócić do normalnego życia, pojechał do jego
mieszkania i po prostu siłą zabrał go stamtąd, wbrew jego
woli.
Przez następne pół roku Joe mieszkał u Bryce'a. Co-
dziennie przychodził psycholog na sesje terapeutyczne. Le-
xington nakłonił byłego policjanta do zajęcia się różnymi
rzeczami, które sponsorowała jego korporacja - drużyną so-
ftballową, ligą graczy w kręgle, usługami komunalnymi. W
końcu Joe odzyskał stopniowo dawny entuzjazm, radość ży-
cia. Był gotów zrobić wszystko dla człowieka, który do-
słownie wyciągnął go z depresji.
Teraz miał możliwość mu pomóc.
- Nie możesz tu tkwić, Bryce - powiedział. - Wracaj do
domu i prześpij się trochę. Ja tu pobędę. Jeżeli nastąpi
107
S
R
jakakolwiek zmiana, natychmiast cię zawiadomię. Nie po-
magasz sobie nijak, żyjąc na tym krześle. Paige dojdzie do
siebie. - Pociągnął szefa za ramię. - No chodz, zawiozę cię
do domu.
- Nie! - Lexington wyszarpnął się. - Nie odejdę stąd, do-
póki Paige nie odzyska przytomności!
- Co to za wrzaski?... - odezwał się słabiutki głos. Bryce
zerwał się, cały rozdygotany.
- Paige?...
Rozejrzała się po sali, zaskoczona. Popatrzyła na niego.
- Bryce? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - Uniosła rękę i
dotknęła zarośniętego policzka ukochanego. Ręka opadła z
powrotem. Paige uśmiechnęła się słabo: - Co ty ostatnio ro-
biłeś? Przepraszam cię, ale wyglądasz okropnie!...
Lexington natychmiast wcisnął przycisk wzywający pie-
lęgniarkę. Ogarnęła go nieopisana radość. Usiadł na skraju
łóżka, szczęśliwy, i drżącymi dłońmi ujął Paige za policzki.
Rozpłakał się, po raz pierwszy, odkąd skończył dziesięć lat.
Azy ściekały mu po policzkach strumieniami.
- Naprawdę? - odpowiedział. - W gruncie rzeczy ty też
nie najlepiej w tej chwili wyglądasz.
Joe był niezmiernie uradowany.
- Cóż... nie jestem już tutaj potrzebny - mruknął. -Dobre
wiadomości! - rzucił do wchodzącej pielęgniarki.
Ta wezwała lekarza.
- Gdyby zechciał pan na chwilę opuścić salę... - po-
wiedziała do Bryce'a.
- Jasne. - Nachylił się i ucałował Paige w policzek. -Zaraz
do ciebie wrócę. - Po raz pierwszy od trzech dni wyszedł na
korytarz.
108
S
R
- No, i jak się czujemy? - spytała pielęgniarka, popra-
wiając kroplówkę. - Ma pani szczęście, młoda damo. Ten
pan nie opuszczał krzesła przy pani łóżku przez trzy doby.
- Trzy doby? Jak to? Leżę tutaj już trzy doby?!... -Paige
próbowała się skupić, żeby przypomnieć sobie, dlaczego
znalazła się w szpitalu. - Co się stało? Ostatnia rzecz, jaką
pamiętam, to to, że jezdziłam na nartach.
- Porwała panią lawina. Nadszedł doktor.
- Witaj, Paige! Jak dobrze, że się pani obudziła! Mar-
twiliśmy się o panią. Zaraz sprawdzimy kilka rzeczy.
Lekarz badał jej stan przez czterdzieści pięć minut, z po-
mocą pielęgniarki, która jednocześnie opowiadała Paige do-
kładnie, co się po kolei działo, gdy straciła świadomość. W
końcu doktor uśmiechnął się, poklepał pacjentkę po ra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl