[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miesz?
Nie odrzekł Diament.
89
Usiądz polecił Szalej. Diament zajął miejsce na twardym krześle z wy-
sokim oparciem. Mogę cię tu chronić. I czyniłem tak. Rzecz jasna na Roke
będziesz zupełnie bezpieczny. Tamtejsze mury. . . Jeśli jednak wrócisz do domu,
musisz chcieć chronić samego siebie. To dla młodego człowieka trudne, bardzo
trudne. Próba woli, która jeszcze nie okrzepła, umysłu, który jeszcze nie dostrzegł,
do jakiego zmierza celu. Ze szczerego serca radzę, nie podejmuj tego ryzyka. Na-
pisz do rodziców i udaj się do Wielkiego Portu bądz na Roke. Połowa rocznej
opłaty, którą ci zwrócę, wystarczy do pokrycia pierwszych wydatków.
Diament siedział sztywno, nieruchomo. Ostatnio stał się rosły i krzepki jak
ojciec, wyglądał już jak mężczyzna.
Co masz na myśli, mistrzu, mówiąc, że mnie tu chroniłeś?
Tak jak chronię samego siebie odparł czarnoksiężnik. Po chwili rzekł
z irytacją: Taki jest układ, chłopcze. Wyrzekamy się pewnej mocy, by uzyskać
inną, większą. Odrzucamy niskie, cielesne żądze. Z pewnością wiesz, że każdy
prawdziwy mag żyje w celibacie. . .
Zapadła długa cisza.
A zatem dopilnowałeś, bym. . . bym. . .
Oczywiście. To mój obowiązek jako twojego nauczyciela.
Diament skinął głową.
Dziękuję rzekł, po czym wstał. Przepraszam, mistrzu. Muszę pomy-
śleć.
Dokąd idziesz?
Do portu.
Lepiej zostań tutaj.
Tu nie mogę myśleć.
W tym momencie Szalej powinien był się zorientować, z czym ma do czynie-
nia, ale tak czy inaczej nie mógłby chłopcu nic nakazać, bo już powiedział, że nie
będzie dłużej jego mistrzem.
Masz prawdziwy dar, Essiri powiedział używając imienia, które sam
nadał chłopcu u zródeł Amii. W Dawnej Mowie słowo to oznaczało wierzbę.
Nie do końca go rozumiem. Myślę, że ty w ogóle go nie pojmujesz. Uważaj! Złe
wykorzystanie daru, jego odrzucenie, może spowodować ogromną stratę, wielkie
zło.
Diament skinął głową cierpiący, zgodny, potulny, niewzruszony.
Idz rzekł czarnoksiężnik i chłopak poszedł.
Pózniej mag zrozumiał, że nie powinien był pozwalać chłopcu na wyjście
z domu. Nie docenił siły woli Diamenta, mocy zaklęć, które rzuciła na niego
dziewczyna. Ich rozmowa miała miejsce rankiem. Szalej wrócił do starożytnej
księgi magicznych sztuczek, nad którą pracował. W porze kolacji przypomniał
sobie o uczniu i dopiero gdy zjadł ją samotnie, przyznał, że Diament uciekł.
90
Szalej nie znosił niższych form magii. Nie rzucił zaklęcia odnajdującego, co
uczyniłby każdy czarownik. Nie wezwał też Diamenta. Był zły i może poczuł się
urażony. Ciepło myślał o chłopcu, zaproponował, że poleci go Mistrzowi Przywo-
łań, a jednak, podczas pierwszej próby, Diament się złamał.
Jak szkiełko mruknął czarnoksiężnik. Przynajmniej słabość ta dowiodła,
że nie jest grozny. Niektórym ludziom nie powinno się pozwalać krążyć na swo-
bodzie, jednak w tym młodzieńcu nie było nic złego, ani krzty niebezpieczeństwa
czy ambicji. Kompletnie bez kręgosłupa powiedział Szalej w pogrążonym
w ciszy domu. Niech sobie wraca pokornie do domu, do matki.
Złościło go jednak, że Diament tak bardzo go zawiódł. %7łe odszedł bez słowa
przeprosin bądz podziękowania.
Też mi dobre wychowanie, pomyślał.
* * *
Córka czarownicy zdmuchnęła lampę i położyła się do łóżka. Nagle usłyszała
krzyk sowy, odległe, melodyjne hu-hu-hu-hu, które sprawiało, że ludzie nazywali
te ptaki roześmianymi sówkami, i dzwięk ten wzbudził żal w jej sercu. To był
ich sygnał, gdy letnimi nocami wymykali się z domów w gąszcz łozin na brzegu
Amii. Nie chciała o nim myśleć, nie nocą. Zimą co noc posyłała do niego swoje
myśli. Nauczyła się zaklęcia matki, wiedziała, że działało. Posyłała mu swój do-
tyk, głos wymawiający raz po raz jego imię. Zawsze jednak natykała się na mur
powietrza i milczenia. Niczego nie dotykała. Nie słyszał jej.
Za dnia kilka razy odnosiła wrażenie, że jego myśli krążą gdzieś blisko. Gdy-
by wyciągnęła rękę, mogłaby go dotknąć. Nocą jednak dręczyła ją samotność,
poczucie odrzucenia. Wiele miesięcy temu przestała próbować do Diamenta do-
trzeć, wciąż jednak jej serce ściskało się z bólu.
Hu-hu-hu zahukała sowa pod oknem, a potem rzekła: Czarna Różo!
Zdumiona dziewczyna wyskoczyła z łóżka i otworzyła okiennicę.
Wyjdz na dwór szepnął Diament, mroczna sylwetka w blasku gwiazd.
Matki nie ma. Wejdz do środka.
Spotkała go na progu.
Długi czas obejmowali się mocno, w milczeniu. Diament miał wrażenie, jakby
trzymał w ramionach swą przyszłość, całe swoje życie.
W końcu dziewczyna poruszyła się i ucałowała go w policzek.
Tęskniłam szepnęła. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Jak długo możesz
zostać?
Jak długo zechcę.
91
Nie wypuszczając jego dłoni, poprowadziła Diamenta do środka. Zawsze nie-
chętnie wchodził do domu czarownicy, w chaos ostrych zapachów, tajemnic, cza-
rów i kobiecości, jakże odmienny od wygodnej domowej siedziby czy surowych
pokojów czarnoksiężnika. Stojąc na środku, głową niemal sięgał pęków ziół wi-
szących u powały. Drżał niczym koń. Był napięty i znużony w ciągu szesna-
stu godzin pokonał odległość czterdziestu mil, nie zatrzymując się nawet, by coś
zjeść.
Gdzie twoja matka? spytał szeptem.
Nie wróci przed rankiem. Czuwa przy starej Paproci, która dziś umarła.
Skąd się tu wziąłeś?
Przyszedłem.
Czarnoksiężnik cię wypuścił?
Uciekłem.
Uciekłeś? Dlaczego?
%7łeby cię nie stracić.
Spojrzał na nią, na ową żywą ciemną twarz pod obłokiem splątanych włosów.
Róża miała na sobie jedynie koszulę i dostrzegł pod nią delikatne wzgórki mięk-
kich piersi. Ponownie przyciągnął ją do siebie. Choć objęła go, wkrótce cofnęła
się i zmarszczyła brwi.
%7łeby mnie nie stracić? powtórzyła. Nie przejmowałeś się tym całą
zimę. Czemu teraz wróciłeś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]