[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
bora specjalnie powiedziała o zgubionym guziku, który zastąpiłam broszką ze
sztucznego kryształu, która kiedyś też należała do kogoś innego...
Już. To powinno poskutkować. Rose z ramionami skrzyżowanymi na piersi
czekała na wybuch.
- Poczułaś się znieważona i dlatego uciekłaś?
Zamknąwszy oczy, skinęła głową.
- Zostałam poniżona - szepnęła.
- Debora to złośliwa bestia - mruknął pod nosem. - Chciała cię wprawić w za-
kłopotanie. Już rozmawiałem o tym z rodzicami i możesz być pewna, że Debora nie
zostanie zaproszona na nasz ślub.
- Och, przestań! Obydwoje wiemy, że nie będzie żadnego ślubu.
- Nie powiedziałem rodzicom, że zostawiłaś pierścionek... - Sięgnął do kie-
szeni. - I nie musimy im o tym mówić.
- Duncan! - Rose energicznie potrząsnęła głową. - Odszedłeś z Deborą i nie
widziałeś tego, co stało się pózniej. Wszyscy zaczęli szeptać. Zobaczyłam wyraz
twarzy twojej matki... Była wstrząśnięta.
- Oczywiście, że tak! Skoro jeden z gości obraził jej przyszłą synową!
- Och, mylisz się, Duncan! Ona właśnie wtedy odkryła, że jej przyszła syno-
wa jest... nikim.
- Nawet ryzykując, że mnie oskarżysz o lekceważenie twoich uczuć - odparł z
namysłem - śmiem twierdzić, że wyobraziłaś sobie te reakcje. Ludzie byli zli na
Deborę, nie na ciebie. - Zmusił się do uśmiechu. - Nie miałaś najmniejszego powo-
du do ucieczki.
On nic nie rozumiał! To dziwne, ale Duncan, nie zorientował się jeszcze, jak
bardzo go oszukała... Jakże łatwo byłoby teraz wszystko zbagatelizować, uśmiech-
nąć się, wpaść w jego ramiona, pozwolić, by z powrotem wsunął pierścionek na jej
palec!
Ale Rose nie mogła tak postąpić. Być może jeszcze nie rozumiał, ale nieba-
S
R
wem zrozumie. Nie mogłaby żyć w atmosferze ciągłego zagrożenia, bojąc się spo-
tkań towarzyskich i zastanawiając, kiedy znów zostanie zdemaskowana.
- Nie mogę tego zrobić - powiedziała sama do siebie.
Zbierało jej się na płacz, resztkami sił powstrzymywała łzy.
- Czego nie możesz zrobić?
- Nie mogę nadal udawać, że jestem kimś, kim nie jestem.
Roześmiał się.
- A kogo udajesz, można wiedzieć?
- Kobietę wyrafinowaną, światową, która odniosła życiowy sukces... Kogoś,
kto zna się na sztuce i muzyce, bywa w drogich restauracjach i nosi markowe ubra-
nia. Kogoś, kto posiada mercedesa! Och! - Zakryła twarz dłońmi.
- Rose... - Duncan obszedł ladę i objął Rose ramieniem.
Ton jego głosu w dziwny sposób ją poruszył. Gdyby krzyczał, przeklinał lub
coś w tym rodzaju... Ale przeciwnie, on wypowiedział jej imię tak, jakby ją na-
prawdę kochał! To dodało jej odwagi i opowiedziała całą resztę. O przeczytaniu
terminarza... i wszystkim, co się potem zdarzyło.
- Okłamywałam cię przez cały czas - zakończyła.
Spodziewała się, że przynajmniej spiorunuje ją wzrokiem albo odsunie się od
niej z niesmakiem na twarzy. On jednak uścisnął ją mocniej ramieniem.
Rose zwiesiła bezwładnie głowę na jego piersi. Nie mogła się powstrzymać;
ramiona miał tak silne i ciepłe, ona zaś potrzebowała ukojenia.
- Kłamałaś... o wszystkim? - spytał nagle, a gdy skinęła głową, bez wątpienia
brudząc mu koszulę makijażem, dodał z wyraznym napięciem: - O tym, że mnie
kochasz, też?
- Och, nie! - Odsunęła się, by spojrzeć mu w twarz. - Na ten temat nigdy nie
kłamałam! - zapewniła żarliwie.
- A więc mnie naprawdę kochasz? - Uśmiechnął się czule.
- Tak. Właśnie dlatego to wszystko zrobiłam.
S
R
- Ja też cię kocham, Rose. - Westchnął głęboko. - Może więc zaczniemy od
początku?
Pokusa była ogromna, ale odepchnęła ją.
- Nie możesz mnie kochać - powiedziała z nie skrywanym smutkiem. - Wcale
mnie nie znasz.
- Ależ znam cię - zapewnił, dotykając jej policzka. - Wiem, że gdy przeby-
wam z tobą, czuję się bardziej ożywiony, niż gdy jestem sam. I po raz pierwszy
pragnę dzielić z kimś życie. I dobro, i zło. I radość, i smutek. Wszystko chcę z tobą
dzielić, Rose.
Mimo że serce jej przepełniało szczęście, raz jeszcze zaprotestowała.
- Ale ja nie pasuję do ciebie. Sprawy, które ty przyjmujesz naturalnie, dla
mnie są nowe i obce. Nawet nie potrafię grać w tenisa! Po prostu nie umiem trafić
w piłkę.
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu roześmiał się głośno.
- Nauczę cię, jeśli zechcesz - powiedział.
- Przestań się śmiać! To jeszcze nie wszystko... - Rose postanowiła być cał-
kiem szczera. - Nie podobała mi się ta okropna muzyka, którą słyszeliśmy w fil-
harmonii. I w ogóle nie poruszył mnie obraz twego przyjaciela artysty. Uważam, że
jego twórczość jest beznadziejna. - To już koniec. Wyznała wszystko.
- W ostatniej kwestii zgadzam się z tobą całkowicie - przyznał Duncan. - Ale
jeśli chodzi o Moderno 3, mam inne zdanie. Uwielbiam muzykę współczesną. Wi-
dzisz? - Zakreślił ręką koło wokół nich. - Zwiat się nie skończył, dlatego że mamy
inne zdanie na jakiś temat.
- Ale, Duncan... - zająknęła się. - Ja nie potrafię dopasować się do tych
wszystkich ludzi, których zaprosili twoi rodzice. A jeśli oni mnie nie zaakceptują,
skończę tak samo jak Debora.
- Z pewnością tak nie będzie. - Popatrzył na nią tak ostro, jakby chciał nią po-
trząsnąć. - Czy wiesz, że oskarżasz moich rodziców i ich przyjaciół o płytki sno-
S
R
bizm?
- Nie miałam takiego zamiaru. - Była zdziwiona taką interpretacją jej słów.
- A poza tym, mówisz tak, jakbyś wstydziła się swego pochodzenia - dodał
niemal oskarżycielskim tonem.
- Ależ nie! - Jak mógł o niej tak pomyśleć! - Miałam na myśli tylko to, że po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]