[ Pobierz całość w formacie PDF ]
załem się z niego.
Renee położyła dłoń na jego policzku i pokręciła głową.
- Nie masz racji, Linc, i wiesz, że Marcus powiedziałby to samo. Dlaczego wciąż
się zadręczasz czymś, czego już nie można zmienić?
Drzwi na tyłach domu otworzyły się i dobiegł ich śmiech i radosne okrzyki.
- Mamo! Możemy mieć zjeżdżalnię przy naszym basenie?
R
L
T
Po chwili w pokoju pojawiły się dzieci Marcusa, blizniaczo do niego podobne.
Anna i Daniel stanęli jak wryci. Anna, młodsza z rodzeństwa, przekrzywiła głowę.
Daniel szeroko się uśmiechnął.
- Cześć, wujku.
- Cześć, Danielu, cześć, Aniu. - Linc patrzył z niedowierzaniem na ośmioletniego
Daniela, który był kopią swojego ojca. Miał ten sam uśmiech, te same niebieskie oczy,
ten sam opadający na czoło kosmyk.
- Przywiozłem wam coś. - Linc podał każdemu z dzieci torbę z zabawkami, które
kupił po drodze. Nie miał pojęcia, co kupić, więc zaufał sprzedawczyni.
Daniel krzyknął z radości na widok samochodu z pilotem, a jasnowłosa niebiesko-
oka Anna z uśmiechem przytuliła do piersi lalkę. Przez moment Linc pomyślał o Molly.
O dziecku, które nosiła. Zastanowił się, jak by to było ujrzeć taki uśmiech na twarzy
swojego dziecka. Kupić mu prezent i wiedzieć, że dobrze wybrał, bo dziecko przybie-
głoby do niego, wyciągając ręce, by go uściskać.
Dzieci Marcusa podziękowały mu, po czym znów wyszły na dwór nacieszyć się
nowymi zabawkami.
- Dziękuję - powiedziała Renee.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić - odparł, przenosząc wzrok z pustego miejsca,
gdzie chwilę wcześniej stały dzieci, na szwagierkę. - Starcza ci pieniędzy?
- Dajemy sobie radę, Linc. Wciąż ci to powtarzam. - Poklepała go po ręce. - Już nie
musisz nam pomagać, w każdym razie finansowo. Mam pracę, a ubezpieczenie było
bardzo wysokie. Dajemy sobie radę.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić - powtórzył.
Renee podniosła z podłogi papierowe torby i położyła je na stoliku. Potem z wes-
tchnieniem usiadła znów w fotelu.
- Linc, nie przynoś nam już prezentów. Nie przysyłaj pieniędzy. - Kiedy zaczął
protestować, uniosła rękę. - Ja i dzieci chcemy cię widywać. One potrzebują mężczyzny,
kogoś, kto będzie się nimi opiekował i poradzi im w sprawach, w których matka jest
bezradna.
- Ja nie potrafię znalezć wspólnego języka z dziećmi. Nie powinienem...
R
L
T
Pochyliła się i położyła rękę na jego kolanie.
- Powinieneś. Dzieci chcą spotykać się ze swoim wujkiem. Nie oczekują od ciebie
cudów. Pomagasz nam finansowo, ale jako wujek...
Urwała, a on wiedział, co chciała powiedzieć. Jako wujek zawiódł te dzieci.
- Chciałem, ale... - Jak miał wyjaśnić, że ilekroć je widzi, przypominają mu o
Marcusie? O tym, że to przez niego straciły ojca? Jakim może być dla nich przykładem?
Renee uścisnęła jego rękę.
- %7ładnych ale, Linc. Najlepiej będzie dla nich i dla ciebie, jak zaczniecie spędzać
razem więcej czasu. Nic tak nie leczy złamanego serca jak rodzina. Moim zdaniem, to ty
z nas wszystkich najbardziej tego potrzebujesz.
Molly już od tygodnia była w domu. Spędziła idiotycznie dużo czasu, robiąc po-
rządki w szafach i szufladach, gdzie panował idealny porządek. Posadziła w ogrodzie
nowe rośliny. Spacerowała z Rockym, codziennie wypuszczając się dalej, żeby oczyścić
umysł i dbać o kondycję fizyczną, co zalecił jej lekarz. Czasami zabierała Duke'a, psa
pani Whitcomb, swojej starszej sąsiadki, który lubił bawić się z Rockym.
Podania o pracę, które wysłała przed wyjazdem do Las Vegas, przyniosły rezultaty.
Była już na dwóch rozmowach kwalifikacyjnych, jedna z nich wyglądała obiecująco.
Molly miałaby za miesiąc zacząć pracę. W innej sytuacji cieszyłaby się, że znów zaczyna
się rok szkolny, że pozna nowych uczniów, będzie planować zajęcia, ale...
Z jakiegoś powodu nie była w stanie się cieszyć.
Jayne robiła, co mogła, by poprawić jej nastrój, wyciągała ją na kolację, na zakupy
czy do kosmetyczki. Molly chodziła z nią z nadzieją, że wszystkie te atrakcje zdejmą z
jej barków choć trochę ciężaru.
Niestety wszystko na nic.
Dzwoniła do Alex i Sereny i wysyłała im mejle, zapewniając, że u niej wszystko w
porządku. Ilekroć jednak pytały o Linca, unikała odpowiedzi.
Minął pierwszy trymestr ciąży, i poranne nudności ustąpiły. Lekarz wyznaczył
termin porodu na marzec. Nadeszła pora, by zacząć robić plany. Kiedy wróci do pracy,
czasu ledwie jej starczy na sen i przygotowanie lekcji.
R
L
T
Któregoś dnia zajrzała do sklepu z artykułami dla dzieci i oglądała kołyski z paste-
lowymi kocykami oraz pluszowe zabawki. Po sklepowych alejkach krążyło mnóstwo
przejętych, wymieniających całusy par.
Molly poczuła się jeszcze bardziej samotna. Położyła rękę na brzuchu, który już
zakrywała luzniejszymi spodniami i tunikami. Moje maleństwo, pomyślała, szkoda, że
nie ma tu twojego taty. Właśnie odwróciła się do wyjścia, kiedy ujrzała wchodzącą do
sklepu Jayne. Przywitały się serdecznie.
- Co tu robisz?
- Wspomniałaś, że pójdziesz dzisiaj kupić meble dla dziecka. To żadna przyjem-
ność wybierać je samej - odparła Jayne.
- Cieszę się, że jesteś. - Azy napłynęły do oczu Molly.
- Daj spokój. - Jayne żartobliwie pogroziła jej palcem. - Wybierzemy coś?
Molly kiwnęła głową.
- Damy radę, Molly. - Jayne znów ją uścisnęła, a potem ruszyły w stronę kołysek.
- Jak długo jeszcze będziesz zachowywał się jak skończony idiota?
Linc podniósł wzrok na Connera, który skrzyżował ręce na piersi.
- Słucham?
- Jesteś nieszczęśliwy. Siedzisz tutaj, a ona wyjechała. Wsiadaj do samolotu i leć
do niej.
Linc westchnął.
- To nie takie proste.
- A kiedy życie jest proste? Myślisz, że moje małżeństwo to sama radość? Też
mieliśmy trudne chwile. To normalne. - Conner podszedł do biurka i usiadł w fotelu dla
gości.
Linc spojrzał na zegar w kształcie kostki do gry, kiczowatą pamiątkę, która zupeł-
nie tutaj nie pasowała. Ale przypominała mu o Molly i tych kilku beztroskich chwilach.
Przez ostatnie dni myślał głównie o Molly. Bawiąc się zegarem, wracał pamięcią
do wieczoru w akwarium, do dnia nad jeziorem. Nie odpowiadała na jego telefony ani
mejle. Pewnie go znielubiła.
R
L
T
- A skoro mowa o Molly, widziałeś ten nowy program? - spytał Connera.
Po wyjezdzie Molly Linc się tym nie interesował. Jego entuzjazm minął wraz z jej
wyjazdem, choć to był jego pomysł. Podpisał się pod tym projektem, nawet na niego nie
patrząc, i przekazał go do działu marketingu.
Conner wzniósł oczy do nieba.
- Chciałbym ustalić datę wejścia z tym na rynek. - Linc przeglądał kalendarz. -
Możliwie jak najwcześniej w drugim kwartale, żeby znalazł się na półkach przed zakoń-
czeniem roku szkolnego.
- Nie będę z tobą o tym rozmawiał, dopóki go nie obejrzysz - rzekł Conner, wsta-
jąc. - Zdziwisz się, jak zobaczysz, czego Molly dokonała. Nie możesz tego w nieskoń-
czoność unikać.
- Niczego nie unikam, jestem zajęty.
- Sam siebie okłamujesz. - Conner pokręcił głową. - Przez chwilę myślałem, że się
zmieniłeś. Tak się cieszyłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]