[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Melinda potrząsnęła gwałtownie głową, wciąż leżąc na skrzyni.
Nie! Nie! Nie zmuszaj jej, by została! Ona musi odejść. Pozwól jej
odejść... Znów potrząsnęła głową.
Spokojnie, Melindo. Spróbuj się uspokoić. Po prostu leż cicho.
To był John. Siedział na brzegu skrzyni. Trzymał jej dłoń i gładził
delikatnie. Otworzyła oczy. Spojrzała w górę i ujrzała nad sobą pełną
współczucia twarz Johna. Jednak ponownie je zamknęła, wtulając się w
miękki, gruby koc.
SAYSZAAA PRZYTAUMION ROZMOW, TAK JAKBY
DOBIEGAAA ONA Z SSIEDNIEGO POKOJU. Starała się rozpoznać
głos mówiącego mężczyzny. Zmarszczyła brwi. Usiłowała dopasować ten
głos do twarzy, ale nie potrafiła. Wszystko brzmiało zbyt niewyraznie.
Nasłuchiwała uważnie.
JEZLI POZWOL JEJ ODEJZ, TO MOG STRACI J NA
ZAWSZE, A TEGO BYM NIE ZNIÓSA.
Każde słowo sprawiało jej ból. Usiłowała ponownie skojarzyć głos z
twarzÄ…, której jednak wciąż nie mogÅ‚a sobie przypomnieć. POTEM MÓWIA
LEKARZ:
102
RS
... NIE POSAUCHA MOJEJ RADY. NIEZNANY M%7Å‚CZYZNA
POWIEDZIAA
COZ ZCISZONYM GAOSEM. TAUMACZYA LEKARZOWI,
DLACZEGO NIE CHCE DOSTOSOWA SI DO JEGO ZALECEC.
WEDAUG NIEGO, NAJLEPIEJ BDZIE, JEZLI MELINDA...
Melinda! TERAZ ZNOWU MÓWIA LEKARZ. PRÓBOWAA
PRZEKONA TEGO M%7Å‚CZYZN, BY POZWOLIA JEJ ODEJZ,
SKORO ONA TEGO CHCE.
Melinda zacisnęła mocno powieki i po raz kolejny usiłowała
przypomnieć sobie twarz tego mężczyzny. Z początku obrazy pojawiające
się w jej umyśle były niewyrazne. Twarz zmieniała się i poruszała tak, że w
końcu powstało wiele nierozpoznanych, obcych jej wizerunków. Próbowała
uporządkować obrazy. Starała się w miejsce luk wstawić brakujące
fragmenty. Ujrzała ZAOTY ODBLASK SAOCCA NA JASNYCH
WAOSACH.
Nagle uświadomiła sobie coś... Ten mężczyzna istniał nie tylko w jej
przeszłości, ale również w jej obecnym życiu. On posiadał klucz do jej
pamięci i musiał go przed nią ukrywać. Dlaczego?
Wciąż słyszała rozmowę lekarza z nieznanym mężczyzną. Znów
spróbowała dopasować twarz do głosu. Znała lekarza. Potrafiła przywołać z
pamięci jego obraz. Nawet wiedziała, jak się nazywał. DOKTOR
MACDONALD. M%7Å‚CZYZNA W ZREDNIM WIEKU, RACZEJ
KORPULENTNY, W KAMIZELCE, Z ZEGARKIEM NA AACCUSZKU.
STOJC MIAA ZWYCZAJ UNOSI SI NA PALCACH. ZNAAA GO
DOBRZE. ZAWSZE PODZIWIAAA JEGO NIEZWYKA PROSTOLI-
NIJNOZ. NIEZNANEMU M%7Å‚CZYyNIE NIE PODOBAAO SI TO, CO
MÓWIA LEKARZ. ALE TO NIE MIAAO ZNACZENIA. DOKTOR BYA
103
RS
PRZEKONANY O SAUSZNOZCI SWOICH POSTANOWIEC. BYA
UPARTY. NIE CHCIAA DA ZA WYGRAN. NIEZNAJOMY
M%7Å‚CZYZNA PRZERWAA LEKARZOWI. BYA ZDECYDOWANY.
MÓWIA WAADCZYM TONEM. ON RÓWNIE%7Å‚ NIE CHCIAA DA ZA
WYGRAN.
TO MO%7Å‚E OKAZA SI DLA NIEJ ZGUBNE... NIE MOG NA
TO POZWOLI.
Znów coś zabłysło w jej pamięci. Wzięła głęboki oddech i jeszcze raz
spróbowała skojarzyć głos z twarzą. Pojawił się niewyrazny obraz.
CZUPRYNA JASNYCH WAOSÓW I OCZY, PRZENIKLIWE, BYSTRE
OCZY. Serce zaczęło jej bić szybciej. Nagle przypomniała sobie rysunek,
który kiedyś zrobiła w notesie. To było kilka tygodni temu, a miała
wrażenie, że całe wieki upłynęły od momentu, gdy rysowała to, siedząc w
swoim biurze w redakcji dziennika, Brisbane". Te oczy, uśmiech...
wędkarz... znoszone spodnie...
ADAM! wykrzyknęła, tracąc oddech. To odkrycie bardzo ją
poruszyło. Wszystko w jej głowie zaczęło wirować. Zagadkowe obrazy
nagle zaczęły do siebie pasować. O tak, to był Adam, ten nieznajomy
mężczyzna, którego głos jeszcze teraz rozbrzmiewał w jej głowie,
ADAM! Zwiadoma była tego, że wymawia głośno jego imię.
Poczuła przy sobie ramiona Johna. ADAM! ADAM! ADAM!
Cii uspokajał ją John. Już dobrze.
Dziwne... Przygarnął ją teraz tak, jakby czekał właśnie na ten moment,
gotowy ukoić jej ból.
A ból był bardzo silny! Pojawił się strach, poczucie zagubienia i
smutku.
Adam! powiedziała z histerią w głosie. To był Adam...
104
RS
Cii mówił John. Wiem, że cierpisz, ale jestem tutaj. Staraj się
uspokoić.
Ten sen! Wtuliła się w przyjaciela. Znowu się zaczyna! Ale to
nie sen. To się dzieje na jawie. W rzeczywistości!
Zaczął gładzić jej włosy, choć wiedział, że w tej chwili nic to nie
pomoże.
Nagle Melinda usiadła. John zabrał ręce z jej ramion, ale nie mógł
oderwać wzroku od jej twarzy.
Nie chcę dłużej tu być. Nie mogę.
Nie możesz tego tak pozostawić powiedział cicho.
Rozejrzała się wokół, jakby szukając jakiejś drogi ucieczki. Znów
spojrzała na zdjęcia wiszące na drugim końcu ściany. Wstała powoli,
trzymając Johna za rękę. Pomógł jej tam podejść.
Ujrzała spokojne szare oczy z jej snu. Patrzyły na nią i były takie
same, jak na jej rysunku. Tego ciepła płynącego z tych oczu szukała za
drzwiami, które w jej śnie nie chciały się przed nią otworzyć. Nie wyglądał
na więcej niż trzy latka, mimo to był dość duży.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]