[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dzwięki świąt. Dzwięki domu. Mari przypomniały się stoły uginające
się od pyszności. Po chwili zatrzymała się w wejściu do ogromnej sali.
Wszystkie oczy skierowały się w jej stronę. Błysnęły flesze. Stała bez ruchu,
jak skamieniała. Powiodła wkoło wzrokiem: wytwornie ubrani
przedstawicieli świata medycyny stali obok miejscowych notabli.
Nagle spostrzegła Rowana w smokingu. Jego widok dosłownie zapierał
dech. Zaczesane do tyłu włosy opadały mu na kołnierz, niebieskie oczy
płonęły ogniem. Spodziewała się, że ją zignoruje, ale o dziwo ruszył w jej
kierunku. Wszystkie pary oczu obserwowały go uważnie.
Stanął pół metra od niej i skinął głową księciu.
Wasza Wysokość, chciałbym zatańczyć z Mari. Jesteśmy to winni
mediom.
Winni mediom? A czy sobie nic nie są winni? Jak on może tak stać i
patrzeć na nią, jakby nic się między nimi nie wydarzyło? Przez krótką chwilę
miała nieprzepartą ochotę, by go kopnąć. Powstrzymała się. Nie chciała psuć
127
R
L
T
wieczoru. Postąpiwszy krok do przodu, położyła rękę na jego ramieniu.
Rowan dał znak muzykom. Przy ich akompaniamencie solista zaintonował
Ave Maria .
Wybór utworu sprawił, że w Mari wstąpiła nadzieja. Przeszli na środek
parkietu. Inni rozstąpili się na bok.
Wybrałeś piękny utwór powiedziała, kołysząc się w ramionach
Rowana.
Bo pasuje do sytuacji. Przyglądał się jej z grymasem na twarzy
Co? Nie podoba ci się moja suknia?
Podoba. Ale bardziej podoba mi się kobieta, którą suknia okrywa
odrzekł.
To dlaczego tak się krzywisz?
Bo chcę, żeby ta farsa się wreszcie skończyła.
Aha szepnęła Mari, czując, że robi jej się gorąco.
Wierzysz? %7łe mi się podoba...? Poruszali się płynnie. Ich ciała
rozumiały się zarówno na parkiecie, jak i w sypialni.
Tak, bo nawet kredy się kłóciliśmy, nigdy mnie nie okłamywałeś.
Więc dlaczego uciekłaś? Dlaczego śpisz na innym piętrze?
Naszym problemem nie jest seks.
A co? Przypomnij mi.
To, że się zamykasz przede mną. Długo trwało, zanim zrozumiałam,
że zasługuję na szczęście. Ty też.
Więc nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
Muzyka ucichła. Odprowadził Mari do jej rodziców.
Z całym szacunkiem, ale proszę się nią lepiej opiekować.
Susan Mandara z trudem stłumiła śmiech. Adeen Mandara uniósł
pytająco brwi.
128
R
L
T
Słucham?
Mari powinna mieć znacznie lepszą ochronę.
Skinąwszy głową, Rowan odwrócił się i wtopił w tłum.
Pięć godzin pózniej, tuląc do piersi poduszkę, Mari patrzyła, jak w
pokoju oświetlonym jedynie blaskiem księżyca jej matka kładzie się do
sąsiedniego łóżka.
Mamo, czy naprawdę nie stać nas na to, żebyś miała własny pokój?
Susan przewróciła się na bok, twarzą do córki.
Wiesz, kochanie, byłam pewna, że dzielisz apartament z doktorem
Boothe'em i że twój pokój będę miała do swojej wyłącznej dyspozycji.
Wiatr znad oceanu poruszył zasłonami w oknie. Z plaży docierały
odgłosy muzyki.
Rowan i ja nie jesteśmy razem odparła Mari, wracając myślą do ich
wspólnego tańca. To... to był przelotny romans.
Nieprawda. To były najcudowniejsze dni, jakie w życiu przeżyła.
Kochanie, ty nie należysz do kobiet, które miewają romanse
przypomniała jej matka. Dlaczego zerwaliście?
Azy napłynęły Mari pod powieki.
Nie, mamo, nie chcę o tym rozmawiać. Obróciła się na wznak i
zamknęła oczy.
Po drugiej stronie pokoju matka usiadła na łóżku.
Kiedy byłam w twoim wieku, popełniłam największy błąd w swoim
życiu.
Wiem, poślubiłaś tatę powiedziała Mari. Może była genetycznie
predysponowana do nieudanych związków? Każde z jej rodziców dwukrotnie
się rozwodziło.
Kochałam twojego tatę. To, że za niego wyszłam, nie było błędem.
129
R
L
T
Susan przyciągnęła kolana do piersi i ciągnęła: Błędem była wiara w to, że
go zmienię. On myślał podobnie: że mnie zmieni. Na początku Adeenowi
podobało się, że jestem takim wolnym duchem, a mnie imponowało jego silne
przywiązanie do ojczyny. Z czasem jednak to zaczęło nam przeszkadzać.
Mari słuchała z uwagą. Co matka usiłuje jej powiedzieć? %7łe człowiek
się nie zmienia?
Mamo, musisz mówić jaśniej.
Twój ojciec i ja nie byliśmy zbyt dobraną parą. Nie byliśmy też
szczególnie dobrymi rodzicami, ale... Ale mamy fantastyczną córkę.
W głosie matki pobrzmiewała nieskrywana duma. Może więc,
pomyślała Mari, nie była dla rodziców rozczarowaniem?
Wiele nas jednak z Adeenem łączyło i może gdybyśmy skupili się na
tym, nasze małżeństwo by przetrwało.
Korciło Mari, by opowiedzieć matce o kłótni z Rowanem. %7łe chce, aby
się przed nią otworzył. Z kolei on oskarżył ją, że to ona dusi w sobie emocje.
Miała straszny mętlik w głowie, ale wreszcie nie wytrzymała:
Czy wiesz, jak trudno jest kochać ideał? Chodzące dobro? Zwiętego?
Matka wyciągnęła rękę do córki. Splotły dłonie.
Więc kochasz go?
Oczywiście. Tylko nie wiem, jak do niego dotrzeć.
Byliście razem... Jak długo? Tydzień? Szybko się, kochanie,
poddajesz.
Mari obruszyła się.
Znamy się z Rowanem od lat. A to był bardzo intensywny tydzień.
Mimo to rezygnujesz? Miałam nadzieję, że okażesz się mądrzejsza niż
ja. Matka ścisnęła jej rękę, po czym ją puściła. Przemyśl to jeszcze.
Dobranoc, skarbie.
130
R
L
T
Przez pół nocy Mari patrzyła przez okno na wodę połyskującą w blasku
przystrojonych świątecznie drzew palmowych. Fale zalewające brzeg
przypominały jej o niedawnej wyprawie jachtem. Rowan tak bardzo się starał,
tak bardzo próbował podnieść ją na duchu, nie tylko słowami, ale czynami.
A ona co dla niego zrobiła? Nic.
Zamiast zaakceptować go takim, jakim jest, stawiała żądania, Rowan
zaś w pełni ją akceptował. Nawet gdy się nie zgadzali, szanował jej opinię.
Psiakość! Dlaczego postępowała tak głupio? Nic dziwnego, że ogrodził
się murem. Wszyscy go zawiedli: rodzice, brat. Myśleli wyłącznie o sobie.
Owszem, zaprzyjaznił się z kolegami w szkole, ale jak sam twierdził czuł,
że od nich odstaje.
A teraz ona go zawiodła; chciała czegoś, czego nie był w stanie jej dać.
Chciała tego ze strachu, bo była zakompleksiona, bo nie wierzyła w siebie.
Ale to się zmieniło, nabrała pewności, odwagi. I zrozumiała, co
powinna zrobić: walczyć o ukochanego mężczyznę.
Powrót do kliniki zawsze go cieszył. Odkąd przeniósł się do Afryki, tu,
w tym budynku, ubrany w fartuch lekarski, spędzał wszystkie święta. Brał
dyżur i troszczył się o pacjentów, wychodząc z założenia, że święta są dla
ludzi obdarzonych rodziną.
Jednakże w tym roku, mimo choinek z migającymi lampkami,
atmosfera wydawała mu się wyjątkowo mało świąteczna. Wręczył pacjentom
prezenty, które kupił z Mari, i pogrążył się w pracy.
Przytrzymując ramieniem telefon, wysłuchał sprawozdania Elliota o
tym, jak się miewa Issa, a potem relacji z jego pobytu w Australii. Słuchając,
jednocześnie sprawdzał dane w komputerze: rano ma być wypisana do domu
kobieta ze swoim nowo narodzonym dzieckiem.
W jednym skrzydle budynku znajdował się liczący trzydzieści łóżek
131
R
L
T
oddział szpitalny, w drugim mieściła się nieduża, lecz doskonale wyposażona
przychodnia. Na miejscu personel medyczny składał złamane kończyny,
przyjmował porody, prowadził walkę z AIDS. Najgorsze, kiedy zjawiała się
ciężarna zarażona wirusem HIV. Oczywiście nie każdemu można było
pomóc, ale Rowan robił, co mógł.
Przy dyżurce dwie pielęgniarki rozmawiały z lekarzem, poza tym
panowała cisza.
Elliot, jak masz coś ważnego, to mów. A jak nie, to muszę kończyć;
czeka mnie świąteczna kolacja.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]