[ Pobierz całość w formacie PDF ]
standardowe stawki, żebym robił te zdjęcia, parszywego dolara za pstryknięcie, a
gdybym odmówił, to straciłbym pracę. Zrezygnowałem, jak tylko trafiła mi się
okazja. To był paskudny interes. - Patrzył na zacierające się i niknące kontury hotelu
od strony wjazdu. W tej chwili o zmierzchu jego fasada była posępnie biała. - Nigdy
nic z tego nie miałem. Nawet nie wiedziałem, kim byli ci ludzie.
- Ani razu?
- Nie rozumiem, co to znaczy.
- Czy nie sfotografował pan kiedyś kapitana Hillmana i jego dziewczyny?
Twarz jego zbladła i zwilgotniała.
- Nie wiem. Nigdy nie znałem nazwisk.
- Tej wiosny rozpoznał pan Hillmana w Newport.
- Oczywiście, był pierwszym oficerem na statku Mike a. Zobaczyłem go
wtedy, kiedywszedłem na pokład.
- A kiedy indziej już nie?
- Nie.
- Kiedy aresztowano pana i Mike a? Na wiosnę 1945?
Skinął głową.
- Piątego marca. Nie zapomnę tego. To jedyny raz, kiedy byłem aresztowany.
Potem, kiedy mnie wypuścili, już nigdy więcej tu nie wróciłem. Aż dopiero teraz. -
Rozejrzał się dokoła po posesji hotelowej, jakby go zdradziła po raz drugi.
- Jeśli pan podaje prawdziwą datę, nie pan zrobił to zdjęcie, o którym mowa.
- Nie kłamię. W tym czasie Sipe miał już kogoś innego.
- Co mu dawało taką władzę nad tym hotelem?
- Myślę, że coś go łączyło z zarządem. Zatuszował dla nich jakąś aferę, dawno
już temu, z aktorką filmową, która tu mieszkała.
- Czy Mike mieszkał tu w czasie, kiedy go aresztowali?
- Tak. Oddałem do użytku jego i Carol mój pokój służbowy. Spałem w
sypialni personelu. Myślę, że Otto Sipe pozwolił Carol zostać w tym pokoju przez
jakiś czas potem, jak aresztowano Mike a i mnie.
- Czy ten pokój sąsiadował z jego pokojem na końcu korytarza?
- Tak.
- Czy było w nim mosiężne łóżko z poręczami?
- Tak. A dlaczego?
- Po prostu byłem ciekaw. Od wojny nie zmieniano umeblowania. Wspólna
łazienka mogła być bardzo wielką wygodą dla Sipe a, jeśli Carol wpadła mu w oko.
Potrząsnął głową.
- Nie dla niego. Nie obchodziły go kobiety. A Carol nie interesowała się nim.
Wyprowadziła się stąd, jak tylko jej się udało inaczej urządzić. Pojechała do
przyjaciółki do Burbank.
- Zuzanny.
Harold mrugnął powiekami.
- Tak. Miała na imię Zuzanna. Nigdy jej nie poznałem, ale to musiała być miła
osoba.
- A Carol, jaka była Carol?
- Carol? Skończona piękność. Kiedy dziewczyna wygląda tak jak ona,
człowiek nie zastanawia się nad niczym więcej. Chcę powiedzieć, że w tym była ona
cała. Zawsze ją uważałem za niewinną dziewczynę. Ale Lila mówi, że można by
napisać książkę o tym, czego ja nie wiem o kobietach.
Spojrzałem na zegarek. Było po ósmej i Harold prawdopodobnie powiedział
mi tyle, ile mógł. %7łeby się o tym częściowo upewnić, zaproponowałem, by przeszedł
na drugą stronę autostrady do starego znajomego Bena Daly ego. Nie miał nic
przeciw temu.
Dały skrzywił się na nasz widok w drzwiach swego oświetlonego kantoru. Ale
rozpoznawszy Harolda rozchmurzył się. Wyszedł i uścisnął mu rękę, nie zważając na
mnie.
- Kopę lat, Har.
- Co to, to prawda.
Rozmawiali z sobą z odległości lat z pewną serdecznością i bez skrępowania.
Ani śladu jakiegokolwiek wspólnictwa w czymś nielegalnym. Niekoniecznie można
to było uważać za dowód, ale całkowicie porzuciłem myśl, że któryś z nich był w
jakikolwiek sposób zamieszany w obie niedawne zbrodnie.
Przerwałem ich rozmowę.
- Czy nie poświęciłby mi pan minuty, Ben? Mógłby mi pan pomóc rozwikłać
to morderstwo.
- W jaki sposób? Zabijając jeszcze kogoś?
- Stwierdzając jeszcze jedną tożsamość, jeśli pan może. - Wyjąłem fotografię
Dicka Leandro i wetknąłem mu do ręki. - Widział pań kiedyś tego człowieka?
Przez chwilę przyglądał się fotografii. Jego ręka drżała.
- Może widziałem. Nie jestem pewien.
- Kiedy?
- Wczoraj wieczorem. To może być facet, który wczoraj wieczorem
przyjechał do hotelu.
- Z dziewczyną, nowym błękitnym chevroletem?
- Tak. To może być ten. Ale nie przysiągłbym w sądzie.
Rozdział 25
Stacja autobusowa Santa Monica znajduje się przy bocznej ulicy w stronę
Wilshire. Za kwadrans dziewiąta zostawiłem samochód przy krawężniku i wszedłem
do środka. Stella, to niewiarygodne dziecko, już tam była. Siedziała przy bufecie w
głębi, tak że mogła obserwować wszystkie drzwi.
Oczywiście zobaczyła mnie i pochyliła się, żeby zasłonić twarz filiżanką
kawy. Usiadłem obok niej. Niecierpliwym, hałaśliwym ruchem odstawiła swoją
filiżankę. Kawa w niej wydawała się zimna i nie tknięta, z szarawą błonką na
powierzchni.
Mówiła nie patrząc na mnie, jak ludzie w filmie szpiegowskim.
- Niech pan odejdzie. Wystraszy pan Tommy ego.
- Nie zna mnie.
- Ale ja mam być sama. Zresztą pan wygląda jak policjant czy coś w tym
rodzaju.
- Dlaczego Tommy jest uczulony na policję?
- Pan też by był, gdyby pana zamknęli, tak jak jego zamknęli.
- Jeżeli będziesz ciągle uciekała, zamkną i ciebie, Stello.
- Nie będą mieli okazji - powiedziała patrząc na mnie bystro z ukosa. - Ojciec
zabrał mnie dziś do psychiatry, żeby się poradzić, czy trzeba mnie posłać do Laguna
Perdida. Powiedziałam lekarce wszystko, tak jak powiedziałam panu. Ona
stwierdziła, że ze mną wszystko w porządku. A kiedy ojciec wszedł do gabinetu, żeby
z nią porozmawiać, wyszłam przez drzwi frontowe, wsiadłam w taksówkę i
dojechałam do stacji autobusowej akurat, kiedy ruszał autobus.
- Będę znów musiał odwiezć cię z powrotem do domu.
- Czy nastolatki nie mają żadnych praw? - spytała bardzo młodym głosem.
- Owszem, mają, łącznie z prawem do opieki nad nimi.
- Nie pojadę bez Tommy ego.
Jej głos podniósł się i załamał na dzwięk tego imienia. Połowa osób na
stacyjce patrzyła na nas. Bufetowa zza kontuaru podeszła do Stelli.
- Czy on cię zaczepia, panienko? Potrząsnęła głową.
- To mój bardzo dobry przyjaciel.
To tylko pogłębiło podejrzenie bufetowej, ale zarazem uciszyło ją.
Zamówiłem filiżankę kawy. Kiedy wyszła, żeby mi ją przynieść, powiedziałem do
Stelli:
- Ja też nie pojadę bez Tommy ego. Ale, słuchaj, co twoja lekarka myśli o
nim?
- Nie powiedziała mi. A bo co?
- Po prostu byłem ciekaw.
Kelnerka postawiła przede mną kawę. Zaniosłem ją na daleki kraniec
kontuaru i powoli wypiłem. Było osiem minut po dziewiątej. Ludzie ustawiali się
przy drzwiach, co oznaczało, że ma nadejść autobus.
Wyszedłem przed budynek i prawie że zderzyłem się z Tommy m. Miał na
sobie dżinsy i brudną, białą koszulę. Jego twarz była brudnobiała z wyjątkiem
miejsca, gdzie ukazywał się puszek zapowiadający brodę.
- Przepraszam pana - powiedział i wyminął mnie. Nie chciałem dopuścić, żeby
wszedł do środka, skąd nie mógłbym go wyprowadzić, nie urządzając publicznej
sceny, która niewątpliwie przyciągnęłaby policję. Musiałem z nim porozmawiać,
zanim to zrobi kto inny.
Próbować go przekonać, żeby poszedł ze mną, nie na wiele by się zdało. Był
szczupły i zwinny i z pewnością by uciekł.
Te myśli przemknęły mi przez głowę wciągu sekundy, zanim wszedł w drzwi
stacji. Schwyciłem go oburącz w pasie od tyłu, uniosłem tak, że nogi miał w
powietrzu, i dziko szamoczącego się zaniosłem do mego samochodu. Wepchnąłem na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]