[ Pobierz całość w formacie PDF ]

talnie. - A teraz powinnaś uprzątnąć naczynia. Za godzinę chciałbym zacząć pokaz
sztucznych ogni. Skoncentruj się więc na pracy, a nie na podrywaniu moich gości.
Nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, zamknął za sobą drzwi. Może lepiej, że
się pospieszył i nie usłyszał słów, które wyszeptała pod nosem.
Sztuczne ognie rozświetliły ciemne niebo feerią barw. Goście byli zachwyce-
ni pokazem, a potem truskawkami ze śmietaną i doskonałym szampanem.
Gdy ostatnie naczynia zostały zniesione do kuchni, Mitch nagle chwycił Mi-
S
R
riam wpół i okręcił wokoło.
- Doskonale, siostrzyczko! - zawołał radośnie. - Doskonale się spisałaś! - Pu-
ścił ją i z uśmiechem na ustach przyglądał się jej wyczerpanej twarzy. - I daliśmy
sobie radę, prawda? A nie ukrywam, że miewałem wątpliwości...
W odpowiedzi Miriam zmusiła się do uśmiechu, a potem ciężko opadła na
krzesło.
- Jesteś wykończona, kochanie. - Mitch miał zatroskaną minę. - My tu resztę
posprzątamy, a ty maszeruj do łóżka.
- Nie - zaprotestowała. Było jeszcze zbyt wiele do zrobienia. - Ale wyjdę naj-
pierw zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaraz wracam.
Zarzuciła płaszcz i wyszła na dwór. Lodowato zimne powietrze uderzyło ją w
twarz, wciągnęła je głęboko w płuca i na moment zamknęła oczy, a potem otworzy-
ła je znów i zaczęła spacer wokół domu.
Noc była niezwykle cicha, księżycowa, a niebo przypominało czarny koc
usiany milionem gwiazd. W ciągu kilku sekund zmoczyła stopy, ponieważ nie
zmieniła obuwia, ale całkiem o to nie dbała. Oparła się o pień brzozy i zamknęła
oczy. Właściwie nic już nie miało znaczenia. W tej sprawie była sama sobie win-
na... Nawet nie mogła obwiniać Reece'a. Musiała uczciwie przyznać, że przez cały
czas zachowywał się brutalnie szczerze, jasno deklarując, że czuje do niej tylko
seksualne pożądanie, a w miłość w ogóle nie wierzy. Prawdopodobnie takimi sa-
mymi uczuciami obdarzał Sharon, ale różnica polegała na tym, że jej to w zupełno-
ści wystarczało, ponieważ była do niego podobna... Miriam w zadumie pokiwała
głową, litując się nad własnym losem. Wkrótce Reece zniknie z jej życia, a z tą my-
ślą, mimo usilnych starań, nie potrafiła się pogodzić.
Nagle usłyszała za sobą czyjeś kroki. Nim zdążyła się odwrócić, ktoś objął ją
od tyłu silnymi, męskimi ramionami i przycisnął do szerokiej piersi. Poczuła gorą-
cy oddech na swojej szyi... Przez ułamek sekundy pomyślała, że to Reece, ale obcy
głos o nosowym akcencie rozwiał tę szaloną nadzieję.
S
R
- Czekałem na tę chwilę przez cały dzień... - Donnie prawie bełkotał i czuć
było od niego piwem.
- Przestań! - krzyknęła, gdy bez żenady wsunął dłonie pod płaszcz i zacisnął
wokół jej piersi.
Usiłowała wyrwać się z jego ramion i uderzyła go po rękach, ale nie przynio-
sło to najmniejszego efektu.
- Chodz, Miriam, odpręż się - mamrotał, odwracając ją przodem do siebie. -
Jesteśmy tu całkiem sami...
- Mylisz się. - Głos Reece'a przeciął zimne powietrze jak wystrzał z pistoletu.
W jednej chwili odciągnął Donnie'ego z taką siłą, że potężny Australijczyk za-
chwiał się na nogach, stracił równowagę i runął w zaspę śniegu. - Zabawa odbywa
się w domu - rzucił za nim groznie.
- A niech cię diabli, Reece! - Donnie wygramolił się z zaspy, podskoczył do
Reece'a z pięściami.
Reece błyskawicznie zrobił unik, po czym wykręcił Donnie'emu ramię do ty-
łu.
- Wynoś się stąd! - powiedział przez zaciśnięte zęby, pochylając się nad Au-
stralijczykiem, który, by uniknąć bólu, przyklęknął. - Ale najpierw bądz tak
uprzejmy i przeproś tę młodą damę, w przeciwnym razie...
- Przestańcie, proszę! - Miriam podskoczyła do Reece'a, chwytając go za ra-
mię. - Zepsujecie Barbarze i Craigowi ich najszczęśliwszy dzień!
Reece puścił przeciwnika i zrobił krok w tył, a Donnie wstał z twarzą czerwo-
ną jak burak.
- I o co to całe zamieszanie? - wymamrotał. - Przecież nie zamierzałem zrobić
Miriam krzywdy... Chciałem tylko...
- Dobrze wiemy, czego chciałeś! - warknął Reece.
Wyglądał tak, jakby znów chciał się rzucić na niego, toteż Donnie czym prę-
dzej otrzepał się ze śniegu i mrucząc pod nosem przekleństwa, odszedł.
S
R
Miriam z dłońmi zaciśniętymi w pięści obserwowała go, aż zniknął za rogiem
domu, a potem odwróciła się do Reece'a.
- Zadowolona? - spytał zjadliwym tonem, przeszywając ją rozwścieczonymi
oczami.
- Nie rozumiem... - Była kompletnie zaskoczona.
- Tylko mi nie wmawiaj, że nie umówiłaś się z tym prostakiem! - burknął. -
Musiałaś więc wiedzieć, czego się spodziewać.
- Niczego ci nie wmawiam! - odparowała z furią. - Jak zwykle ty sam snujesz
nieprawdopodobne przypuszczenia. - Wprost uwierzyć nie mogła, że on może oka-
zywać jej zazdrość, gdy jego obecna kochanka, a przyszła żona, niewątpliwie z nie-
cierpliwością oczekuje jego powrotu.
- Nie trzeba być matematykiem, żeby dodać dwa do dwóch - powiedział ze
złością.
- I w wyniku otrzymać pięć! - odcięła się. - A poza tym nie muszę się przed
tobą tłumaczyć - dodała spokojniej. - Jestem pewna, że Sharon na ciebie czeka,
więc jeśli skończyłeś...
- Do diabła z Sharon! - Chwycił ją za ramię i gwałtownym szarpnięciem od-
wrócił twarzą do siebie. - A poza tym musisz się przede mną wytłumaczyć, ponie-
waż jesteś moim pracownikiem.
- Wiem! - Kulminacja trwającego od tygodni napięcia w połączeniu z bólem i
uczuciem poniżenia, którego właśnie doświadczyła, wywołała wybuch. - Och,
uwierz mi, że wiem! Wbiłeś mi to wystarczająco mocno do głowy, abym kiedykol-
wiek mogła zapomnieć.
- Co to znaczy...?
- Cokolwiek chcesz. - Patrząc mu prosto w oczy, brutalnie odtrąciła jego dłoń.
- A teraz zostaw mnie wreszcie w spokoju, Reece! - Obnażyła zęby, jak broniące
się małe zwierzątko.
- Już zaczynałem myśleć, że naprawdę jesteś całkiem inna. - Roześmiał się
S
R
ostro, nieprzyjemnie. - Ale w końcu okazuje się, że jesteś taka sama jak inne...
- Inne? - Słowa te wywołały w niej zimny gniew, o wiele potężniejszy niż hi-
steryczna wściekłość. - Dużo wiesz o tych  innych", prawda, Reece? - powiedziała,
nie kryjąc szyderstwa. - Cóż, z pewnością byłoby ci wygodnie, gdybyś mógł mnie
zaszufladkować w swoim małym umyśle, ale ja się nie dam! Rozumiesz? - Cała się
trzęsła, ale bardziej ze złości niż zimna. - Nie zamierzam dopasowywać się do two-
jego ideału kobiety ani też rozgrzeszać cię z braku odpowiedzialności i cynicznego
stosunku do życia i miłości... z twojego tchórzostwa!
- Tchórzostwa? - rzucił wściekle.
- Tak, tchórzostwa! - Oczy jej płonęły gniewem, ale czuła, że wzbierają w
nich gorące łzy, których za nic w świecie nie chciała mu pokazać. - Przecież usiłu-
jesz zaciągnąć mnie do łóżka, jednocześnie uprzedzając, że będzie to tylko prze-
łomy romans i nigdy mnie nie pokochasz. Z góry przygotowałeś sobie wymówkę i
drogę ucieczki na wypadek, gdybym się do ciebie przywiązała... Wtedy z. całym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl