[ Pobierz całość w formacie PDF ]
agresywna i nieufna. Tyler jako człowiek doświadczony i znający życie, wiedział, że takie cechy
przypisane są ludziom, których los boleśnie doświadczył. Gdy przyprowadził Jenny do swego domu,
odprężyła się, oczy jej nabrały blasku. Nietrudno było w niej dostrzec kobietę wrażliwą i do tego z
poczuciem humoru. Ubiegłej nocy była wspaniała, poddawała się jego pocałunkom bez
nienaturalnych oporów. Być może zbytnim był optymi-
stą, ale wierzył w szczerość jej zachowań. Pancerz, który przywdziewała dla ochrony, był cienki jak
papier.
Właściwie była nieprzewidywalna, nigdy nie wiedział, czego się po niej można spodziewać.
Uśmiechnął się na myśl, co też dzisiaj spotka go z jej strony.
Tego dnia Jenny czuła się dziwnie. A przyczyna tkwiła w tym, że pamiętała dokładnie, co działo się
ubiegłego wieczoru. Wtedy, oszołomiona lekami i winem, nie widziała w swoim zachowaniu nic
niestosownego. Lecz w świetle poranka wydało jej się ono nieprzyzwoite i godne pogardy. Jeszcze
w dodatku Tyler położył ją do łóżka i usypiał jak dziecko! A ona była tak zadowolona i szczęśliwa,
jak gdyby przed przybyciem do tego miasta nigdy nie zaznała takiej radości. Ubiegłego wieczoru
było wprost cudownie!
Zwiatło poranka nie odmieniło tego uczucia. Odsłoniła się przed Tylerem, zaniechała obrony, i
napawało ją to szczęściem. Nie mogła udawać, że nic się nie wydarzyło. Nastąpiła zmiana. I nic w
tej materii nie da się już zrobić. Za pózno. Wszelkie mądre i roztropne posunięcia na nic się zdadzą.
W dodatku miała złowrogie przeczucie nieuchronności zdarzeń, jak gdyby czarna chmura zawisła na
horyzoncie jej życia. I w tej sytuacji wszelkie znaki zapytania na temat jej przeszłości wydały jej się
mniejszym złem. Ale nie mogła się pozbyć porażającego ją lęku, że kimkolwiek jest, nie jest osobą,
jaką chciałaby być.
Stan jej kostki znacznie się poprawił. Leki nie były już jej potrzebne, dzięki czemu miała jaśniejszy
umysł. Nie mogąc opanować dziwnego uczucia, jakie ją ogarnęło, niemal zbiegła ze schodów, aby
zjeść śniadanie wraz z Tylerem. Miała na sobie dość oryginalny strój: luzną, długą spódnicę,
dopasowaną koszulkę oraz lekki sweter koloru lawendy, spod którego widać było nabijany
sztucznymi brylantami pas. Z uszu zwisały jej długie srebrne cygańskie kolczyki. Dłoń zdobił
zegarek z turkusami, tegoż koloru miała też lakier na paznokciach.
Tyler siedział przy stole w kuchni i czytał gazetę, rozkoszując się promieniami czerwcowego słońca.
Był w dżinsach i bawełnianej koszulce. Jenny na widok jego bosych stóp uśmiechnęła się od ucha
do ucha. Oto miała przed sobą szeryfa po domowemu".
- Dzień dobry - powiedziała i nagle zawstydziła się. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór i te
wspomnienia wyraznie zbiły ją z tropu. - Zeszłam sama ze schodów - pochwaliła się.
Tyler natychmiast wstał, co Jenny uznała za gest bardzo sympatyczny.
Szeryf wyraz twarzy miał poważny i malowało się na niej coś w rodzaju poczucia winy.
- To karygodne z mojej strony! - powiedział. - Powinienem był pójść na górę, żeby ci pomóc. Ale
pomyślałem sobie, że może przeszkodzę ci...
- W czym miałbyś mi przeszkodzić? - zapytała z uśmiechem. - W poprawianiu urody?
- No bo każda kobieta... niech to szlag! Wcale nie chodzi o to. Twoja uroda naprawdę nie wymaga
poprawiania. .. No, dobrze, skończmy z tym tematem. - Wysunął dla niej krzesło. - Siadaj. Napijesz
się kawy?
- Dlaczego mamy skończyć z tym tematem? Jak każda kobieta używam szminki, tuszu do rzęs, per-
fum. .. - Głos jej się załamał, bo raptem ujrzała jak przez mgłę własne odbicie w lustrze, siebie
malującą usta i przeczesującą palcami pasma mokrych włosów. Widziała szczegóły obudowy lustra,
białą, starej roboty owalną ramę i nawet drobną rysę u dołu zwierciadła. To lustro nie wisiało w
pokoju na górze, gdzie spędziła noc. A więc znajdowało się w jakimś innym miejscu. Gdzieś, gdzie
była poprzednio.
W jej oczach pojawił się lęk. Uświadomiła sobie bowiem, że gdyby się skoncentrowała, skupiła,
ujrzałaby może coś więcej niż owo lustro w białej ramie. Trochę więcej szczegółów, trochę więcej
drobnych faktów, a znalazłaby odpowiedz na wszystkie pytania. I rapem wpadła w panikę.
- Tyler! - Mimo swego dość osobliwego stanu nigdy dotąd nie pozwalała sobie na taką histeryczną
nutę w głosie.
Chwyciła szeryfa za ramiona. Z mrocznej mgły jej pamięci zaczęły się wyłaniać pewne wątki, a
towarzyszył temu lęk, kosmiczne przerażenie. Zanim jednak zdołała uchwycić je i zapamiętać,
potworny ból skuł jej skronie. Zbladła jak ściana.
- Co się stało? - Tyler odruchowo chwycił ją w ramiona. Nigdy w życiu nie widział twarzy tak
białej. - Co jest, Jenny? Kostka? Głowa? Serce? Boże święty, może ty masz zawał!
Jęknęła, usiłując zebrać myśli i spojrzeć na niego przytomnie.
- Myślisz, że mam zawał? Takie sprawiam wrażenie?
- Możliwe - odparł. - To jedyna rzecz, jaka ci się do tej pory nie przydarzyła.
- Moja głowa... Nagły atak bólu... Usiłowałam coś sobie przypomnieć i dopadł mnie ten ból. Brak
mi tchu...
- Na razie posadzę cię na krześle, dobrze? Ujęła głowę dłońmi.
- Tak. Już mi lepiej.
Tyler przykucnął przy niej. I nagle przyszła mu do głowy paskudna myśl. A mianowicie taka, że te
symptomy mogą nie mieć nic wspólnego z jej wypadkiem. Może ona jest chora, poważnie chora? A
jeśli ta choroba wymaga specjalnego leczenia? A on, przetrzymując ją tutaj, naraża jej życie na
śmiertelne niebezpieczeństwo?
- To karygodne z mojej strony. - Już po raz drugi użył tego sformułowania, ale tym razem miało ono
realne podstawy.
- Niepotrzebnie się winisz - rzekła. - Powinnam chyba... trochę odpocząć. Nie masz nic przeciwko
temu?
Nie miał nic przeciwko temu.
Zbiegł na dół. Chwycił ze stołu wizytówkę. Były na niej dwa numery, jeden do biura Dearbourne'a,
drugi na jego komórkę. Tyler nie przepadał za prawnikami, ale w tym wypadku chciał usłyszeć
opinię Dearbourne'a o Jenny. Po wybraniu numerów usłyszał w słuchawce uprzejmy głos:
Tu numer telefonu komórkowego mecenasa Eliota Dearbourne'a, proszę zostawić wiadomość.
Dziękuję i życzę miłego dnia."
[ Pobierz całość w formacie PDF ]