[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jonatan postawiwszy
obie przednie łapy na niewielkim kamyku ostro\nie
chłeptał, starając się wąsów nie zamoczyć. Trwało to dość długo, bowiem spragnieni byli
okropnie.
Pijąc, nie mogli mówić, Iecz Kowalik nie był pewny, czy to milczenie nie jest oznaką
nieugiętego potępienia i
obrazy na zawsze. Tak, to prawda, \e postąpił
nieładnie, a mo\e nawet całkiem brzydko, ale przecie\ znalazł wodę na przeprosiny i
przyszykował małą
przegryzkę. Skoro jednak oni tego nie doceniają,
to i on im postanowił parę słów prawdy wygarnąć.
- Nadęliście się obaj jak wstrętne ropuchy! - wygarnął. - Czemu nikt nic nie gada? Myślicie,
\e nie wiem?
A ja wiem i powiem. Gniewa was, \e zamiast dreptać po piachu poleciałem przodem, bo sami
fruwać nie
potraficie.
- Ropuchy wcale nie są wstrętne - sprostował Biki unosząc głowę. - Natomiast kto próbuje
rozmawiać podczas
picia, ten się krztusi.
- Niczego nie potraficie! - złościł się Eryk. - Wcale byście tu nie trafili, \eby nie ja.
- Co prawda, to prawda - rzekł dość ponuro Jonatan i wyciągnąwszy się na wy\szym miejscu,
rozjaśnionym
plamą słoneczną, która przesiąkała przez liście,
począł chrupać chrabąszcza.
Poniewa\ nikt z nim nawet kłócić się nie chciał, Kowalik zmarkotniał, dziób opuścił i
nastroszył pióra, jakby go
zimno przewiało. Wiatr zresztą zbudził
się rzeczywiście, szeleścił górą, a na słońce naszła chmura i w Ieszczynach pomroczniało.
Spoglądając spode łba to na dowódcę, to na Bikiego, Eryk milczał dłu\szą chwilę, a potem
zaczął mówić
niespodziewanie spokojnie i cicho:
- Jeden umie latać, drugi pływać, trzeci biegać i skakać, ale kazdy potrafi zrobić coś takiego,
\eby się inni
cieszyli.
Ka\dy prócz mnie. Zawsze jestem sam. Po tym, jak zasupłal.' Ismy Węzeł Kootyjski,
myślałem, \e jestem razem
z wami.
- Eryku! - zaczął Biki, ale przerwał uciszony niecierpliwym machnięciem skrzydła.
- Ani słowa! Po có\ miałbyś kłamać. Wiem, \e jeszcze siedzimy razem w tych leszczynach,
ale ja ju\ oddzielnie.
Wy dwaj, a ja oddzielnie... - powtórzył, a potem dodał jeszcze ciszej i jeszcze smutniej : -
Chciałem zaprowadzić
was do najpiękniejszego miejsca, jakie
znam na świecie.
Kiedy kapitan Koot wyruszył w celu wyjaśnienia zamiarów wroga, uło\yłem nawet takie
hasło...
- Jakie? - zapytał Biki, poniewa\ Skrzydlaty przerwał.
- Gdzie Przepierka, radość ćwierka - wyjaśnił Kowalik i, zawstydzony swą szczerością,
począł patrzyć jednym
okiem na wschód, a drugim na zachód, skąd szły
coraz silniejsze porywy wiatru.
Ptak powiedział ju\ wszystko, co chciał i mógł powiedzieć, a mo\e nawet troszkę więcej, i
czas był najwy\szy
rzec mu coś ciepłego, serdecznego, wybaczliwego.
Chelonides miał takie słowa na końcu języka, lecz spoglądał na dowódcę, bowiem do niego
nale\ało ostateczne
wyjaśnienie sytuacji i uznanie naruszenia dyscypliny
za niebyłe.
- Czy to hasło, szeregowy Kowalik, uło\yliście po cichu czy głośno? - spytał kapitan surowo.
- Najpierw uło\yłem w głowie - rzekł pokornie Eryk. Ale potem powtórzyłem i zaśpiewałem.
- A śpiewaliście przed majdrowaniem przy radiostacji czy po? - badał dalej.
- Ja w ogóle przy radiu...
- Nie kłamcie - przerwał Koot, nie spuszczając z ptaka ciemniejących oczu. - Przed czy po?
- Po - zeznał badany i zbuntowawszy się zaczął tłumaczyć. - Ja w ogóle nie majdrowałem,
tylko...
- Tylko naciskałeś klawisze - podpowiedział Jonatan wstając i zarzucając na ramiona chudy
ju\ plecak.
- Chciałem, \eby się z powrotem włączyło, bo przecie\ było tak fajnie, kiedyśmy
podsłuchiwali dyrektora.
- l ono się rzeczywiście włączyło - rzekł Koot. - l mo\na było podsłuchiwać. Tyle tylko, \e
nie Sprytka, lecz nas.
- To znaczy, \e... - zaczął Chelonides I zawahał się przed wypowiedzeniem strasznej prawdy.
- Tak, Biki, Przepierka spalona.
- Był po\ar w gajów~? ~ nie pojął Eryk.
- Przepierka jest dla nas spalona jako melina - wyjaśnił Jonatan. - Wcisnąłeś, Eryku, klawisz
nadajnika. Ka\de
słowo, a\ do śniadania przy zródle, szło
w eter. Niestety, dopiero pod pomnikiem zorientowałem się, \e milicja słucha piosenki
nocnych komandosów
oraz, czyniąc namiary, wie, gdzie jesteśmy. Nie
przewidziałem jednak, \e z~wego hasła inspektor Nowak pozna cel naszego marszu. Jego
Iudzie niewątpliwie
czatują ju\ w gajówce z klatką, z akwarium zamykanym
na klucz i ciasną dbrozą na grubym łańcuchu...
Coraz bardziej ciemnlało dokoła i coraz mroczniej było w ich sercach. Eryk opuścił skrzydła,
a Biki płetwy.
Tych parę słów prawdy przekształciło zwycięskich
komandosów w zagnanych do ślepego zaułka przestępców, którzy mając dosyć ju\
wszystkiego, sami wkładają
ręce w kajdany i wchodzą do celi, zamykając drzwi
za sobą. Pomyśleli, \e koniec ju\ bliski, lecz, gdy pierwsza błyskawica przebiegła po niebie,
zobaczyli kapitana
Koota w postawie zasadniczej, z uniesionym
ogonem i płonącymi ślepiami.
- Na wykrot... dziób! - rozkazał szeregowcowi Kowalikowi, wskazując łapą w kierunku
karczowiska, które
dopiero co z takim trudem przebyli. - Naprzód...
marsz I Nie zdą\ywszy nawet pomyśleć, czy to ma sens, Eryk skierował dziób w nakazanym
kierunku,
przytupnął lewą łapą i pomaszerował. Za nim ruszył posłusznie
Biki i wreszcie jako stra\ tylna Jonatan omiatający co chwila ślepiami strefę ogniową,. gdy\
stamtąd właśnie, od
strony Przepierki, pościg był najbardzlej
prawdopodobny.
Jeszcze nie wyszli spomiędzy krzaków,. gdy po zielonym parasolu leszczyn zabębniły
pierwsze krople, cię\kie i
du\e
jak majowe chrabąszcze. Nie zdą\yli dotrzeć do skraju lasu, gdy z czarnych chmur runęła na
ziemię ulewa,
rozświetlona błyskawicami. Pioruny grzmociły niczym
dobosz w bęben.
- Pi, \eby w nas nie rąbło! - \ałośnie piszczał przemoczony Eryk.
- Byłoby dobrze, \eby nie rąbnęło - potwierdził Biki przestraszony, poprawiając jednak z
naciskiem fałszywą
formę gramatyczną. fł Kapitan poprzez huk dosłyszał
dr\enie w ich głosach, spostrzegł, \e w marszu tracą rytm i mimo i\ futro miał zupełnie
mokre, mimo i\ iskry
elektryczne szczypały go w ogon i uszy, zaśpiewał
nagle wesoło i głośno.
Niech grzmoty huczą, niech piorun bije!
lnspekfor Nowak nas nie nakryje.
Wzgarda dla wroga, dla Sprytka sława, dla zmykających burza łaskawa.
Daremny podsłuch, daremne zwiady, u lewa wszystkie zaciera ślady.
~piewać nie było łatwo, bo deszcz zacinał a\ do gardła.
..
Koot nie poprzestał jednak na dodaniu swoim podwładnym otuchy, lecz za\ądał.
- Trzy, cztery. Oddział... śpiewa!
- Niech grzmoty huczą, niech piorun bije... - zaczęli niepewnie, potem jednak nabrali
przekonania i powtarzając
ostatnie słowa poweseleli wyraznie przekonani,
i\ rzeczywiście inspektor zgubi trop. Droga podczas burzy okazała się nieco łatwiejsza dla
Chelonidesa, który
wykonywał ślizgi po błocie na swym plastronie,
Iecz znacznie cię\sza dla dwu pozostałych. Wykrot, o którym wspominał Kowalik, był
poło\ony dość daleko w
bok od trasy i dotarli doń goniąc ostatnimi siłami.
Obaj szeregowcy, zobaczywszy głęboką i szeroką jaskinię osłoniętą ogromnym pniakiem i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]