[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chyba oszaleć, że w ogóle tu przyjechała i przywiozła ze sobą dzieci.
I wtedy ulga i niepokój zamieniły się w gniew. Niemal wściekłość.
- Jacqueline! - syknęła. - Co ty tu robisz?
Dziewczynka podskoczyła ze strachu i uczyniła daremny wysiłek, by schować
za plecami skrzypce i smyczek. Jack niespiesznie się wyprostował. Isabella
szybkim krokiem przemierzyła pokój, patrząc na córkę gniewnym wzrokiem.
- Szalałam ze strachu - rzekła. - Nie było cię w łóżku, a niańki nie widziały,
żebyś wychodziła z pokoju. Na dodatek to dla ciebie obcy dom.
- Nie mogłam zasnąć, mamo - odparła dziewczynka podchodząc do
fortepianu, by ukryć to, co trzymała za plecami.
- Więc powinnaś leżeć w łóżku i czekać, aż przyjdzie sen - powiedziała
surowo Isabella, a jej gniew spotęgowała jeszcze obecność mężczyzny
stojącego w milczeniu kilka kroków od niej. - Nie pozwolę na to, Jacqueline.
Nie możesz nocą błąkać się w koszuli nocnej po obcym domu i rozmawiać z
nieznajomymi.
Jack się nie poruszył.
- Co ty sobie wyobrażasz stojąc tu z tym! - wykrzyknęła, oskarżycielskim
gestem wskazując skrzypce. -Wiesz, że nie wolno ci grać na skrzypcach,
Jacqueline. Nigdy. Jesteś krnąbrnym, nieposłusznym dzieckiem.
Na policzkach dziewczynki pojawiły się dwie łzy.
- To ja poprosiłem, by coś zagrała - odezwał się cicho Jack. - Przecież nic się
nie stało. Na insomnię nie zawsze pomaga leżenie w łóżku i czekanie na sen.
Isabella nagle przypomniała sobie, że Jack cierpiał często na insomnię.
Czasami przychodził do niej w środku nocy, zmęczony i zirytowany, błagając,
by utuliła go do snu. Rankiem następnego dnia opowiadał ze swym zwykłym
leniwym uśmiechem, jak to jej kołysanki w cudowny sposób pomagają mu
zasnąć.
Nie spojrzała na niego i nie uczyniła żadnego znaku świadczącego, że
usłyszała to, co powiedział.
- Wracaj do pokoju i kładz się do łóżka - poleciła córce. - Zaraz tam do ciebie
przyjdę. I ciesz się, że nie dostałaś porządnego klapsa.
Nigdy nie uderzyła żadnego z dzieci - nie mogła nawet powstrzymać łez, kiedy
Marcel musiał ukarać któreś z nich. Zdziwiło ją więc, że przed chwilą tak dała
się ponieść gniewowi.
- Dobrze, mamo - powiedziała Jacqueline cienkim, płaczliwym głosikiem.
Isabella miała ochotę przytulić córeczkę i zapłakać razem z nią.
- I odłóż to - rzekła chłodno. - W przyszłości nie chcę cię już z tym widzieć,
Jacqueline. Słyszysz?
- Tak, mamo.
Dziewczynka musiała stanąć na palcach i wysoko unieść rączki, by z
nabożeństwem położyć skrzypce na fortepianie. Potem odwróciła się i z
opuszczoną głową wyszła z pokoju.
Isabelli krajało się serce. Ale gniew jeszcze jej nie przeszedł.
- Jak śmiałeś! - Spojrzała wreszcie na Jacka błyszczącymi oczami. - Jak
śmiałeś!
Złożył ręce z tyłu. Patrzył na nią poważnym wzrokiem.
- Nie bardzo rozumiem - powiedział.
- Jak śmiałeś przebywać sam na sam z moją córką -wyjaśniła. - Jak śmiałeś z
nią rozmawiać!
- Belle - rzekł cicho. - Ona ma siedem lat. Tak mi powiedziałaś dziś rano.
Siedmioletnie dziecko. Za kogo ty mnie uważasz?
Spojrzała na niego. Umiała poznać, kiedy był zagniewany - zaciskał wtedy
szczęki.
- Myślisz, że uwodzę małe dziewczynki? - zapytał. Zaczerpnęła głęboko
powietrza.
- To jest dom moich dziadków - powiedział. - Ona jest tu gościem. Ja jestem
ich wnukiem. A poza tym to przecież dziecko.
Te słowa w niewytłumaczalny sposób spotęgowały jej gniew. Czuła, że aż
mdli ją z nienawiści.
- Nie życzę sobie, abyś zbliżał się do moich dzieci -rzekła. - A zwłaszcza do
Jacqueline. Nie życzę sobie, byś z nimi rozmawiał czy patrzył na nie. I nie
życzę sobie, abyś przebywał z nimi w jednym pokoju. Nie chcę, żeby znały
ciebie i twoje nazwisko. Rozumiesz?
A przecież sama je przywiozłam, wiedząc, że on może tu być - pomyślała.
Mając nadzieję, że on tu będzie. I bojąc się tego.
Jack ciągle był denerwująco spokojny.
- Gdybym już nie stał, to czy w tym momencie nie powinienem wstać i zacząć
klaskać, Belle? - zapytał. -I krzyczeć  brawo, bis!" A może jeszcze nie
skończyłaś swojej kwestii?
Próbowała oddychać powoli, by się uspokoić.
- Trzymaj się od nich z daleka - powtórzyła. - To moje dzieci. Oddałabym za
nie życie.
- Brawo! - mruknął.
Zrobiła w jego stronę kilka kroków.
- Jack - rzekła błagalnie. - Proszę cię. Proszę, nie używaj tego słowa w ich
obecności. Nie nazywaj mnie tak przy nich. Niech nadal myślą o mnie jak...
- Mój Boże, Belle. - Podszedł do niej i ujął ją za ramiona. Boleśnie mocno. -
Masz o mnie doprawdy dziwne mniemanie.
Wywarło to na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłaby się spodziewać,
więc po prostu zamarła i patrzyła mu w oczy. Na udach czuła jego twarde,
umięśnione uda, na piersiach - jego pierś. Czuła na twarzy oddech Jacka i
zapach wody kolońskiej, jakiej zawsze używał. Nagle wydało jej się, że nie są
sobie obcy - jakby te wszystkie lata, które minęły od ich ostatniego uścisku,
zniknęły bez śladu.
- Jack, proszę cię... - powiedziała.
Już nie wiedziała, o co go chciała prosić. Spojrzała w znajome ciemne oczy w
znajomej pociągłej, pięknej twarzy, otoczonej znajomymi mocnymi, ciemnymi
włosami.
Jack. Och, Jack!
Nic nie powiedziawszy odchyliła głowę, by mógł ją pocałować. Oczekiwała
tego pocałunku. On jednak po chwili cofnął się o krok i uwolnił jej ramiona z
uścisku. Obszedł fortepian i palcem uderzył w klawisz.
- Belle - powiedział - dlaczego dziewczynka nie uczy się gry na skrzypcach?
Jest niezwykle utalentowana.
- Wcale nie - odparła szybko. - Marcel zbyt wcześnie rozbudził w niej
zainteresowanie muzyką. Bawiło go, że mała potrafiła wydobyć ton z jego
instrumentu, zanim jeszcze umiała chodzić. Kazał dla niej zrobić specjalne
skrzypce - takie mniejsze, by mogła je utrzymać. Grała na nich, zamiast bawić
się jak inne dzieci. To wprost niedorzeczność. Po śmierci Maurice'a zabroniłam
jej tego.
Kiedy tak słuchała swych wyjaśnień, poczuła, że brzmią nieprzekonująco. Nie
powiedziała o swych obawach. Nie musiała mu przecież niczego tłumaczyć. W
końcu to ona jest matką.
Zamknął wieko fortepianu i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
- Nigdy nie słyszałem, by dziecko grało z taką pasją -powiedział. - Niemal
jakby nie mogła powstrzymać się od gry. Jesteś z pewnością na tyle zamożna,
by zaangażować dla niej najlepszego nauczyciela. Bo jej jest potrzebny ktoś
naprawdę dobry.
- Co ty wiesz? - Poczuła nowy przypływ gniewu. -Co ty w ogóle wiesz o
dzieciach i ich potrzebach? Jacqueline potrzeba tylko trochę szczęścia i
beztroski. Powinna się bawić i korzystać z dzieciństwa. Powinna w nocy spać.
Nie można jej pozwolić na takie fanaberie.
- Fanaberie? - Zmarszczył brwi. - Sądziłem, że kto jak kto, ale ty, Belle,
potrafisz docenić prawdziwy talent i rozumiesz konieczność jego rozwijania.
Ośmielę się twierdzić, że jej talent jest równy twojemu, choć w innej
dziedzinie, i że mógłby w przyszłości przynieść jej sławę równą twojej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl