[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moim regimencie, bo chciał się razem ze mną bić na Półwyspie. Przyrzekłem matce,
co oczywiście było niemądre, że będę nad nim czuwał. W niecały rok pózniej
przywiozłem go do domu na wpół martwego. Cudem zdołał przeżyć podróż, ale ja się
zawziąłem: jeśli ma umrzeć, niech umrze w domu. Też potrafię być uparty.
- Przecież niczym tu nie zawiniłeś. Nie mogłeś go chronić w ogniu walki.
- To się nie stało podczas walki. Czekała na wyjaśnienie, lecz on milczał.
- Czy ktoś cię o to obwinia? Czy on...
- Wszyscy, łącznie ze mną samym. Ale to minęło, Lauren. Wszystko dobre, co
się dobrze kończy. A tymczasem my tracimy wspaniałą okazję do romansowania w
świetle księżyca... Nie chcę, by trud babci poszedł na marne.
Stanął za nią, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, tak że czubek jej głowy
znalazł się w zagłębieniu pod jego ramieniem. Czuła ciepło jego ciała i musiała
przyznać, że wcale nie jest to wrażenie przykre!
Owszem, zapragnęła przygody. Tylko czym ta przygoda właściwie ma być?
Kolejnym pocałunkiem? Przecież nigdy nie pragnęła bliskości męskiego ciała...
Zacisnęła mocno powieki, po czym odsunęła się od Kita i spojrzała mu prosto w
twarz. Nie chciała uścisku podobnego do tego z Vauxhall. Bała się, że te nowe i
niezwykłe doznania zawładną nią bez reszty, ale jeszcze bardziej przerażało ją to, że
nie poczuje niczego. %7łe ten drugi pocałunek utwierdzi ją w przekonaniu, że jest
oziębła. To zniechęci go do niej i pożałuje, że zawarł z nią umowę. Tak, pozostanie na
zawsze niekochana i samotna.
- Nie, nie - przesunął się do niej - nie uciekaj przede mną. Nie zrobię ci nic
złego. Nawet cię nie pocałuję. Zmieniłem zdanie.
Rozpiął jej płaszcz i odłożył go na ławkę. Poczuła nocny chłód na gołych
ramionach, ale jego dłonie ogrzały je, przesuwając się z wolna w dół, od krótkich
rękawków ku przegubom.
- Przytul się do mnie. Mocno.
Była zaskoczona, że to ona ma teraz przejąć inicjatywę. Do niczego jej jednak
nie zmuszał, więc nie miała wyjścia. Poczuła ostry, pulsujący ból w dole brzucha i
przysunęła się do Kita, obejmując go. Zamknęła oczy i oparła czoło o jego ramię.
Nie dotykał jej ani nic nie mówił. Była mu za to ogromnie wdzięczna.
- A więc - zaczęła, usiłując nadać głosowi normalne brzmienie - twoja część
umowy doczekała się dziś urzeczywistnienia, ale moja nie, hrabio. Nie możemy
jednak przebywać dłużej poza domem.
Milczał przez chwilę, a potem wziął płaszcz, okrył ją nim i zapiął go podszyją.
- Na dziś wystarczy - rzekł, podając jej ramię. - Jutro bardziej się postaram.
Pojedziemy na konną przejażdżkę. Wcześnie, o wschodzie słońca.
Rozczarował ją. Czy nie mógł powiedzieć czegoś serdeczniejszego? A ona
myślała, że...
- Niezbyt dobrze jeżdżę konno i rzadko wstaję o świcie.
- Jutro czeka cię jedno i drugie. Zapewnię ci wspaniałe lato, choćbyśmy mieli
kark skręcić! A więc do rana - rzucił. - Przyjdz z własnej woli, bo inaczej wyciągnę cię z
sypialni siłą.
- Jak śmiesz!
- Nie chcę więcej słyszeć tego wstrętnego wyrażenia. Właśnie że będę śmiał!
- Nie jesteś dżentelmenem.
- Dopiero teraz to zauważyłaś?
9
Kit czekał już koło stajni, kiedy Lauren zjawiła się tam po szóstej. Wprawdzie
wysłał przedtem lokaja do jej pokojówki z poleceniem, by zbudziła swoją panią, ale
chyba była już na nogach, skoro przyszła tak szybko. Wyglądała elegancko w
ciemnozielonym kostiumie jezdzieckim i toczku z lawendowym piórkiem. Włosy,
mimo wczesnej pory, miała starannie ułożone.
Początkowo chciał sam pójść do sypialni i zbudzić ją. Miło byłoby zobaczyć jej
oburzoną minę.
- Witaj. Kazałem osiodłać dla ciebie najłagodniejszą klacz. Zwierzę łagodniejsze
od niej musiałoby chyba kuleć na cztery nogi. Będę jechał tuż za tobą, nie masz się
czego bać,.
- Wcale się nie boję, tylko nie przepadam za konną jazdą, zwłaszcza o tej porze,
a także czuję się urażona. Miałeś mi ofiarować piękne lato, a nie zmuszać mnie do
robienia czegoś, czego nie lubię.
- Nie, nie! Obiecałem ci niezapomniane lato i słowa dotrzymam. Nie martw się,
nie pojedziemy daleko. Wymyśliłem dla ciebie coś jeszcze przyjemniejszego:
pójdziemy popływać!
- Co?! - prychnęła z pogardą, zamiast, jak się spodziewał, ze zgrozą. -
Wykluczone hrabio!
- Na imię mam Kit.
- Nie będę pływała i już!
- Pewnie myślisz, że od razu pójdziesz jak kamień na dno? Bul, bul i koniec? -
spytał współczująco, pomagając jej wsiąść na konia.
- Ależ ja nie umiem pływać! - Poprawiła spódnicę i usiadła w siodle z takim
wdziękiem, jakby przez całe życie nic innego nie robiła. - Nigdy nie próbowałam.
Nigdy nie próbowała! Jak wyglądało jej dzieciństwo? A może wcale go nie
miała i od razu urodziła się damą? - pomyślał Kit.
- No to dziś rano spróbujesz. Nauczę cię.
- Nie chcę! - Jechała jednak za nim.
Gdyby nie tamten wieczór w Vauxhall, byłaby mu zupełnie obojętna. Co za
chłód, co za dystynkcja! Ani krzty poczucia humoru. I ten smutek! Korciło go jednak,
by ją prowokować. Wiedział, że pod maską chłodu kryje się kobieta szczerze pragnąca
zrzucić ten sztywny gorset, tylko nie - wiedząca jak.
A poza tym czy można nauczyć radości życia kogoś, kto jej nigdy nie zaznał?
Jechali powoli wzdłuż rzeki, a potem przez most. W końcu skręcili na ścieżkę
wiodącą ku brzegowi jeziora. Drzewa rosły tu gęściej niż od strony dworu. Niekiedy
ścieżka zagłębiała się w las i na minutę czy dwie tracili z oczu wodę. Kit zatrzymał się
w pewnej chwili i obejrzał za siebie, by sprawdzić, czy Lauren jedzie za nim.
- No i jak?
Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Każdy przyzwoity człowiek leży o tej porze w łóżku. Zdaje się, że obiecałeś
pokazać mi park, a nie dziki las. Jeśli tak ma wyglądać wspaniałe lato, to zawarłam
fatalną umowę!
- No proszę, opanowana panna Lauren Edgeworth wreszcie się zirytowała! -
Kit zaśmiał się zadowolony.
Zmierzali ku altanie, zbudowanej głównie po to, by z przeciwległego brzegu
oglądać malowniczy widok. Służyła też jednak jako miejsce odpoczynku tym, którzy
potrafili przepłynąć jezioro.
Kit zeskoczył z konia i przywiązał go do drzewa, a potem pomógł zsiąść Lauren,
po czym odczepił od swojego siodła mały tobołek i wszedł do altany.
Pod ścianami stały drewniane ławki. Wnętrze zdobił jedynie fryz, na którym
nadzy, kędzierzawi chłopcy gonili chyże nimfy po gaju pełnym kwiatów i owoców. I
[ Pobierz całość w formacie PDF ]