[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w samochodzie.
- Możemy być przez chwilÄ™ zajÄ™ci - mruknÄ…Å‚ zacze­
pnie Justin.
Ricky zacisnął usta, ale nie dał się sprowokować.
- W porzÄ…dku. Przekaż jej tylko, że Bruno i ja cze­
kamy na zewnÄ…trz.
- Bruno?
Ricky wskazaÅ‚ gÅ‚owÄ… w kierunku zaparkowanego sa­
mochodu. Za kierownicą widać było zwalistą postać
z wygoloną głową.
- To ochroniarz, którego dla niej zaangażowałem.
- Dlaczego sądzisz, że potrzebuje ochroniarza?
- Bo powiedziaÅ‚a mi przez telefon ze szpitala, że po­
dobno ta kulka nie była przeznaczona dla ciebie, tylko
dla niej. Jeśli tak, to chcę, żeby miała ochronę.
- Sam zamierzam o to zadbać.
- Bez obrazy, Wainwright, ale biorąc pod uwagę, że
to przez ciebie byÅ‚a tak roztrzÄ™siona, że szukaÅ‚a samo­
tności na tym tarasie, wolę nie liczyć na to, że ponownie
nadstawisz piersi, jeśli znowu przyjdzie co do czego. Poza
tym wyrzÄ…dziÅ‚eÅ› jej już wiÄ™cej krzywdy, niż może to zro­
bić jakakolwiek kulka.
- Moje stosunki z AngelÄ… to nie twoja sprawa, Mer-
czytelniczka
scandalous
cado. Kim ty, do cholery, jesteś, żebyś mi wymawiał, że
jÄ… krzywdzÄ™?
- Jestem kimÅ›, kto siÄ™ o niÄ… troszczy. Najwyrazniej
0 wiele bardziej niż ty.
Wściekły na niego i na siebie za swoje zachowanie
w klubie, Justin wybuchnÄ…Å‚:
- Idz do diabła, Mercado! I wez ze sobą swojego
Bruna. Jeśli ktoś ma chronić Angelę, to ja.
- DziÄ™ki, ale sama potrafiÄ™ zadbać o swoje bezpie­
czeństwo - odezwała się Angela za jego plecami. - Może
mi powiesz, co siÄ™ dzieje? Co ty tu robisz, Ricky?
- Wynająłem ci ochroniarza - poinformował ją
Ricky.
- A ja mu właśnie powiedziałem, że nie potrzebujesz
jego ochrony - dodał Justin. - Od tego ja tu jestem.
- Częściowo masz rację - oświadczyła Angela. - Nie
potrzebujÄ™ jego ochrony. Ani twojej. Sama sobie poradzÄ™.
I nie podoba mi się, że traktujecie mnie jak jakąś słabą
niezaradną istotkę, która musi się schronić pod skrzydła
faceta.
- Nie wyjeżdżaj z tymi feministycznymi bzdurami.
Omal nie zostałaś zabita - zauważył Justin.
- On ma rację - dodał Ricky.
- I dlatego od tej pory będę nosić to - oznajmiła,
podnosząc do góry mały damski pistolet. Sprawdziła, czy
jest zabezpieczony, i wsunęła do kabury w cholewce. -
Ricky, dzięki za troskę, ale odeślij swojego ochroniarza
do domu. I wez samochód, żebym mogÅ‚a wyjechać z ga­
rażu. - Chwyciła torbę i wymaszerowała.
- A ty dokąd się wybierasz? - spytał Justin.
czytelniczka
scandalous
- Do pracy. Mam listę posiadłości do sprawdzenia.
- Nie, beze mnie nigdzie nie pojedziesz - oświadczył
Justin, zatrzaskujÄ…c za sobÄ… drzwi.
- WÅ‚aÅ›nie ci wyjaÅ›niÅ‚am, że nie potrzebujÄ™ ochronia­
rza ani niańki.
- Nie wybieram się z tobą w tym charakterze. Ja też
jadę do pracy. W razie gdybyś zapomniała, to moje
śledztwo. Pojedziemy moim wozem - dodał.
- Nie możesz prowadzić. Doktor kazaÅ‚ ci siÄ™ oszczÄ™­
dzać.
- Wobec tego ty poprowadzisz - oświadczył i rzucił
jej kluczyki.
czytelniczka
scandalous
ROZDZIAA JEDENASTY
- Ostrzegałem cię, że to będzie jak szukanie igły
w stogu siana - wymądrzał się Justin, kiedy pod koniec
dnia wracali do jej mieszkania.
- Nadal sÄ…dzÄ™, że jesteÅ›my na dobrej drodze. W prze­
ciwnym razie czemu Del Brio próbowałby mnie zabić?
- Może to ma coś wspólnego z faktem, że wkroczyłaś
do biura administracyjnego i zażądałaś listy wszystkich
jego posiadłości.
- PoprosiÅ‚am także o listÄ™ wszystkich rancz w oko­
licy, które specjalizują się w hodowli koni - zauważyła
i westchnęła, widząc jego minę. - No dobrze, może to
nie było najmądrzejsze posunięcie. Ale uważałam, że jeśli
dziÄ™ki temu szybciej znajdziemy LenÄ™, to warto zaryzy­
kować.
- Byłoby warto. Ale mamy Del Bria na oku od kilku
tygodni i jeśli trzyma gdzieś tę małą, to się do niej nie
zbliża. Nigdzie w jego otoczeniu nie ma śladu dziecka.
- Więc może zaniepokoiła go moja wizyta w jednym
z tych wczorajszych miejsc. Miałam dziwne wrażenie,
że ktoś mnie obserwuje, tylko...
- Tylko co?
- Tylko że to mogło być przywidzenie - przyznała
z wahaniem. - Byłam trochę roztrzęsiona. Zgubiłam się,
czytelniczka
scandalous
robiło się ciemno, a moja komórka nie działała. Może
tylko wyobraziłam sobie, że ktoś na mnie patrzy.
- Nie sądzę. Nie jesteś osobą, którą łatwo spłoszyć
i która wyobraża sobie nieistniejÄ…ce zagrożenie - oÅ›wiad­
czył.
- Dzięki - odparła, zdumiona tym komplementem.
- Stwierdzam tylko fakt. Tak czy siak, uważam, że
powinniśmy tam wrócić i jeszcze raz się rozejrzeć. Zrób
listę miejsc, gdzie byłaś, i pojedziemy tam jutro rano.
- SyknÄ…Å‚ i chwyciÅ‚ siÄ™ za ramiÄ™, gdy samochód podsko­
czył na nierówności ulicy.
- NaprawdÄ™ nie musisz ze mnÄ… jechać - zaprotesto­
wała. Zauważyła, że krzywił się boleśnie przy każdym
wyboju.
- Już o tym rozmawialiśmy. I powiedziałem: gdzie
ty, tam ja.
- Doskonale. - Jego upór doprowadzaÅ‚ jÄ… do rozpa­
czy. - Ale jak zemdlejesz z bólu, pamiętaj, że sam jesteś
sobie winien.
- Nic mi nie jest. Wystarczy aspiryna.
- Jesteś zbyt twardy, żeby brać środki przeciwbólowe,
tak?
- Angela, nie chcÄ™ siÄ™ kłócić. - OparÅ‚ gÅ‚owÄ™ na za­
główku i zamknął oczy.
Poczuła wyrzuty sumienia. Choć sytuacja była dla niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl