[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zauważyła Ewa.
To będzie trudne. Sądzę jednak, że pod względem technicznym nie była to
jakaś olśniewająco genialna epoka. . . Max urwał nagle, nadsłuchując, a potem
pognał do kabiny radiowej. Wybiegli za nim.
Czujnik zbliżenia zasygnalizował czyjąś obecność koło rakiety wyjaśnił
Max, wpatrując się w ekran wizjera podczerwiennego. Ciemno już zupełnie,
nic prawie nie widać. . . O, jest! Tu, na skraju lasu!
Na ciemnym ekranie, na tle czarnej wstęgi lasu widać było oddalającą się
103
w jego stronę podłużną, jasną sylwetkę poruszającą się dość szybko kołyszącym
krokiem. Zaterkotała kamera to Max zrobił serię zdjęć. . .
Niewiele z tego widać. . . mruknął po chwili, wydobywając gotowe od-
bitki z automatu. Po pierwsze, za daleko już odszedł, a po drugie, podczerwień
daje tylko kontur postaci.
Czego on tu szukał? zastanawiał się głośno. Na wszelki wypadek wyjdę
i rozejrzę się po polanie.
Wciągnął skafander, wziął w rękę miotacz, lampę i wyszedł z rakiety.
Już po chwili był z powrotem. Niósł tobołek zawinięty w jakąś tkaninę. Pod-
nosząc go do góry, zawołał wesoło:
Prezent dostaliśmy. On to przyniósł i położył koło wspornika.
Rzucili się do zawiniątka. Kiedy rozsupłali rogi niewielkiej płachetki utka-
nej z cienkich włókien, wysypały się z niej drobne jakieś przedmioty. Były to
maleńkie figurki wyrzezbione z twardej substancji, zapewne z drewna miejsco-
wych roślin, niektóre zaś ulepione z nie wypalonej glinki. Wszystkie pokryte by-
ły kolorowymi barwnikami. Przedstawiały dość dobrze uchwycone postacie ludzi
w kombinezonach. Jedna, większa, była dokładną miniaturą Suma .
Do licha! mruknął Har. Wszystko to bardzo ładne, ale my chcemy
wiedzieć, jak o n i wyglądają. . .
Ciekawe, co chcieli przez to powiedzieć? zastanawiał się Max.
To chyba jasne! powiedziała Ewa. Chcieli powiedzieć: Wiemy, jak
wyglądacie. Mamy nadzieję, że nie uczynicie nam nic złego, tak jak my staramy
się wam nie szkodzić. Zobaczcie, co potrafimy zrobić. Wiedzcie, że patrzymy
na otaczający nas świat i staramy się rozumieć to, co widzimy. Nasze sprawy są
odmienne od waszych, ale mimo to porozumiemy się na pewno. . .
Ho, ho. . . zaśmiał się Ted. Sporo wyczytałaś z tego listu !
Mniejsza o to powiedział Har. Ważny jest sam fakt będący ponad
wszelką wątpliwość wyrażeniem przyjaznych uczuć. Wielka szkoda, że nie mo-
żemy im podarować żadnego z wytworów naszej ziemskiej sztuki. Nie pomyśle-
liśmy o tym. . . A przecież sztuka jest jedynym językiem, który przemawia do
wszystkich istot rozumnych. Gotowi pomyśleć, że nie mamy w ogóle czym się
pochwalić w tej dziedzinie, a przecież to nieprawda.
No i jaki wstyd na skalę kosmiczną! powiedział Max udając wielkie
zażenowanie.
Spróbujmy podarować im coś z naszych narzędzi zaproponował Ted.
To na nic. I tak nie zrozumieją, do czego to służy. Dla nich ważna jest
forma. . . Zauważyłeś, że wszystko, nawet przedmioty użytkowe, zdobią i upięk-
szają? Nie przysłali nam zresztą żadnego ze swych narzędzi. Nie uważają ich
zatem za coś wartego pokazania. Uznają narzędzia za środki do osiągnięcia ce-
lu, nieistotne wobec efektów ich działania. Ale wróćmy do naszej poprzedniej
104
rozmowy. Doszliśmy do wniosku, że obcy przybysze chcieli wspomóc kulejącą
cywilizację Florytów. Co dalej?
Har powrócił na swoje miejsce w kabinie ogólnej. Inni poszli za nim i po
chwili dyskusja potoczyła się dalej.
Być może zauważyła Ewa w legendach tego ludu pozostały jakieś
wzmianki o przybyszach z nieba . . . Musieli to być dobrzy przybysze, skoro
Floryci zachowują się wobec nas w tak uprzejmy sposób.
Ted milczał przez długą chwilę i najwyrazniej ważył w myślach jakiś nowy
problem, nie słuchając, o czym mowa. Wreszcie, wykorzystując chwilę przerwy
w dyskusji, powiedział nagle:
Zgodzicie się chyba ze mną, gdy powiem, że na ogół nomenklatura wpro-
wadzana dla określenia zjawisk w pewnej dziedzinie jest rzeczą formalną. Nie
jest ważne, jak nazwie się daną rzecz, pod warunkiem, że będzie ją się pózniej na-
zywało konsekwentnie tak samo. Powiedzcie mi więc, dlaczego budowniczowie
Srebrnego Stożka potworzyli gotowe nazwy przedmiotów, nazwy nie istniejące
w języku Florytów, lecz utworzone, jak przypuszczamy, zgodnie z ich językiem
i wymową, nawiązujące, być może, do istniejących już słów?
Nikt jakoś nie kwapił się z odpowiedzią, więc Ted ciągnął dalej, bardzo zado-
wolony, że to on właśnie zauważył rzecz tak doniosłą.
Otóż wydaje mi się, że przybyszom chodziło o sterowanie rozwojem
technicznego języka Florytów! Po co? tu Ted zrobił pauzę dla wywołania więk-
szego efektu. Po to, aby móc się z nimi pózniej porozumieć!
Myślisz, że zamierzali powrócić tu. i sprawdzić efekty swej działalności?
spytał Adam.
Niekoniecznie. Mam inną koncepcję celu takiego postępowania nie zna-
nych nam istot. Nie muszę zapewniać was, że w podziemiach pod stożkiem
oprócz tego, co chciano pokazać Florytom, gdy się tam dostaną muszą znajdo-
wać się urządzenia, których z tych czy innych względów pokazywać nie chciano.
Za grubymi ścianami sali z eksponatami ukryto zapewne aparaturę wytwarzającą
dzwięki i obrazy. Pod podłogą, w której osadzony jest filar podnoszący stożek,
muszą znajdować się urządzenia, które go unoszą i opuszczają. Ukryto je, aby
nie uległy uszkodzeniu i aby nie rozpraszały uwagi Florytów, którzy i tak nie po-
trafiliby od razu pojąć mechanizmu ich działania.
Oczywiście! zgodził się Har. Do czego jednak zmierzasz?
Aby się dostać do tych urządzeń, musielibyśmy przetapiać ściany, a te-
go robić nie chcemy ciągnął Ted. Chcę jednak zaproponować coś innego:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]