[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Danielle rozjaśniła się widząc, że Dolg na nią czeka.
- Jesteś zmęczona? - zapytał przyjaznie.
- Trochę.
- No tak, bo już jest bardzo pózno.
Widział, że dziewczynka nad czymś się zastanawia, ale nie mówi nic, bo nie jest
przyzwyczajona odzywać się pierwsza do innych. Dzieci milczą, jeśli nie są pytane ,
słyszała niezmiennie. Trudno zliczyć, ile razy.
Dolg zapytał więc:
- O czym myślałaś?
Ona odpowiedziała mu cichutkim pytaniem:
- Czy ty także jesteś samotny?
Dolg drgnął. Nie oczekiwał takich słów.
- Tak - odparł z wahaniem. - Tak. Ja także jestem samotny.
Dziewczynka z powagą pokiwała głową. Zrobiła ledwie dostrzegalny ruch ręką, ale on
domyślił się i ujął jej dłoń. Mój Boże, ależ ona chudziutka, pomyślał.
Nocny wiatr szumiał w koronach drzew.
Tylko ośmioletnie dziecko zrozumie, czym może być dwunastolatek. Dwunastolatek
jest już dorosły, jest silny, można go uczynić swoim niedościgłym wzorem, niemal bóstwem.
A Dolg był niewątpliwie dla całej pozostałej czwórki kimś absolutnie wyjątkowym.
Powiedział teraz w zamyśleniu:
- Ale moja samotność jest innego rodzaju niż twoja, Danielle. Ja jestem otoczony
miłością i przyjaznią ludzi o gorących sercach.
Danielle westchnęła tęsknie i szepnęła nieśmiało:
- Ale jesteś sam jeden na calutkiej ziemi, prawda?
Ona umie trafić w sedno, pomyślał zdumiony. Mądre małe stworzenie.
- Nie wiem - powiedział głośno. - I tak, i nie.
145
Spojrzała na niego pytająco.
- Widziałem istoty takie jak ja, jeśli tak się można wyrazić - wyjaśnił. - Ale nie wiem,
czy one żyją. Czy nadal istnieją.
Dla Danielle było to trochę za bardzo skomplikowane. Słyszała jednak tęsknotę w
jego głosie, która stanowiła jakby echo jej własnej, i leciutko uścisnęła dłoń chłopca. Dolg
trzymał ją za rękę przez całą drogę, kiedy wracali do domu w coraz większych ciemnościach,
i czuł, że mała przyjmuje ten dowód przyjazni, rozpaczliwie spragniona ludzkiego
zrozumienia i odrobiny uczucia.
Prefekt nie zdążył się jeszcze udać na spoczynek, więc chętnie podążył za cesarskim
gwardzistą. Nigdy nie przepadał za baronem von Virneburg, który traktował go pogardliwie, a
ponieważ wieczór spędził ze swoim zastępcą i obaj wychylili po parę kufelków, byli w
znakomitych humorach, chętni, by wymierzyć właścicielowi ziemskiemu kopniaka .
Jechali szybko drogą na skróty do pałacu, gdzie wszyscy dorośli zebrali się w dużym
salonie. Także Claude i mademoiselle zostali sprowadzeni z garderoby.
Goście pozwolili sobie zająć najbliższy pokój gościnny dla dzieci. W końcu trzeba
było je położyć, wszystko ma swoje granice.
Taran i Danielle dostały jedno łóżko, trzech chłopców drugie. Tymczasem musiało im
to wystarczyć. Pokojówka, panna Edith - która pewnie już niedługo pozostałaby panną, gdyby
pozwoliła decydować Berndowi - miała pilnować drzwi, żeby malcy się nie wymknęli.
Trochę spłoszona poprosiła o asystę i otrzymała ją pod postacią Nera. Zdaje się, że jej
niedokładnie o niego chodziło, ale dzieci były wzruszone. Pies chodził od jednego do
drugiego i żegnał je czule, aż w końcu ułożył się w poprzek na łóżku chłopców, przyciskając
im nogi. Edith siedziała w głębokim fotelu przy drzwiach.
Dziewczynki szeptały i chichotały, naciągnąwszy kołdrę na głowę zwierzały się sobie
z różnych tajemnic, aż chłopcy musieli je uciszać.
Rafael leżał pośrodku, a dwaj bracia po bokach, jako ochrona. Chociaż rówieśnik
Dolga, Rafael był mniejszy nawet od Villemanna i dużo, dużo bardziej lękliwy. Wprost nie
mógł uwierzyć, że jego trwający rok koszmar dobiegł końca i że ma przy sobie dwóch
przyjaznie usposobionych chłopców. Ale koledzy i ich wspaniała rodzina wyjadą jutro, co się
wtedy stanie z nim i z Danielle? Czy on znowu wróci w kajdanach na strych?
Myśli Danielle biegły tym samym torem. Ten cudowny dzień, w którym odnalazła
swego brata i poznała tylu wspaniałych ludzi, już się skończył. A jutro...
Nie miała odwagi myśleć, co będzie jutro.
146
Nie całkiem rozumiała gniew wszystkich dorosłych skierowany przeciwko tacie i
maman. Co prawda przekonała się, że żadne z rodziców nie było takie dobre, jak powinno
wobec swoich dzieci, ale nie umiała znalezć powodów i zrozumieć znaczenia tego
wszystkiego, co się stało w zamkowej piwnicy. Domyślała się, że czeka ją teraz wiele
smutnych chwil i wiele zmartwień. W głębi duszy wciąż powtarzała modlitwę: Dobry Boże,
nie pozwól, by oni znowu zamknęli Rafaela .
Prefekt i jego pomocnik wiedzieli już co nieco, wprowadzeni w sprawę przez
gwardzistę, który jednocześnie podkreślał konieczność przeprowadzenia przesłuchań jeszcze
tej nocy. Ze względu na dzieci. Księżna pani i jej przyjaciele nie mogą zostawić Rafaela i
Danielle z rodzicami i dwojgiem okrutnych służących. Jak się zachowywała reszta pałacowej
służby, nie wiadomo i nikt też nie zamierzał tego dochodzić.
Prefekt rozumiał wszystko, stał teraz w salonie i stukając lekko szpicrutą o but, nie bez
złośliwej radości spoglądał na właściciela dworu.
- Baronie Etan von Virneburg - rzekł. - Myślę, że powinniśmy zacząć od pana.
Baron Albert, któremu zdjęto już knebel, zaprotestował gwałtownie.
- Wuj Etan o niczym nie wie! Wszystko, cokolwiek on mówi, to wierutne kłamstwa!
Kłamstwa i nic więcej!
- Nie ma potrzeby krzyczeć, ja nie jestem głuchy - rzekł prefekt spokojnie. Był to
rosły mężczyzna o czerwonej twarzy, z sumiastymi wąsami. - Panie Etan, czy moglibyśmy
usłyszeć te pańskie kłamstwa?
- Jak najchętniej - rzekł rabin z gorzkim uśmiechem. - Będę się jednak musiał
cofnąć dość daleko w przeszłość. Do czasu, kiedy jeszcze żył mój ojciec.
- Baron Rupert von Virneburg, tak, pamiętam go bardzo dobrze - potwierdził prefekt. -
Władczy pan! Ale cokolwiek ekscentryczny, prawda?
- Owszem, można tak powiedzieć. W młodości interesował się trochę magią, ale
wygląda na to, że się sparzył, w każdym razie skończył z tym. No tak, otóż mój ojciec miał
dwóch synów, Ernsta i mnie. Ernst był wspaniałym człowiekiem, księżna Theresa o tym wie.
Księżna skinęła głową.
- Mój ojciec bardzo wcześnie odkrył, że, niestety, jedyny syn Ernsta jest ograniczony,
a przy tym zawistny...
- Nie, nie - przerwał Albert von Virneburg, zrywając się z miejsca. Prefekt popchnął
go lekko i nieszczęsny jak niepyszny opadł na fotel. Etan mógł mówić dalej.
147
- Ernst był starszy z nas dwu, to on miał dziedziczyć majątek, co przecież jest
najzupełniej naturalne i ja sam nie miałem nic przeciwko temu. Ale oto pewnego dnia ja i mój
syn zostaliśmy wezwani do ojca. Chciał z nami rozmawiać w bardzo ważnej sprawie.
- Kłamstwo, kłamstwo - burczał baron Albert.
- Ja miałem już wówczas także dwie córki, ale one nie były brane pod uwagę.
Theresa nie odezwała się ani słowem, ale wyraz jej twarzy był wielce wymowny.
Ernst ciągnął dalej:
- Ojciec wyjawił nam, że obawia się, iż Albert...
- Co?! - krzyknął znowu Albert, ale został natychmiast uciszony.
- Krótko mówiąc, ojciec nie chciał, żeby Albert przejął dwór, kiedy nadejdzie pora.
- Kłamiesz! - wrzasnął Albert.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]