[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasów zdjęcia ze szkoły z czerwca czterdziestego drugiego. Epatowała niemal
namacalnym smutkiem. Radość zniknęła na zawsze z jej twarzy. Nie była już
dzieckiem. Wysoka, chuda młoda kobieta w wieku około osiemnastu lat. Te same
smutne oczy, mimo uśmiechu. Na plaży towarzyszyło jej dwóch równie młodych
mężczyzn. Odwróciłam fotografię. Staranne litery Jules'a: Trouville, 1950. Sarah z
Gaspardem i Nicolasem Dufaure.
Pomyślałam o wszystkim, przez co przeszła. Vel' d'Hiv'. Beaune-la-Rolande.
Rodzice. Braciszek. Zbyt wiele, by mogło to znieść dziecko.
Byłam tak przejęta Sarą Starzyński, że nie poczułam, jak na ramieniu opiera mi się
ręka Zoe.
- Mamo, co to za dziewczyna?
Szybko przykryłam fotografie kopertą, mamrocząc coś o zbliżającym się terminie
oddania artykułu.
- No, ale kto to? - spytała.
- Nikt, kogo byś znała, kochanie - powiedziałam pospiesznie, udając, że robię
porządek na biurku.
Westchnęła, po czym stwierdziła poważnym dorosłym głosem:
- Dziwnie się zachowujesz, mamo. Sądzisz, że nie wiem, że nie widzę. Ale ja
wszystko widzę.
Odwróciła się i odeszła. Poczułam, jak zalewa mnie poczucie winy. Wstałam i
dogoniłam córkę w jej pokoju.
211
- Masz rację, Zoe. Dziwnie się teraz zachowuję. Przepraszam. Nie zasłużyłaś na to.
Usiadłam na łóżku, niezdolna spojrzeć w mądre spokojne oczy córki.
- Dlaczego nie możesz ze mną po prostu porozmawiać, mamo? Powiedz, o co
chodzi.
Czułam zbliżający się ból głowy. Jeden z tych mocniejszych.
- Myślisz, że nie zrozumiem, bo mam tylko jedenaście lat, tak?
Kiwnęłam głową.
Córka wzruszyła ramionami.
- Nie ufasz mi, co?
- Oczywiście, że ci ufam. Jednak niektórych rzeczy nie mogę powiedzieć, gdyż są
zbyt smutne, zbyt trudne. Nie chcę, aby cię bolały, tak jak bolą mnie.
Delikatnie dotknęła mojego policzka. Jej oczy błyszczały od wilgoci.
- Nie chcę, aby mnie bolały. Masz rację, nie mów mi. Nie będę mogła zasnąć, jeżeli
będę wiedziała. Ale obiecaj, że niedługo będziesz się czuła lepiej.
Objęłam ją i mocno przycisnęłam. Moja piękna dzielna dziewczynka. Moja piękna
córka. Jakie miałam szczęście, że ją urodziłam. Takie szczęście. Pomimo ataku bólu
głowy moje myśli przeskoczyły z powrotem na nienarodzone dziecko. Siostrę albo
brata Zoe. Nic nie wiedziała. Nic o tym, przez co teraz przechodziłam. Przygryzając
wargę, powstrzymałam się od łez. Po jakimś czasie Zoe łagodnie mnie odepchnęła i
spojrzała w oczy.
- Powiedz mi, kim jest ta dziewczyna. Ta z czarno-białych fotografii, które
próbowałaś przede mną ukryć.
- Dobrze. Ale to tajemnica. Obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
Przytaknęła.
- Obiecuję. Daję słowo i tak dalej.
212
- Pamiętasz, jak mówiłam, że dowiedziałam się, kto mieszkał w mieszkaniu na rue
de Saintonge, zanim wprowadziła się tam Marne?
Ponownie przytaknęła.
- Wspominałaś o polskiej rodzinie i dziewczynce w moim wieku.
- Nazywa się Sarah Starzyński. To jej zdjęcia. Zoe zmrużyła oczy.
- Ale dlaczego to tajemnica? Nie rozumiem.
- To tajemnica rodzinna. Stało się coś smutnego. Twój dziadek nie chce na ten temat
rozmawiać. A ojciec nic o tym nie wie.
- Czy Sarze stało się coś złego? - spytała ostrożnie.
- Tak - odparłam cichym tonem. - Coś bardzo złego.
- Czy chcesz ją teraz znalezć? - zapytała. Spoważniała po moich słowach.
- Tak.
- Dlaczego?
- Chcę jej wytłumaczyć, że nasza rodzina nie jest taka, jak myśli. Chcę wyjaśnić, co
się stało. Sądzę, że nie wie, co twój pradziadek robił, by jej pomóc. Przez dziesięć lat.
- Jak jej pomagał?
- Przesyłał co miesiąc pieniądze. Jednak prosił, by jej o tym nie mówiono.
Zoe milczała przez chwilę.
- Jak zamierzasz ją znalezć? Westchnęłam.
- Nie wiem, kochanie. Mam tylko nadzieję, że mi się uda. W tej teczce nie ma
żadnych informacji o niej po roku pięćdziesiątym drugim. Ani jednego listu, ani
fotografii. %7ładnego adresu.
Zoe usiadła mi na kolanach, przyciskając się do mnie smukłymi plecami. Poczułam
zapach grubych lśniących włosów
213
córki, charakterystyczną słodką woń, która zawsze przypominała mi jej wczesne
dzieciństwo. Przygładziłam kilka odstających kosmyków.
Pomyślałam o Sarze Starzyński. Była w wieku Zoe, gdy jej życie zamieniło się w
koszmar.
Zamknęłam oczy. Lecz wciąż widziałam scenę wyrywania matkom dzieci przez
policjantów w Beaune-la-Rolande. Nie mogłam jej odpędzić.
Przycisnęłam Zoe tak mocno, że przez chwilę nie mogła oddychać.
Dziwne, co się dzieje z datami. Niemal ironiczne. Wtorek, szesnastego lipca dwa
tysiące drugiego. Rocznica Vel' d'Hiv'. Oraz dokładna data planowanej aborcji. Miała
mieć miejsce w jakiejś klinice, w której nigdy nie byłam, gdzieś w siedemnastej
dzielnicy, niedaleko domu spokojnej starości Marne. Prosiłam o inny termin,
uznawszy szesnasty lipca za datę zbyt brzemienną w znaczenia, jednak okazało się to
niemożliwe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]