[ Pobierz całość w formacie PDF ]
detektor. Potrzeba kontaktu z kimś drugim, z jego myślami, a nie tylko z własną obsesyjną ideą
ucieczki i martwymi uśmiechami dobrych, ale nieustępliwych Aniołów, stała się pilna,
histeryczna. Ale kiedy odzywał się brzęczyk, zapowiadał bogate złoże rudy albo osobliwą
elektryczną mgłę między dwiema skałami z żelaza, albo nic, albo, w końcu, łódz Donalda
Rockharda.
Kiedy ją znalazł, znajdował się już w stanie żałosnego odrętwienia, który stanowi
przeciwieństwo histerii, wpadł w monotonną rutynę snu-marzenia i jawy-obserwacji: brzęczyk,
błyskawiczne spojrzenie na ekran, rozczarowanie, naciśnięcie guzika kasującego i tak dalej.
W rzeczywistości, nim sobie z tego zdał sprawę, już dwa razy Skasował namiar na łódz Dona,
ale jego statek zaczął ją okrążać i silne echo uniemożliwiło uciszenie brzęczyka. Wyłączył go
w końcu na dobre i wisiał nad leżącą w dole maleńką brunatną kulką wpatrując się w nią tępo
i powoli wracając do rzeczywistości.
Wylądował. Najbardziej wariackie na tej zwariowanej planecie wydało mu się to, że na
samym dole atmosfera była taka, jak na Ziemi, choć może zbyt nagrzana, jak dla kogoś, kto lubi
wygody. Otworzył kopułkę i na zesztywniałych nogach wylazł na zewnątrz.
Ani śladu Donalda Rockharda.
Podszedł do drugiej łodzi i zajrzał przez okienko. Kopułka była zamknięta, ale nie
zablokowana. Otworzył ją i zajrzał do wnętrza statku. Na stojaku leżały tylko trzy żetony
kierunkowe: Ziemia, Aabędz II oraz Cabrini w układzie Bety Centauri. Pogrzebał za stojakiem;
trafił palcami na płaski pakiecik. Otworzył go.
W środku znajdował się majątek prawdziwy majątek w banknotach o dużych nominałach.
A także karta. I żeton.
Karta, wykonana z niezniszczalnego hellenitu, opatrzona była słynnym godłem chirurgów
z planety Grebd. Wypełniona ręcznym pismem, które w jakiś sposób przeniknęło na wylot przez
ów nieprzenikalny plastik, głosiła: Klasa A. Zapłacono. Przyjąć okaziciela bez pytań. U dołu
znajdował się wężyk podpisu oraz pieczęć z tym samym dobrze znanym godłem Grebdeńskiego
Towarzystwa Chirurgicznego.
%7łeton opiewał, oczywiście, na planetę Grebd.
Deeming przycisnął ten skarb do siebie; pochylony tulił go, a potem śmiał się do łez które
i tak prawie natychmiast się pojawiły.
Na Grebd, po nową twarz, nowy umysł, a jeśli chciał ogon, skrzydła, kogo to obchodzi?
Jedyną granicę stanowiło niebo.
(Niebo twoje niebo zawsze było ci granicą.)
I potem, z nową twarzą i resztą, z tą harmonią forsy w dowolne miejsce w Kosmosie, które
uznam za dobre dla siebie.
Hej! Kim pan jest? Co pan wyprawia? Niech się pan wynosi z mojej łodzi! Proszę to
zostawić!
Deeming nie obrócił się. Podniósł ręce do góry i zatkał uszy, jak małe dziecko w ptaszarni
w zoo.
Powiedziałem, proszę wyjść! Deeming uniósł skarb w drżących dłoniach gniotąc
i rozsypując pieniądze. Wychodzić! warknął głos, toteż wyszedł, nie próbując niczego
podnosić. Obrócił się pełnym znużenia ruchem trzymając ręce uniesione nieco poniżej barków,
jak gdyby dużo, dużo za ciężkie dla niego.
Stał przed młodym mężczyzną o zapadniętych policzkach i twarzy pooranej zmarszczkami
oraz szeroko rozstawionych, lodowatych oczach Richarda Rockharda. U stóp przybysza leżał
worek, który upuścił widząc kogoś we wnętrzu swojej łodzi. W jego ręku pewnie, niczym
stalowy drąg, spoczywał rozwalacz soniczny wycelowany w środkową część tułowia Deeminga.
Donald Rockhard powiedział Deeming.
No i co? odrzekł Rockhard. Deeming opuścił ręce.
Przybyłem zaskrzeczał żeby ci pomalować brzuch na niebiesko.
Rockhard stał przez dłuższą chwilę zupełnie bez ruchu; potem, jakby za pociągnięciem
sznurka, jego ręka z bronią opadła, a na twarzy rozlał się szeroki uśmiech.
A niech mnie wszyscy diabli powiedział. Ojciec pana przysłał!
Kochany wykrztusił Deeming jakże się cieszę, że najpierw zadajesz pytania, a potem
strzelasz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]