[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w klubie sportowym w rodzimym Seattle. Był niezwykle przystojnym młodzieńcem o
kruczoczarnych włosach, długich ciemnych rzęsach oraz złocistej opaleniznie, nad którą
pracował każdej zimy podczas wyjazdu na narty.
Mężczyzna, który mu towarzyszył, był mniej więcej w tym samym wieku i miał
modnie przystrzyżone wąsy. Obaj z aprobatą rozejrzeli się po ożywionym tłumie gości
wypełniających salon.
- Cześć, Ron! - zawołała do brata Sandra.
Tabitha zmierzyła go uważnie wzrokiem. Rozmawiała z Ronem może dwa razy w
życiu, ale wątpiła, by tak przystojny mężczyzna zapamiętał jej twarz. Pomyliła się.
- Cześć, Tab - rzekł, podchodząc bliżej. - Milo cię znów widzieć. Dzięki za
zaproszenie. - Powiódł spojrzeniem po cienkiej sukience, którą miała na sobie.
Powoli zaczynała rozpoznawać ten błysk zainteresowania w oczach różnych
napotkanych mężczyzn. W ciągu ostatniego tygodnia widziała go parokrotnie. Pierwszym
mężczyzną, który popatrzył na nią z nieskrywanym pożądaniem, był Devlin. Miało to miejsce
tego ranka, gdy postanowiła nie wkładać stanika. Dzisiejszego wieczoru ta część jej bielizny
również spoczywała na dnie szuflady. Starając się pokonać skrępowanie, Tabitha uśmiechnęła
się promiennie.
- Cieszę się, że mogłeś przyjechać, Ron. Mam nadzieję, że ty i twój przyjaciel
będziecie się dobrze bawić.
- Na pewno. Znajdę tu jakieś piwo?
- W barku. Jest mnóstwo.
- Zwietnie. Zaraz wrócę. - Ponownie powiódł wzrokiem po czarnej sukience.
- Hmm - zamruczała Sandra, kiedy brat ruszył w kierunku blatu zastawionego
butelkami. - Czyżby Ron zaczął przejawiać zainteresowanie starszymi kobietami?
- Wątpię. - Tabitha wybuchnęła śmiechem. - Słyszałam jednak, że młodsi faceci mają
mnóstwo zalet.
- Wyobrażam sobie. - Sandra zachichotała. - Nie mają starokawalerskich nawyków,
można ich ukształtować według swojego gustu, wytrenować jak małpkę... Powodzenia, Tab.
Tabitha zaczerwieniła się po uszy. Nie zamierzała nikogo trenować, z drugiej jednak
strony...
Ron Adams nie był jedynym mężczyzną, dzięki któremu poczuła się tego wieczora
atrakcyjna. Kiedy krążyła wśród gości, wcielając się w rolę gospodyni, co rusz czuła na sobie
męskie spojrzenia. Zawsze też pojawiał się ktoś chętny do pomocy, kiedy sięgała po butelkę i
korkociąg albo niosła tacę z kanapkami.
Zainteresowanie, jakie wzbudzała, było bardzo przyjemne, ale wydawało się czymś
nierealnym. Może dlatego, że nigdy dotąd tylu facetów się za nią nie oglądało. Zresztą całe
przyjęcie wydawało się jej czymś nierealnym. Wino się lało strumieniami, muzyka ani na
moment nie cichła, tłum - zamiast się powoli przerzedzać - coraz ciaśniej wypełniał salon.
Dobrze, że kupiła plastikowe szklanki, przemknęło jej przez myśl. Własnych kieliszków na
pewno by nie starczyło.
O pierwszej nad ranem zaczęła się zastanawiać, czy przyjęcie zakończy się przed
świtem. Nikt z gości nie spieszył się z wyjściem do domu. Od jakiegoś czasu Ron Adams,
który przez cały wieczór konsumował ogromne ilości wina i piwa, nie odstępował jej na krok.
Jego przyjaciel zniknął dawno temu z ładną długonogą blondynką, którą Tabitha widziała po
raz pierwszy w życiu. Sandra Adams od godziny była pochłonięta rozmową z młodym
rybakiem, którego znalazła wygrzewającego się przed kominkiem. W salonie co rusz
wybuchały salwy śmiechu.
Mniej więcej o drugiej część gości uznała, że najwyższa pora wracać do domu.
Tabitha, która straciła rachubę co do ilości wypitych przez siebie kieliszków wina, pomachała
im wesoło z werandy. Kiedy obróciła się, by wejść ponownie do środka, o mało nie zderzyła
się z Ronem. Brat Sandry wręczył jej kolejny kieliszek wina.
- Super przyjęcie, Tab - rzekł ochrypłym głosem. Jego ciemne oczy lśniły z
podniecenia. - To ile kończysz dziś lat?
- Trzydzieści - odparła, pociągając łyk. Zwiat wirował jej przed oczami. Powoli,
leniwie. Jak miło, pomyślała.
- Mam o pięć mniej. - Ron uśmiechnął się od ucha do ucha. - Podobno to ostatni krzyk
mody.
Zamrugała powiekami. Ostatni krzyk mody?
O czym on mówi? Od dwóch godzin miała coraz większe trudności z koncentracją.
- Nie rozumiem...
- No wiesz, starsza kobieta, młodszy facet.
- A tak. - Przybierając mądrą minę, pokiwała głową. - Starsza kobieta i młodszy facet.
- Jest w tym coś szalenie ekscytującego.
- Szalenie. To dobrze. Nie cierpię nudy.
- Ja też - przyznał Ron. - %7łycie jest zbyt krótkie, aby je przespać. Trzeba żyć pełną
parą, cieszyć się każdym dniem.
- Absolutnie - poparła go. Pociągnąwszy kolejny łyk wina, zachwiała się lekko.
Ostrożnie wyciągnęła rękę i przytrzymała się ściany. - Dają się ukształtować, wytrenować jak
małpki... - Uśmiechnęła się pod nosem.
- Kto? - Ron podszedł krok bliżej i na wszelki wypadek również przytrzymał się
ściany.
- Młodzi.
- Jacy młodzi?
- Mężczyzni. Ale nie tylko. - Wzruszyła ramionami. - Także inni przedstawiciele
rodzaju męskiego. Szczeniaki, smoki, bazyliszki. Najlepiej znalezć sobie młodziutkiego i
odpowiednio go przeszkolić. Starsze okazy bywają wredne i złośliwe.
- Serio?
- Słowo honoru.
- Coś ci zdradzę - oznajmił Ron, lekko przeciągając słowa. - Jestem bardzo pojętnym
okazem.
- Wsparty ramieniem o ścianę, przysunął się jeszcze bliżej. - Szybko się uczę.
- Zwietnie. - Marszcząc z namysłem czoło, Tabitha podniosła do ust kieliszek. - A
więc lekcja numer jeden: nigdy nie gryz ręki, która cię karmi.
- Nie przyszłoby mi to do głowy - zapewnił ją Ron.
- Lekcja numer dwa... - Urwała, jeszcze bardziej marszcząc czoło. Po chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]