[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się obok. Otoczył swą ofiarę ramionami tak, że nie była w
stanie wykonać żadnego ruchu.
- W porządku, panie Siłaczu. Masz mnie. Masz mnie cał
140
S
R
kowicie w swojej mocy. Chyba cholernie to lubisz, prawda?
Więc skoro musisz gadać, to gadaj. Ale zrób to szybko i wy-
noś się!
- Nie mówisz chyba poważnie?
- Jak najpoważniej!
- Dlaczego drżysz? Gdybyś nie żartowała, leżałabyś spo-
kojnie śmiejąc mi się prosto w nos. Albo wołałabyś o pomoc.
Emma przeklęła w duchu swe ciało, które tak niecnie ją
zdradziło.
- Powiedz, dlaczego mnie tak nie lubisz? Powiedz to, a so-
bie pójdę.
- Doskonale! Chcesz wiedzieć, to się dowiesz! Nazwałeś
mnie awanturnicą i naciągaczką - rzuciła cierpko. - Miałeś
czelność oświadczyć mi, że przybyłam tutaj w niecnym celu,
a siebie przedstawiłeś jako wcielenie chodzącej niewinności.
Popatrzył na nią i zmarszczył brwi. Mężczyzni to jednak
urodzeni aktorzy, pomyślała widząc ten grymas.
- Co ty wygadujesz?
- Nie pajacuj!
- Na Boga, kobieto, o co ci chodzi? Zupełnie nie wiem, do
czego zmierzasz. Umieram wprost z ciekawości.
- Kiedy zadzwoniła Sophia, powiedziała coś, co w pierw-
szej chwili nie chciało pomieścić mi się w głowie.
- No... -mruknął cicho, ale groznie Conrad i dziewczyna
zastanawiała się chwilę, czy szczerość wyjdzie jej na dobre.
Dręczyła ją niepewność. A jeśli Sophia się myliła? Odpędziła
tę myśl.
- Majątek Alistaira Jacksona - powiedziała twardo. -
Wiem, że jest tajemnicą poliszynela, iż odziedziczysz jego
fortunę... - na widok urągliwego uśmieszku mężczyzny za-
milkła.
141
S
R
On zaś powoli zaczynał pojmować, o co jej chodzi, ale nie
był tym stropiony.
- Tajemnicą poliszynela? To znaczy, kto tak uważa?
- No... Sophia. Powiedziała...
- A ty jej uwierzyłaś! - popatrzył na nią z niesmakiem i
wstał.
- A ty na moim miejscu nie uwierzyłbyś? - spytała dużo
mniej pewnym głosem.
- Jasne, że nie. Mam na tyle sprawny mózg, że natychmiast
pojąłbym absurdalność takiej teorii.
- Ona wcale nie jest absurdalna. Przeciwnie, ma sens.
- Naprawdę? Oświeć mnie zatem w tym względzie.
Emma w jednej chwili zwątpiła w prawdomówność
Sophii, zwłaszcza gdy ujrzała wyraz twarzy Conrada.
- Dlaczego tak cię zdenerwował mój przyjazd? - zaczęła
cicho. - A pózniej, gdy dowiedziałeś się o mnie całej prawdy,
czemu mnie uwiodłeś i kochałeś się ze mną? Po prostu orga-
nizowałeś sobie dostęp do pieniędzy Alistaira, ponieważ...
ponieważ...
Słowa zamarły jej na ustach. Teraz, kiedy je wypo-
wiedziała, rozpaczliwie pragnęła wszystko odwołać.
Naturalnie było za pózno. Malujący się na twarzy Conrada
wstręt napełnił serce dziewczyny zgrozą. Pojęła, że popełniła
największy błąd swojego życia. Mogła pogodzić się z gnie-
wem mężczyzny, jego kpinami, głupimi aluzjami, ale odraza
na jego twarzy była nie do zniesienia.
- Ty mała, głupia, żałosna gąsko powiedział lodowatym
tonem. - Nie przyszło ci nawet do głowy, że traktowałem cię
jak awanturnicę dlatego, że raz już taka panienka się tu poja-
wiła, a ja kocham Alistaira i za wszelką cenę chciałem go
obronić. Nie przyszło ci do głowy, że kochałem się z tobą
dlatego, że cię pragnąłem? I nie ma mowy o żadnym uwie-
142
S
R
dzeniu, bo ty też tego chciałaś.
Jego słowa smagały niczym niewidzialny bicz, raniąc naj-
głębiej - do samego serca, do samego dna duszy.
- Poza tym - ciągnął bezlitośnie - gdybyś choć trochę wysi-
liła swój ptasi móżdżek, zrozumiałabyś, że nie potrzebuję
pieniędzy Alistaira, bo swoich mam dosyć!
- Tak, ale... - popatrzyła na niego żałośnie.
- %7ładnego ale! - Odwrócił się i położył dłoń na klamce. -
Wiedziałem, że Alistair ma wnuczkę. Powiedział mi o tym
wiele, wiele lat temu. Nie wiedziałem naturalnie, że to ty nią
jesteś, ale wiedziałem o twoim istnieniu. Widzisz więc, że
zdawałem sobie sprawę, komu przypadnie majątek Alistaira i
nawet do głowy mi nie przychodziło, by cię wykorzystywać.
- Ale ty...
- Już lepiej nic nie mów. Wszystko, co chcę powiedzieć, to
to, że trafiłaś jak kulą w płot. Jeśli o mnie chodzi, od tej
chwili jesteś dla mnie jak powietrze. %7łałuję jednego: że w
ogóle cię spotkałem.
Wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Przez
chwilę jeszcze słyszała zamierający na drewnianych scho-
dach odgłos jego kroków.
Dziewczynę ogarnęło odrętwienie, które nie pozwoliło jej
nawet płakać. Wyszła na kompletną idiotkę, a to wszystko
przez Sophię! Emma chciała jej uwierzyć. Uwierzyła, by bro-
nić się przed Conradem, przerażał ją ogrom uczucia, jakim
darzyła tego mężczyznę.
Boże, jak dalej żyć? - pomyślała z rozpaczą. Ciągle go ko-
cha, a on do końca życia czuć będzie do niej wstręt.
Wtuliła twarz w poduszkę i wybuchnęła głośnym płaczem.
143
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Emma otworzyła oczy. Długą chwilę rozglądała się zdezo-
rientowana. Pokój wypełniał mrok, musiała więc przespać
kilka godzin.
Choć zegar wybił już siódmą i za pół godziny miała być ko-
lacja, nie chciało się jej wstawać.
Znów spojrzała ponuro na zegarek. Zdawała sobie sprawę,
że powinna się zmobilizować i zejść na dół. Ciało miała jed-
nak jak poobijane, powieki z ołowiu, a w oczach piasek. Z
ciężkim westchnieniem podciągnęła kołdrę pod brodę i pra-
wie natychmiast zapadła w sen.
Obudziła się raptownie ze świadomością, że została wy-
rwana z sennych majaków przez coś lub kogoś.
Kiedy już oswoiła oczy z zalegającym pokój mrokiem, do-
strzegła ciemną postać Conrada siedzącego na brzegu jej łóż-
ka.
Usiadła gwałtownie w pościeli i przetarła oczy.
- To ty?
- Ja.
- Co tu robisz?
Uśmiechnął się smutno i popatrzył na Emmę.
- Przywołałaś mnie.
- Ja? - spytała dziewczyna, czując, jak mocno bije jej serce.
- Tak, ty. Jesteś wiedzmą. Teraz już o tym wiem. Rzuciłaś
chyba na mnie urok, bo choć rozwścieczyłaś
144
S
R
mnie jak nikt dotąd, pętają mnie jakieś niewidzialne więzy i
po prostu nie mogę wyjechać. Popatrzyła na niego ze zdzi-
wieniem.
- Ale przecież odszedłeś! - Uśmiech na jego twarzy sprawił,
że na jej policzki wystąpiły rumieńce. -Mówiłeś, iż żałujesz,
że w ogóle mnie spotkałeś i nie chcesz już nigdy mieć ze mną
do czynienia.
- Pomyliłem się.
Odgarnął jej włosy z twarzy, pochylił się i delikatnie poca-
łował w czoło. Emma opadła na poduszkę. Poczuła zawrót
głowy, cały świat zawirował.
Potem jego usta zawędrowały na jej wargi i dziewczyna
zamknęła oczy, by sycić się pocałunkiem. Przyszło jej na
myśl, że na kłótnie przyjdzie jeszcze czas, teraz należy cie-
szyć się tym, co jest.
Oddała pieszczotę z całą namiętnością.
Dłonie Conrada zbłądziły pod jej podkoszulek i pieściły
pełne, gorące piersi.
Najwyższym wysiłkiem woli odepchnęła go i oświadczyła
niskim, schrypniętym, ale zadziornym głosem:
- Nie! Może mnie uważasz za głupią gęś i idiotkę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]